Skalę manifestacji wytłumaczyłabym tym, że Francuzi mają od zawsze mocno rozwiniętą kulturę protestu. Pod tym względem ten kraj jest niesamowity. Tym bardziej że uzwiązkowienie, czyli liczba osób należących do związków zawodowych, wynosi 7-8 procent. To mniej niż w Polsce, gdzie wynik również nie jest imponujący. Ale jak przychodzi co do czego, Francuzi tłumnie wychodzą na ulice. Obecne protesty to nie pierwszy raz, kiedy tak zaciekle walczą o swoje prawa. Ruch żółtych kamizelek też odbił się głośnym echem na świecie. Zresztą każda zmiana we Francji, która nie jest zmianą prosocjalną, tylko wprowadza pewne ograniczenia dla społeczeństwa, zawsze wzbudza ogromne protesty.
Natomiast to, że obecnie protesty trwają aż tak długo i nabierają na sile (rozpoczęły się w styczniu 2023 r.), może być zaskoczeniem. Przecież ta reforma nie jest aż tak radykalna, jakby się nam wydawało. Przypuszczam, że swoje trzy grosze dorzucają tam m.in. różnego rodzaju anarchiści, którzy dołączyli do protestów pracowników.
We Francji pełna wysokość emerytury w wieku 62 lat tylko po spełnieniu konkretnych warunków
Jak dokładnie wygląda sytuacja z wiekiem emerytalnym we Francji? Media podają, że aktualnie wynosi on 62 lata, ale nie do końca tak jest. To granica obwarowana pewnymi zależnymi.
Francuzi bez wątpienia są przyzwyczajeni do systemu emerytalnego, który relatywnie dosyć wcześnie - jak na Europę - pozwala im przejść na emeryturę. Wcześniej mogą skończyć pracę wyłącznie kobiety w Polsce oraz Austrii. Jednak te 62 lata to nie jest wiek, w którym wszystkim Francuzom przysługuje pełna wysokość emerytury. I właśnie wokół tego toczy się najbardziej gorąca dyskusja.
W tym wieku na emeryturę może przejść każdy Francuz, niezależnie od tego, ile czasu pracował. Tylko że jednym z warunków, które uprawniają do uzyskania pełnej emerytury, jest bardzo długi okres składkowy. W zależności od rocznika wynosi on 41 lub 43 lata. Tym samym jeżeli ktoś w wieku lat 62 chce przejść na emeryturę i otrzymywać pełne wynagrodzenie emerytalne, to musi bez przerwy pracować od 21. lub 19. roku życia. Inaczej Francuzi otrzymują część świadczenia proporcjonalną do przepracowanych tzw. trymestrów, a pełne zaczyna im wpływać na konto, kiedy skończą 67 lat.
Czyli jednak nie jest tak różowo, jak wszyscy mówią.
No nie. A po wejściu w życie reformy z perspektywy pracowników sytuacja ma się jeszcze pogorszyć. Zwracam tu uwagę szczególnie na grupę osób, które wykonują podstawowe zawody, często wymagające sprawności fizycznej i psychicznej. Na przykład osoby odpowiedzialne za czystość w miastach, opiekunowie osób z niepełnosprawnościami, pielęgniarki. To są zawody niezbędne do funkcjonowania społeczeństwa, ale bardzo często przez nas niezauważane. Ludzie przywykli, że ci pracownicy są i przestali na nich zwracać uwagę. Tymczasem bardzo trudno jest przez 40 lat życia ciągnąć codziennie za sobą kontenery ze śmieciami.
Dlaczego emerytury kobiet są dużo niższe niż mężczyzn?
Druga sprawa, na którą zwracają uwagę przeciwnicy zmian, to kwestia kobiet. We Francji, podobnie jak w większości innych krajów na świecie, emerytury kobiet są dużo niższe niż mężczyzn. I podobnie jak w innych krajach wynika to m.in. z tego, że przejmują one opiekuńcze obowiązki związane z rodziną. To one głównie opiekują się dziećmi, chorymi czy starszymi członkami rodziny. Rezygnują więc na jakiś czas z pracy albo ją znacznie ograniczają i pracują w niepełnym wymiarze czasu. A we Francji powoduje to spory problem z uzbieraniem odpowiedniej długości okresów składkowych.
W reformie, o której rozmawiamy, przewidziano, że kobiety będą mogły policzyć sobie jako okresy składkowe kilka trymestrów, czyli pewien okres, jaki spędzają w związku z powiększeniem rodziny poza pracą. Jednak to za mało. W efekcie mówiąc o wprowadzonych przez rząd zmianach, mówi się o tym, że najmocniej uderzą one w pracowników wykonujących żmudne i wymagające, ale niezbędne prace fizyczne oraz w kobiety.
To podobnie jak u nas. Już teraz średnia emerytura kobiety jest u nas o jedną trzecią niższa niż mężczyzny, a przedstawiciele podobnych grup zawodowych mówią, że nie chcą pracować aż do śmierci. Co więc wspólnego mają polski i francuski system emerytalny, że ich użytkowników czeka taki sam los?
Jest to tzw. system repartycyjny, który polega na tym, że składki wpłacane przez pracownika na bieżąco wypłacane są jako świadczenia dla osób, którym emerytury przysługują w danym momencie. Realnie więc uzbierane na emeryturę przez nas pieniądze wydawane są tu i teraz. Zaś na pracowników, którzy akurat płacą składki i emerytura dopiero przed nimi, pracować mają kolejne pokolenia.
To system wprowadzony w 1889 roku przez kanclerza Niemiec Ottona von Bismarcka. Zgodnie z jego założeniami państwo wypłacało zabezpieczenie socjalne dla seniorów powyżej 65. roku życia. I ten system do momentu, kiedy zmieniła się demografia, działał całkiem nieźle. Nie można mu było nic zarzucić.
Patrząc na skalę protestów we Francji i malejącą wysokość emerytur, teraz już chyba można.
My i tak z problemami wynikającymi ze zmian demograficznych po części poradziliśmy sobie, przeprowadzając reformę emerytalną w 1999 roku. Francja jest w trudniejszej sytuacji. Natomiast wyzwania demograficzne są gigantyczne zarówno u nas, jak i we Francji, choć ten kraj i tak ma bardzo wysoki współczynnik dzietności w UE, a kiedyś nawet udawało mu się uzyskiwać prostą zastępowalność pokoleń, czyli kolejne pokolenia Francuzów były co najmniej tak liczne lub bardziej, jak obecne. Ale już nie jest tak dobrze. Dzieci rodzi się tam mniej.
Wyzwania demograficzne są gigantyczne zarówno u nas, jak i we Francji, choć ten kraj i tak ma bardzo wysoki współczynnik dzietności w UE (fot. Pixabay)
Jednak jeżeli w państwie nie ma większej liczby osób pracujących niż emerytów, to koszty takiego systemu rosną bardzo szybko. Są główną przyczyną, dla której między innymi podwyższa się wiek emerytalny. Do tego też odwołują się prezydent Francji Emmanuel Macron i premier tego kraju Elisabeth Borne. Mówią jednym głosem, że jeśli nic się nie zmieni, to koszty systemu emerytalnego w przyszłości będą zbyt wysokie. Francji nie będzie stać na to, żeby finansować emerytury.
Co dziś wkurza Francuzów bardziej? Sam fakt podwyższenia wieku emerytalnego czy sposób, w jaki rząd to przeprowadził i wykorzystał przepis w Konstytucji, który pozwala mu zrobić, co chce, bez pytania kogokolwiek o zgodę?
Oba aspekty są ważne. Jednak sposób, w jaki rząd to zrobił, tylko dolał oliwy do ognia. Związki zawodowe cały czas są gotowe na mediacje. Problem polega na tym, że nikt z rządu nie chce z nimi rozmawiać.
Może się mylę, ale wydaje mi się, że w demokratycznym państwie o tak ważnych reformach powinno się rozmawiać. Jeżeli chcemy, żeby nie dochodziło do protestów, to warto rozmawiać. Natomiast bez wątpienia skorzystanie z artykułu 49.3 Konstytucji uznawane jest za zachętę do buntu. Jeszcze bardziej rozsierdziło Francuzów. Ci uznali, że nie tylko z nimi nikt nie rozmawia, ale jeszcze tak ważne zmiany wprowadza się odgórnie, ponad ich głowami.
Wydaje mi się, że w Polsce sytuacja była bardzo podobna, kiedy w 2012 roku dyskusja na temat podwyższenia wieku emerytalnego nabierała tempa. Donald Tusk nie rozmawiał z Polakami. Nie tłumaczył im, po co jest ta zmiana, jakie będą konsekwencje, jeśli nie zostanie wprowadzona. Przecież jego reforma była rozłożona w czasie. Pierwsza kobieta, która przeszłaby na emeryturę w wieku 67 lat, urodziła się w październiku 1973 roku, czyli w momencie wprowadzenia reformy miała 39 lat.
Ludziom nikt nie wytłumaczył, że wiek emerytalny podnoszony byłby przez wiele lat, a nie z dnia na dzień. Że zmiana nie będzie dotyczyła Polaków urodzonych w latach 50. czy 60. Że w czasie, kiedy pierwsze roczniki będą pracowały dłużej, rynek pracy będzie wyglądał zupełnie inaczej.
Do wyboru są trzy drogi prowadzące do rozwiązania problemów z emeryturami
Rząd Francji nie jest jedyny w tym, co robi. Wiek emerytalny podnosi Dania, do 2030 roku ma wynieść tam 68 lat. Także Niemcy mają reformę emerytalną w toku. Obecnie wiek emerytalny wynosi tam 66 lat, ale do 2031 roku wyniesie 67 lat dla osób urodzonych po 1 stycznia 1964 roku. Także Brytyjczycy mają pracować do 67. roku życia. Wiele kolejnych krajów mówi, że nie ma innej drogi do rozwiązania problemów z emeryturami. Nas też czeka taka droga?
Myślę, że tak. Nie będziemy mieli wyjścia, chociaż nie wiem, czy obecnie jest partia, która odważyłaby się to zrobić. Bo jak widać po Francji czy po Polsce, gdzie wstrzymano rozpoczęty w 2012 roku proces systematycznego podnoszenia wieku emerytalnego, jest to niezwykle trudne do przeprowadzenia. A o tym, że się starzejemy, że pojawi się taki problem, mówi się od lat 80. ubiegłego wieku. Bank Światowy przygotował nawet rekomendację, w której wskazał trzy możliwości, które pozwolą poradzić sobie z problemem w systemach emerytalnych.
Jakie to drogi?
Pierwsza to podwyższanie wieku emerytalnego. Najprostsza i jednocześnie dająca najlepsze efekty. Mamy więcej osób pracujących, które odprowadzają składki, a mniej emerytów pobierających świadczenie. Tylko kiedy podwyższa się wiek emerytalny, trzeba zrobić coś, o czym czasem rządzący zapominają.
Co?
Trzeba zadbać o rynek pracy dla osób starszych. W Polsce to bardzo kuleje. Mamy bardzo niską stopę zatrudnienia osób starszych. Z danych Eurostatu wynika, że w Polsce wskaźnik zatrudnienia pracowników w wieku 55-64 lata wynosił w 2022 roku 54,6, z kolei średnia unijna to 62,4. Dla porównania w Islandii było to 82,6, w Szwecji 77,3.
Działają mechanizmy, które dyskryminują doświadczonych pracowników na rynku pracy. Na przykład okres ochronny, w którym pracodawca nie może zwolnić takiej osoby. Efekt jest taki, że na kilka dni czy tygodni przed rozpoczęciem okresu ochronnego dostają wypowiedzenie. Pracodawcy robią to dlatego, że nie mogą przewidzieć, co stanie się z ich firmą w ciągu najbliższych 4 lat, a tyle wynosi okres ochronny. Rząd powinien więc wprowadzić większą elastyczność w zatrudnianiu osób zbliżających się do wieku emerytalnego.
Po części coś już robimy, by zachęcić do dłuższej pracy, np. obniżamy podatki dla osób w wieku emerytalnym, które pracują. Jednak z polityką antydyskryminacyjną nie radzimy sobie najlepiej. Niby coś takiego istnieje, ale przynosi odwrotny do zamierzonego skutek.
Druga droga do poradzenia sobie z problemami emerytalnymi?
Tą drogą idzie wiele krajów. My również, ale wychodzi nam to bardzo kiepsko. Chodzi o dywersyfikację źródeł przyszłej emerytury. Innymi słowy nie ograniczamy się jedynie do pierwszego filaru, czyli w naszym przypadku do ZUS-u, ale wprowadzamy i stosujemy dodatkowe opcje oszczędzania emerytalnego. U nas są to PPK, PPE, IKE czy IKZE. Wprowadza się zachęty do korzystania z nich, jak np. ulgi podatkowe.
Trzecia droga - moim zdaniem najmniej realna do wprowadzania zarówno politycznie, jak i finansowo - to podwyższanie składki emerytalno-rentowej. Obecnie na jednego emeryta pracują cztery osoby, a za 50 lat będzie pracowała niewiele ponad jedna, więc ta podwyżka musiałaby wynosić chyba jakieś 80 proc. To całkowicie nierealne do wykonania.
W drugiej części wywiadu, którą niebawem opublikujemy na łamach PulsHR.pl, pytamy dr Janinę Petelczyc m.in. kiedy nasz system emerytalny przestanie być wydolny, kto nie musi obawiać się o wysokość przyszłych emerytur, jak wyglądają u nas w praktyce kwestie związane z drugim i trzeci filarem oraz przedstawiciele jakich zawodów powinni mieć prawo do wcześniejszego przechodzenia na emeryturę.
Interesują Cię biura, biurowce, powierzchnie coworkingowe i biura serwisowane? Zobacz oferty na PropertyStock.pl

KOMENTARZE (4)