- Związkowcy chcą podwyżki wskaźnika płac w państwowej sferze budżetowej o 20 proc. Ich zdaniem powinna ona wejść w życie jeszcze w tym roku - od 1 lipca 2023 roku. Z kolei w 2024 roku podwyżka powinna wynosić 24 proc.
- Premier zapowiedział 12,3 proc. podwyżki, tymczasem z projektu ustawy budżetowej na 2024 r. wynika, że podwyżka ta została rozbita na: 6,6 proc. średniorocznej podwyżki płac oraz na 5,7 proc. wzrostu funduszu wynagrodzeń. Wzrost na takim poziomie to za mało – nasze pensje zostaną zaledwie wyrównane z płacą minimalną – mówi przedstawicielka komitetu protestacyjnego Urszula Łobodzińska.
- Jeżeli pracownicy budżetówki nie dostaną odpowiednio wysokich podwyżek, dojdzie do wypłaszczenia wynagrodzeń. Wówczas spora część osób będzie zarabiać najniższą krajową lub niewiele więcej.
Uczestnicy Marszu Gniewu wyruszą spod Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie w kierunku kancelarii premiera.
W proteście wezmą udział pracownicy szeroko pojętej budżetówki sfery publicznej, m.in. pracownicy prokuratury i sądów, pracownicy cywilni służb mundurowych (policji, straży pożarnej, wojska czy Straży Granicznej), strażacy, osoby zatrudnione w poradniach psychologiczno-pedagogicznych, pracownicy ZUS-u oraz Państwowej Inspekcji Pracy, pracownicy instytucji kultury i sztuki, psycholodzy. Do protestu dołączą również osoby zatrudnione w Bibliotece Narodowej, kierowcy autobusów, motorniczy tramwajów, urzędnicy samorządowi.
Podwyżki w budżetówce z wielkim znakiem zapytania
Związkowcy chcą podwyżki wskaźnika płac w państwowej sferze budżetowej o 20 proc. Ich zdaniem powinna ona wejść w życie jeszcze w tym roku - od 1 lipca 2023 roku. Z kolei w 2024 roku podwyżka powinna wynosić 24 proc.
- Forum Związków Zawodowych, podobnie jak OPZZ, powołało swój komitet protestacyjny. Postanowiliśmy połączyć siły i stworzyć porozumienie ponad podziałami. Mamy jeden wspólny postulat dla wszystkich – podwyżki. Frustracja pracowników budżetówki jest ogromna. Nasze pensje są na granicy płacy minimalnej. Premier zapowiedział 12,3 proc. podwyżki, tymczasem z projektu ustawy budżetowej na 2024 r. wynika, że podwyżka ta została rozbita na: 6,6 proc. średniorocznej podwyżki płac oraz na 5,7 proc. wzrostu funduszu wynagrodzeń. Wzrost na takim poziomie to za mało – nasze pensje zostaną zaledwie wyrównane z płacą minimalną. Pamiętajmy też, że póki co projekt ustawy trafił do konsultacji. Nie wiemy też, co stanie się po wyborach parlamentarnych – mówi w rozmowie z PulsHR.pl wiceprzewodnicząca Związku Zawodowego Pracowników Sądownictwa KNSZZ "Ad Rem", przedstawicielka komitetu protestacyjnego Urszula Łobodzińska.
Na kontrowersje, które w projekcie budżetu na 2024 rok wzbudza podejście rządu do wynagrodzeń w sferze budżetowej, zwracają uwagę także pracodawcy.
- Podwyżka płac w sferze budżetowej w wysokości 6,6 proc. jest przykładem braku konsekwencji w działaniu. Zgodnie z uzasadnieniem do projektu ustawy budżetowej przewiduje się wzrost wynagrodzeń o 12,3 proc., z czego tylko 6,6 proc. to realna podwyżka kwoty bazowej, a pozostałe 5,7 proc. ma zwiększyć fundusz wynagrodzeń. Oznaczać to może, że znaczna część tej kwoty będzie przeznaczona na podwyżki uposażeń do wysokości minimalnej płacy – mówi prof. Jacek Męcina, doradca zarządu Konfederacji Lewiatan, szef zespołu ds. budżetu, wynagrodzeń i świadczeń socjalnych RDS.
Zdaniem Konfederacji Lewiatan sposób wyliczenia wzrostu funduszu wynagrodzeń jest niejasny – to przykład braku transparentności wydatkowania i planowania środków. Ministerstwo Finansów nie jest w stanie jednoznacznie wskazać, kogo będzie dotyczyć 12,3 proc. podwyżka wynagrodzeń, a kogo ten mechanizm nie obejmie.
Płace realne w sferze budżetowej spadają od wielu lat
Przypomnijmy, że mimo kilkunastoprocentowej inflacji w 2023 r. pracownicy sfery budżetowej mogli liczyć na wzrost pensji o 7,8 proc. W efekcie realna wartość wynagrodzeń spada.
- Średnioroczny wskaźnik wzrostu wynagrodzeń w państwowej sferze budżetowej w bieżącym roku wynosi tylko 107,8 proc. przy prognozowanej inflacji w wysokości 12 proc. Taki scenariusz jest nieakceptowalny, bowiem wynagrodzenia pracowników sektora finansów publicznych po raz kolejny realnie się zmniejszą. Tylko w 2022 r. spadły realnie o 5,3 proc. Oczekujemy więc mocnego odbicia płac w roku 2024 i zrekompensowania pracownikom strat, które ponieśli w ostatnich latach – mówi w rozmowie z PulsHR.pl Norbert Kusiak, dyrektor wydziału polityki gospodarczej w OPZZ.
- Nie można zapominać, że w latach 2021-2023 średnioroczny wskaźnik wzrostu wynagrodzeń w państwowej sferze budżetowej wzrósł tylko raz – w 2023 r. (107,8 proc.). W roku 2021 i 2022 r. wskaźnik był zamrożony. W ubiegłym roku zwiększył się, co prawda, fundusz wynagrodzeń, ale zaledwie o 4,4 proc. W wyniku tego symboliczną podwyżkę uzyskała niewielka grupa pracowników. Skumulowana inflacja w tym okresie wyniesie blisko 35 proc., a płace wzrosły - jak dotąd - tylko o 7,8 proc. – dodaje.
Efekt jest taki, że pensje najniżej wynagradzanych pracowników rosną wraz z płacą minimalną. Prowadzi to do spłaszczenia wynagrodzeń - doświadczeni i wykwalifikowani pracownicy otrzymują pensję zbliżoną do poziomu płacy minimalnej.
- Rośnie płaca minimalna, rośnie średnia pensja w sektorze przedsiębiorstw, natomiast nasze zarobki stoją w miejscu. Frustracja ludzi sięga zenitu. Część osób odpuściło walkę o podwyżki i przeszło do sektora prywatnego. Braki kadrowe już są widoczne. Podam przykład. W Sądzie Okręgowym w Warszawie w kwietniu było wolnych 60 miejsc pracy. Zatrudniono zaledwie 7 protokolantów. W tej chwili mamy 40 wakatów i znaleziono 19 pracowników. Warto podkreślić, że rekrutacje te dotyczą pracowników niewykwalifikowanych. Odbywają się także konkursy skierowane do psychologów i psychiatrów – zarówno dla dzieci, jak i dorosłych – i nikt się nie zgłasza. Sytuacja jest bardzo trudna. Z kolei sektor prywatny przyjmuje pracowników z budżetówki z otwartymi ramionami. Potrafią oni pracować pod presją czasu i w bardzo szybkim tempie. Pamiętajmy, że pracownicy budżetówki na co dzień ogarniają tony papierkowej roboty. Pracy jest naprawdę sporo, a zarobki marne. Dlatego też mamy braki kadrowe – nikt nie chce pracować za takie pieniądze. Jest to widoczne szczególnie w dużych miastach, gdzie koszty życia są wyższe – komentuje Urszula Łobodzińska.
- Wracając do przytoczonego przeze mnie przykładu - efekt jest taki, że wydłużają się postępowania sądowe. W Warszawie na pierwszą rozprawę rozwodową czeka się rok. Z kolei na wpis do księgi wieczystej, gdzie tylko potwierdzamy dokumenty sporządzone przez notariusza, czeka się ponad rok. Nawet przedsiębiorcy apelują o podwyżki w strefie budżetowej, ponieważ zdają sobie sprawę, że słabe i powolne państwo to zagrożenie dla ich biznesów – dodaje.
Jeżeli pracownicy budżetówki nie dostaną odpowiednio wysokich podwyżek, wówczas dojdzie do wypłaszczenia wynagrodzeń. Spowoduje je pensja minimalna, która w połowie 2024 roku ma wynieść 4300 zł brutto. Zdaniem socjologa z Instytutu Socjologii Uniwersytetu Śląskiego, specjalizującego się w analizach rynku pracy Rafała Mustera może okazać się, że spora część pracowników sfery budżetowej będzie zarabiać najniższą krajową lub niewiele więcej.
- To głęboko frustrująca sytuacja dla osób, które legitymują się wysokimi kwalifikacjami i wieloletnim stażem pracy. Niewątpliwie wpłynie to na pogłębiające się problemy fluktuacji personelu w jednostkach budżetowych. Nie będzie finansowej motywacji, aby podejmować pracę w jednostkach budżetowych, co może skutkować nieobsadzanymi konkursami lub obniżaniem oczekiwań wobec kandydatów do pracy. To z kolei może niekorzystnie wpłynąć na niebezpieczne zjawisko obniżania standardów pracy – komentuje w rozmowie z PulsHR.pl Rafał Muster.
W podobnym tonie wypowiada się Jacek Męcina.
- Rząd jako pracodawca pada ofiarą własnej hojności. Lekką ręką zgadza się na podwyżkę płacy minimalnej o 18 proc., za którą przedsiębiorcy zapłacą ponad 30 mld zł, a sam oszczędza środki na wynagrodzenia dla pracowników sfery publicznej. Nieuzasadnione ekonomicznie wzrosty wynagrodzenia minimalnego doprowadziły do sytuacji, że prawdopodobnie znaczna część pracowników sfery budżetowej w 2024 r. będzie właśnie zarabiać wynagrodzenie minimalne. Rząd zaś zaczyna zmagać się z problemem, z którym co roku mają do czynienia przedsiębiorcy, tj. skąd znaleźć środki na ustawowe wzrosty wynagrodzeń. Takie działanie to droga donikąd, a w roku wyborczym to także niebezpieczeństwo protestów i niepokojów społecznych, a dla biznesu problemy z pozyskiwaniem dobrych pracowników, z załatwianiem spraw i realizacją usług publicznych – ocenia Jacek Męcina.
Konfederacja popiera wzrost pensji pracowników usług publicznych na poziomie podobnym do płacy minimalnej, czyli ok. 20 proc. Tylko wtedy można zapewnić realny wzrost wynagrodzeń w sferze budżetowej.
Marsz Gniewu i co dalej? Związkowcy nie zamierzają odpuścić
Związkowcy poprzez Marsz Gniewu chcą rozpocząć dyskusję na temat wynagrodzeń i zerwać ze stereotypem urzędnika, który siedzi i pije kawę.
- Uważam, że przedwyborczy okres to dobry czas na tego typu dyskusje – kandydaci mogą przedstawić swoje propozycje. To, co udało nam się na ten moment zrobić, to stworzyć naprawdę szeroką koalicję. Dawno takiej sytuacji nie było. Walczymy razem o podwyżki – związki zrzeszone w FZZ, OPZZ. Dołączają do nas związkowcy z „Solidarności” oraz związki niezrzeszone w centralach. Współpraca dobrze się układa i wspólnie będziemy układać plan działania. Na pewno nie skończy się na Marszu Gniewu. W planach mamy kolejne protesty – będziemy głośno mówić o naszych problemach – zapowiada Urszula Łobodzińska.
- Niestety, nie mamy prawa do strajku. Zawarliśmy umowę społeczną: państwo dba o nasze interesy, a my sumiennie wypełniamy nasze obowiązki i nie strajkujemy. My się z tej umowy wywiązujemy, niestety nie możemy tego samego powiedzieć o rządzie. Uważam, że powinniśmy zyskać prawo do strajku, wówczas sprawdzilibyśmy, czy faktycznie rząd wywiązuje się z tej umowy. Jeśli tak jest, to nie powinno być żadnych obaw. To byłby dobry sprawdzian – dodaje.
Interesują Cię biura, biurowce, powierzchnie coworkingowe i biura serwisowane? Zobacz oferty na PropertyStock.pl

KOMENTARZE (79)