NSZZ Solidarność nie może na obecną ekipę rządową narzekać – spełniła ona większość ogólnopolitycznych żądań tej centrali związkowej – od obniżki wieku emerytalnego po (stopniowy) zakaz handlu w niedzielę. A jednak związek szykuje się do kolejnej batalii i prowadzi coraz więcej mniejszych bitew.
To może być gorąca jesień – przestrzegają związkowcy z „Solidarności”, którzy uznają propozycje rządu dotyczące podwyżek płac w sferze budżetowej (a także płacy minimalnej) za niewystarczające i zapowiadają twardą walkę o swoje postulaty – z ogólnopolską akcją protestacyjną i demonstracjami włącznie.
- Dziś walczymy o podwyżki w całej sferze budżetowej. My już o nic nie prosimy, my żądamy od pana premiera spotkania tutaj w Gdańsku z Komisją Krajową związku. Od tego spotkania z panem premierem uzależniamy kolejne nasze kroki, kroki zmierzające do przygotowania wielkiej demonstracji i akcji protestacyjnej - takie mamy upoważnienie ze strony Komisji Krajowej. Dosyć czekania – mówił niedawno lider „S” Piotr Duda.
Rząd przyjął, że podstawą do opracowania przyszłorocznego budżetu będzie wzrost PKB w 2019 r. o 3,8 proc. oraz inflacja w wysokości 2,3 proc. Założono w związku z tym, że fundusz płac w budżetówce wzrośnie o 2,3 proc., co oznacza, ze realne płace w sferze budżetowej nie wzrosną. I to właśnie frustruje związkowców, którzy wskazują – niebezpodstawnie – że płace budżetówki zostały zamrożone w 2010 roku i od tego czasu nie rosną. Żądają zatem 12 proc. podwyżki.
- Wzrost wynagrodzeń jest zbyt mały. Nie widzę szans na porozumienie – mówił po ostatnim posiedzeniu Rady Dialogu Społecznego Henryk Nakonieczny z komisji Krajowej NSZZ Solidarność.
Możliwe zatem, że jesienią rząd stanie naprzeciwko masowych demonstracji „Solidarności” – związku, który przez ostatnie lata był sojusznikiem rządzącej obecnie formacji. Warto przypomnieć, że część sztandarowych projektów zrealizowanych przez rządzącą ekipę to była realizacja postulatów „Solidarności” (złośliwi mogliby to nazwać zapłatą za poparcie, trudno było jednak odnieść wrażenie, ze rząd wprowadzał te rozwiązania wbrew sobie) – zarówno obniżenie wieku emerytalnego, jak zakaz handlu w niedziele to sprawy, na których najbardziej zależało właśnie „Solidarności”. Koniec sojuszu? Niekoniecznie.
Sprawa płac w sferze budżetowej jest od lat związkowym postulatem, dlaczego zatem „Solidarność” stawia sprawę na ostrzu noża dopiero teraz? Po pierwsze ze względu na kalendarz – jesienią tego roku Polska wchodzi w dwuletni maraton wyborczy (wybory samorządowe, do europarlamentu, do krajowego parlamentu, wreszcie w 2020 roku wybory prezydenckie), a w okresie przedwyborczym każda władza jest bardziej skłonna do ustępstw. Z punktu widzenia rządu zrażenie do siebie półmilionowej centrali związkowej nie byłoby rozsądne. Na to właśnie liczą związkowcy.
Ale to tylko część prawdy. Ostrzejszą retorykę wymuszają związkowe doły, które z jednej strony są nieco zniecierpliwione biernością związku, z drugiej zirytowane, że sukcesy gospodarcze, o których przy każdej okazji mówi rząd, nie przekładają się na stan ich portfeli. Dobrymi przykładami są sekcje krajowe „S” oświatowa i służby zdrowia, które są najbardziej aktywne w walce o podwyżki i zapewne presja z tej strony nie była bez wpływu na twarde stanowisko centrali związku.
Pierwsze demonstracje oświatowej „S” odbyły się jeszcze w kwietniu, niedawno protestowali też nauczyciele z tego związku we Wrocławiu. „Branża oświatowa żąda od Ministerstwa Edukacji Narodowej i rządu RP przede wszystkim wzrostu płac w powiązaniu z przeciętnym wynagrodzeniem w gospodarce narodowej i wycofania niekorzystnych rozporządzeń - w szczególności dotyczących oceny pracy nauczyciela i wydłużenia awansu zawodowego. W sytuacji niespełnienia naszych żądań 15 września 2018 r. będziemy manifestować swoje niezadowolenie, gorycz i rozczarowanie z prowadzonej polityki oświatowej” – czytamy w stanowisku oświatowej „S” z końca czerwca.
Również w służbie zdrowia „Solidarność” wzywa do rozpoczęcia przygotowań do ogólnopolskiej akcji protestacyjnej, a ratownicy zapowiadają „naprawdę dotkliwy protest na wrzesień”. Związkowcy protestują przeciw polityce ministerstwa, które zamiast rozwiązań systemowych wprowadza ustawowe podwyżki dla poszczególnych grup zawodowych - np. w lipcu resort podpisał porozumienie z pielęgniarkami.
Zaciskania pasa mają również dość górnicze związki, które w ostatnich trzech latach godziły się na zawieszenie części świadczeń, by uratować upadające kopalnie. Teraz jednak wyciągają ręce po pieniądze. W JSW w czerwcu podpisano porozumienie między zarządem a związkami, w którym uzgodniono wzrost funduszu płac o 7 proc. Wzrost stawek zasadniczych przekłada się na podwyższenie innych składników wynagrodzeń, m.in. dniówki urlopowej, wynagrodzenia za czas choroby i zasiłku chorobowego. Wzrasta także m.in. 14. pensja i Barbórka oraz nagrody jubileuszowe.
Wcześniej, bo w kwietniu, o podwyżki zawalczyli – z powodzeniem – związkowcy z Polskiej Grupy Górniczej. Uzyskali 8 proc., co dla firmy oznacza dodatkowy koszt 280 mln zł w tym roku i 300 mln w przyszłym. Na mocy tego porozumienia w spółce wróci również "„czternastka". Za rok 2018 wszyscy górnicy dostaną ją w pełnym wymiarze.
Walka o płace trwa również w mniejszych firmach. W ostatnich tygodniach rozpoczęły się z udziałem „Solidarności” negocjacje w sprawie podwyżek płac w wielu firmach. Niekiedy nawet uwieńczone powodzeniem. Dość wspomnieć przykłady tylko z ostatnich tygodni. W tym tygodniu „Solidarność” Poczty Polskiej wraz z innymi działającymi w tej firmie związkami wynegocjowała podwyżkę płac średnio o 172 zł, chociaż w tym akurat przypadku nie można mówić o nagłej aktywizacji związków - to już szósta podwyżka w Poczcie Polskiej od 2016 r.
Związkowcy wynegocjowali również podwyżki do 1 sierpnia w katowickim Przedsiębiorstwie Komunikacji Miejskiej, idąc w ten sposób w ślady swoich kolegów z Kolei Śląskich, gdzie dzięki staraniom Solidarności konduktorzy i maszyniści po raz pierwszy od pięciu lat dostali premie.
Dzięki staraniom Solidarności ze spółki Koleje Śląskie w przedsiębiorstwie wprowadzony został pilotażowy program premiowania drużyn konduktorskich i trakcyjnych. Dzięki temu 10 czerwca konduktorzy i maszyniści pociągów po raz pierwszy od pięciu lat otrzymają premie.
Solidarności udało się również wywalczyć 120 zł podwyżki w spółce Tauron Ciepło, trwają także twarde negocjacje w Węglokoks Energia, gdzie „S” chce 250 zł podwyżki dla każdego i dodatkowo 200 zł dla ok. 20 proc. załogi. Niewykluczony jest spór zbiorowy.
Związek wywiera również skuteczną presję w kwestiach pozapłacowych – w czerwcu Śląsko-Dąbrowska Solidarność uzyskała w Ministerstwie Przedsiębiorczości i Technologii obietnicę, że system ulg i rekompensat dla przemysłu energochłonnego zacznie funkcjonować od 1 stycznia przyszłego roku. W połowie lipca zaś leśnicza „S” zablokowała włączenie Lasów Państwowych do spółki Polskie Domy Drewniane.
Narastają również konflikty między nominowanymi przez obecną ekipę zarządami spółek skarbu państwa a związkowcami. Najgwałtowniejszy ostatnio przebieg miał konflikt w puławskich Azotach, gdzie „S” walczy o utrzymanie niezależności Puław w grupie Azoty, a konflikt zaostrzył się po tym, jak zwolniony został jeden z działaczy związkowych. Wcześniej „Solidarność” KGHM wyrażała niezadowolenie z zarządzania koncernem przez ludzi „dobrej zmiany”. - Od samego początku przejęcia przez Prawo i Sprawiedliwość władzy politycznej obserwujemy niekończący się "eksperyment" i karuzelę osób we władzach spółki KGHM i spółek zależnych – pisali w czerwcu działacze w swoim liście do premiera.
Te wszystkie żądania płacowe i konflikty nie muszą oznaczać, że swoisty polityczny sojusz między rządem a „obozem dobrej zmiany” zostanie zerwany. Z pewnością jednak najlepszy czas ma już za sobą. Obie strony nie mogą sobie wprawdzie pozwolić na otwarty konflikt, bo rząd obawia się utraty poparcia, a „S” nie może liczyć, ze jakakolwiek inna ekipa będzie tak życzliwa dla tej centrali związkowej, ale iskrzenie jest nieuchronne. Gdy rozpoczyna się presja płacowa – z tym właśnie mamy do czynienia w ostatnich miesiącach – żaden związek zawodowy, jeśli chce przetrwać, nie może trzymać parasola ochronnego nad rządem. Musi słuchać swoich członków, którzy domagają się podwyżek, zwłaszcza, że inne związki licytują się w swoich żądaniach.
Dla obu stron rozpoczynający się spór jest dość niezręczny – „S” przyzwyczaiła się, że jej najważniejsze postulaty zostawały spełnione, tym większe rozgoryczenie może zatem mieć miejsce w przypadku odmowy podwyżek przez rząd. Z drugiej strony rząd też jest ofiarą własnego sukcesu – dotychczas okazywał się hojny w sprawach społecznych, teraz chyba jednak pieniądze na to zaczęły się kończyć. Obie strony dojdą zapewne do jakiegoś kompromisu (małe podwyżki i obietnica większych w następnych latach), ale miodowy miesiąc władzy i związku nieuchronnie przechodzi do historii.
KOMENTARZE (3)