Trwa rejestracja uczestników na nasz tegoroczny Europejski Kongres Gospodarczy. Zapraszamy! Udział możecie potwierdzić pod
tym linkiem.
• Od 2 października protest głodowy w Warszawie prowadzi grupa lekarzy rezydentów. Domagają się m.in. wzrostu nakładów na ochronę zdrowia w Polsce, podwyżek płac i poprawy warunków pracy.
• W całej Polsce jest dziś ok. 22 tysięcy lekarzy rezydentów. Byłoby ich więcej, ale - jak podkreśla Jakub Kosikowski z zarządu Porozumienia Rezydentów OZZL - co roku ok. 10 procent absolwentów medycyny wyjeżdża z Polski.
• Podniesienie nakładów na ochronę zdrowia w takim tempie, jakie proponuje rząd spowoduje zaledwie utrzymanie status quo – uważa Kosikowski.
Dlaczego nie przerwaliście strajku głodowego po tym, jak premier Szydło zaproponowała wam utworzenie wspólnego zespołu, który opracuje propozycje zmian w służbie zdrowia?
- Opinia społeczna nie jest tego zapewne świadoma, ale prowadzimy naszą akcję od ponad dwóch lat. Zaczęliśmy jeszcze za poprzedniego rządu, by później – po wyborach – kontynuować ją w czasie rządów premier Beaty Szydło. Na początku, kiedy jeszcze stosowaliśmy takie metody jak manifestacje, zbieranie podpisów czy rozmowy z politykami zostaliśmy zaproszeni do udziału w pracach zespołu eksperckiego, który miał opracować sposoby na poprawę sytuacji szkolących się lekarzy w trakcie specjalizacji tak, aby to szkolenie miało lepszą jakość. Ten zespół obradował przez kilka miesięcy, stworzył naprawdę bardzo dobrą receptę na rozwiązanie tych problemów, po czym wyniki jego ustaleń utajniono, schowano do szuflady i leżą tam już rok. I obawiamy się teraz powtórzenia tego scenariusza, czyli tak naprawdę wyciszenia nas na jakiś czas, bo poprzednio, gdy działaliśmy w zespole, to nasze działania się załamały.
Premier Szydło uważa, że to dobra oferta. Podkreśla, że podobnego zaproszenia nie usłyszeli lekarze, nauczyciele, pielęgniarki czy policjanci.
- Naszym postulatem nie jest stworzenie kolejnego zespołu. My swoje pomysły przedstawiliśmy pani premier i czekamy na ustosunkowanie się do nich, a nie na zaproszenie nas na jakieś kolejne rozmowy, bo w tym drugim chodzi tak naprawdę o to, by jak najtańszym kosztem doprowadzić do zawieszenia tego protestu. Uważamy, że jeżeli rząd jest w połowie swojej kadencji i mówi, że potrzebuje dopiero stworzyć plan reformy ochrony zdrowia i kiedyś tam będzie ją wdrażać, to znaczy, że coś jest nie tak. Przypominamy, że takie plany były ogłaszane zarówno w kampanii wyborczej, w wypowiedziach pana Radziwiłła w czasie, kiedy jeszcze nie był ministrem, jak też w exposé pani premier.
Minister Radziwiłł zapowiedział, że w przyszłym roku nakłady na wynagrodzenia lekarzy stażystów i rezydentów wzrosną o 40 procent.
- To nie oznacza, że zwiększą się wypłaty rezydentów. Oznacza tylko większą pulę na rezydentury. Tymczasem w takim województwie opolskim są cztery podania na 54 miejsca z chorób wewnętrznych, a zatem wykorzystamy 4/54 tej puli na tych lekarzy. Dopóki te pieniądze nie są faktycznie rozdysponowane na coś konkretnego, to jeszcze niewiele z tego wynika.
A nie ma pan takiego wrażenia, że opinia publiczna nie do końca też wie, kim państwo jesteście? Nie każdy zresztą musi wiedzieć, czym różni się lekarz od lekarza rezydenta.
- I tak jest z tym lepiej niż kiedyś, gdy wiele osób myślało, że „lekarz rezydent” to jakiś student. W tej chwili już nawet pacjenci rozpoznają, kto jest rezydentem, a kto już jest specjalistą, choć nie jest to jeszcze wiedza powszechna.
A gdyby tym niezorientowanym trzeba było szybko wyjaśnić, co was różni od lekarzy niebędących rezydentami?
- Rezydent to lekarz po studiach i stażu, z wszystkimi uprawnieniami do wykonywania zawodu, który robi wszystko, co pozostali lekarze, ale nie ma jeszcze tytułu lekarza specjalisty.
Jak duża to jest obecnie grupa zawodowa?
- W Polsce – na 130 tysięcy lekarzy – jest ok. 22 tysięcy rezydentów.
Sugerujecie, że część z tych osób wyjedzie z Polski za pracą.
- Co roku ok. 10 procent absolwentów medycyny wyjeżdża z Polski. W ciągu ostatnich 8 lat było ich nawet trochę więcej, bo wyjechał cały jeden rocznik medycyny, czyli ponad 4500 lekarzy.
Można uznać, że to już są osoby stracone dla polskiego systemu opieki zdrowotnej?
- Niekoniecznie. Ja w czasie studiów pracowałem w Szwajcarii i wiem, że migracja to jest bardzo ciężki kawałek chleba. Bardzo wiele z tych osób, gdyby nie musiało pracować po 300 godzin w miesiącu, żeby się utrzymać i móc się rozwijać zawodowo, to by wróciło, bo lepiej żyć w kraju, w którym się wychowywało i gdzie ma się rodzinę. Problemem jest też to, że w Polsce bardzo trudno zrobić specjalizację. Część osób wyjeżdża więc, by zrobić specjalizację, a jak już ją mają, a przy tym dostaną 10 razy taką pensję jak w Polsce, to ich decyzji można domyślić.
Zgłaszane przez was postulaty mają bardzo szerokie spektrum – od wzrostu odsetka PKB przeznaczanego na służbę zdrowia, przez poprawę warunków pracy, wzrost liczby pracowników medycznych, zmniejszenie kolejek aż po wzrost płac. Który z nich jest jednak dla was najważniejszy?
- Te postulaty są ze sobą nierozerwalnie związane, przy czym najważniejszym z nich jest wzrost nakładów na służbę zdrowia do poziomu 6,8 proc. PKB. Bez jego realizacji pozostałe postulaty są nie do wypełnienia. Bez zwiększenia nakładów nie przybędzie kadry, a właśnie brak kadry jest dziś jednym z największych problemów polskiej służby zdrowia. Tylko połowa pielęgniarek, po skończeniu nauki pracę, podejmuje w zawodzie, bo jeśli one mają lepsze zarobki w dyskoncie, to wolą się zajmować czymś innym. Zwiększenia naborów na studia i dodatkowe kursy na pielęgniarki tego problemu nie rozwiążą. Kolejną sprawą, której nie da się rozwiązań bez zwiększenia nakładów jest przeładowanie świadczeń w stosunku do możliwości. Bo pacjenci czekają w kolejkach nie tylko dlatego, że nie ma kadry, ale też dlaczego, że nie ma funduszy, by pokryć to, co powinno im się zafundować w leczeniu. I dlatego kolejki z roku na rok się wydłużają. I trzecia sprawa tj. problemy finansowe samych szpitali, dotyczące wyposażenia medycznego, bo pacjentów można by leczyć szybciej i skuteczniej, ale brak jest sprzętu. To wszystko wynika z tego, że ochrona zdrowia jest w Polsce niedoinwestowana. Trzeba przestać patrzeć na nią jak na worek bez dna, w który tylko się sypie pieniądze, lecz jak na inwestycję. Wyleczeni szybciej ludzie szybciej pójdą do pracy, albo nie pójdą na rentę, dłużej będą płacić podatki.
Jakie metody protestu są najskuteczniejsze, a które sprawdzają się tylko w niektórych przypadkach? - czytaj
Proponujecie osiągniecie pułapu 6,8 proc. PKB w trzy lata, przedstawiciele rządu mówią o 6 proc. do roku 2025. Na ile ta rządowa propozycja jest dla was do zaakceptowania?
- My popieramy każde zwiększenie nakładów na ochronę zdrowia. Tyle, że mamy w tej chwili mocno starzejące się społeczeństwo, a z drugiej strony po uruchomieniu programu 500 plus przybyło trochę narodzin. A dzieci w okresie noworodkowo-niemowlęcym i osoby starsze to najczęściej wymagające leczenia grupy społeczne. Podniesienie więc nakładów w takim tempie, jakie proponuje rząd spowoduje zaledwie utrzymanie status quo, bo te nakłady będą pożerane w tempie 1:1, a może nawet nie wystarczą na pokrycie zadań wynikających z rozwoju sytuacji demograficznej. To nie przyniesie więc żadnej poprawy, a przy tym wciąż będzie problem z personelem. Dziś prawie co trzeci lekarz w Polsce jest w wieku emerytalnym, a w niektórych specjalizacjach jest to ok. 40 procent. Tej luki nie da się wypełnić z dnia na dzień, bo proces kształcenia lekarza to jest 7 lat, a ze specjalizacją 13-14 lat. Chwali się, że została zwiększona liczba miejsc na wydziałach lekarskich i że to samo ma się stać na wydziałach pielęgniarskich, ale to da efekt za 10 lat, a moim zdaniem obecny system załamie się maksymalnie za trzy lata.
Interesują Cię biura, biurowce, powierzchnie coworkingowe i biura serwisowane? Zobacz oferty na PropertyStock.pl

KOMENTARZE (1)