Niewątpliwą wartością dodaną pandemii koronawirusa będzie dla wielu firm zauważenie biznesowych wartości, jakie wnosi digitalizacja. Dla niektórych pracowników gwałtowne przejście do świata wirtualnego jest sporym wyzwaniem. Z drugiej strony praca na odległość, konsultacje przez wideokomunikator czy telefon okazują się często równie efektywne jak działania „face to face”.
Do tej pory wizyty u lekarza, spotkania biznesowe, zajęcia na uczelniach czy zebrania firmowe odbywały się w świecie realnym. Często traciliśmy czas na dojazdy czy oczekiwanie w kolejkach. Od kilku tygodni znaczna część zawodowego i prywatnego życia przeniosła się do sieci i wbrew obawom, całkiem dobrze przechodzimy ten przyspieszony kurs digitalizacji.
- Pandemia koronawirusa sprawiła, że wcześniej wstrzymywane plany cyfrowych wdrożeń w wielu firmach niejako muszą zostać zrealizowane. Nie mieliśmy jeszcze kilka tygodni temu tak silnych potrzeb, szczególnie tych związanych z pracą zdalną. Dziś się one pojawiły, co zdecydowanie przyspieszyło realizację planów digitalizacji. Może okazać się, że nawet po ustaniu pandemii większość pracowników pozostanie w domach. Szacuje się, że na stałe pracować zdalnie może do 30 proc. z nich - wyjaśnia Konrad Badowski z Axis Communications. - Koszty utrzymania biura są dzisiaj znaczne, a to, co dzieje się aktualnie, pozwala rozprawiać się z wieloma mitami dotyczącymi pracy zdalnej. Ten czas poza biurem już pokazuje, że da się tak pracować i że jest to praca bardzo efektywna – dodaje.
Jowita Michalska, prezes Digital University, podkreśla, że sytuacja, w jakiej zostaliśmy postawieni, wymusza na nas szybkie dostosowanie się do nowych wyzwań. I wbrew pozorom nie jest to sytuacja zła.
- Każdy dziś próbuje się dostosować. Po takim pierwszym szoku wielu postanowiło spróbować swoich sił w świecie wirtualnym. To jest prawdziwe doświadczenie i sprawdzenie się w nowej rzeczywistości: jak nam to wyjdzie, czy ludzie będą zainteresowani, czy uda się pobudzić interakcję. Z mojej perspektywy dziś dzieje się coś, o czym rozmawialiśmy przez ostatnie 10 lat, że trzeba to zrobić, ale nikt tego nie robił.
Przeczytaj: Robot sam nie da rady. Pracownik pozostanie niezbędny
Wideodoktor bez kolejki
Jednym z przykładów dziedziny, która na pandemii może zyskać, jest niewątpliwie medycyna, a dokładnie telemedycyna. Choć nie jest na rynku niczym nowym, to do tej pory traktowana była bardziej jako ciekawostka, nie jako konieczność. Pandemia koronawirusa pokazała, że diagnozowanie na odległość jest równie dobre jak dotychczasowe wizyty osobiste.
- Sieciowe systemy wizyjne zdecydowanie zwiększają dostępność pewnych usług. Jeśli mówimy o medycynie, dotychczas ograniczeniem był czas oczekiwania na wizytę. Dziś lekarze stają się dla nas bardziej dostępni. Dzięki połączeniom video w krótkim czasie są oni w stanie połączyć się z pacjentem, przeprowadzić wywiad, przesłać online wyniki czy nawet zrobić pewne badania. Dodatkowo, pomaga to znacząco zwiększyć liczbę wizyt pacjentów u konkretnego specjalisty – wyjaśnia Badowski.
Zobacz: Kompetencje miękkie to za mało. Musimy być gotowi na paradoks technologii
Telemedycyna pozwoli również w znaczny sposób zwiększyć sieć lekarzy współpracujących z samą placówką. Ci, którzy do tej pory z powodów logistycznych nie byli w stanie podjąć współpracy, dziś mogą konsultować przypadki z dowolnego miejsca. Dla samych placówek zdrowia to brak konieczności przygotowywania m.in. dodatkowych gabinetów.
Zanim jednak tradycyjne poczekalnie zamienimy w te wirtualne, zmienić musi się nasze podejście.
- Możemy na początku spotkać się z pewnego rodzaju obawą - zawahaniem, czy porada lekarska przez internet rzeczywiście będzie równie skuteczna jak ta otrzymana podczas wizyty u lekarza. Myślę jednak, że tak jak z innymi nowinkami, najważniejsze jest zrozumienie samego rozwiązania. Podobnie jak ma to miejsce w przypadku systemów dozoru wizyjnego. Kiedy odbiorcy wiedzą dlaczego zainstalowane są kamery, jak działają i w jaki sposób mogą pomóc w zapewnianiu bezpieczeństwa, nie mają obaw dotyczących monitoringu – dodaje Badowski.
Skok w przyszłość
Skokowy rozwój technologii wkraczających w różne dzidziny życia mocno wpłynie na wykształcenie się nowych zawodów.
- Ten świat, o którym mówiliśmy, że pojawi się w perspektywie 10 lat, pojawi się szybciej, za 2-3 lata. Dlaczego? Dlatego, że wszystkie rozwiązania pozwalające nam zastąpić ludzi na niektórych stanowiskach pracy, mocno przyspieszyły. Dziś musimy zastąpić osoby, które są w pierwszej linii frontu ze względu na epidemię, ale to, co dziś stworzymy, już z nami zostanie. Ci ludzie nie wrócą już na stanowiska, które zostały zautomatyzowane - wyjaśnia Jowita Michalska. - Myślę też, że czas pandemii sprawi, że przestaniemy być "organizacjami z tłuszczykiem". Już dziś przeglądamy procesy, stan zatrudnienia, produkty, wszystko to, w co jesteśmy zaangażowani. Będzie dużo takich wyborów nice to have vs. must have. Organizacje wyjdą z tego szczuplejsze i bardziej zwinne. To jest coś, co przyspieszy pewne wymiany na rynku pracy. Nie jest jednak tak, że będziemy potrzebować mniej ludzi na rynku pracy - będziemy potrzebować innych kompetencji. Stąd niesłychanie ważne są procesy eskilingu, upskilingu, lifelong learning. Ludzie będą potrzebni w innych miejscach niż dotychczas – dodaje.
Kluczem będzie otwartość na zmiany, adaptowalność, chęć przekwalifikowania i nabycia nowej wiedzy, bez względu na nasze dotychczasowe wykształcenie czy wiek.
Zobacz: Jowita Michalska: Technologie zmieniają biznes, musimy pracowników przygotować na zmiany
Z lęku w ciekawość
Zrozumienie sytuacji i próba szukania nowych rozwiązań może być szansą dla firm i dla wielu pracowników. Konrad Badowski zauważa, że choć w pierwszym odruchu walki z konsekwencjami koronawirusa firmy będą zwalniały w celu ratowania przedsiębiorstw, to w późniejszych etapach zaczną stawiać na przekwalifikowywanie swoich pracowników.
Tu jednak - podobnie jak w przypadku telemedycyny - kluczem będzie chęć zrozumienia potrzeby zmian. Dobrym przykładem są nauczyciele, którzy zostali postawieni w konieczności zmiany dotychczasowych form nauczania.
- Są szkoły, które sobie fantastycznie radzą. Przeszły bardzo szybko, w sposób zorganizowany do online'u, korzystają dziś z wielu platform komunikacyjnych. Są nauczyciele, którzy przegotowują całe bloki lekcyjne w ten sposób, działają na teamsach, zoomie, w google classroom, używają menti meter, syrvey monkey i wielu innych ciekawym narzędzi. Niestety, są też takie szkoły, które sobie kompletnie nie radzą, utrudniając w ten sposób życie rodzicom, bo na przykład nauczyciel boi się spróbować nowych technologii. Z drugiej strony nauczyciele nie są nawet chętni, żeby nauczyć się korzystania z tych platform. Mimo iż wiele organizacji pozarządowych i firm zaproponowało wsparcie, niewielu nauczycieli po nie sięga – wyjaśnia Michalska.
W obecnej sytuacji istotne jest zrozumienie, że rynek pracownika, z jakim mieliśmy do czynienia jeszcze w styczniu 2020 roku, długo nie wróci. A rzeczywistość po pandemii koronawirusa wymagać będzie wielu zmian i zdolności adaptacji.
- Jest wiele lęków związanych z tymi zmianami, ale warto skupić się na myśleniu i planowaniu przyszłości. Jedna z moich ulubionych badaczek trendów prof. Amy Webb mówi, że lęk i niepewność trzeba przekuć w ciekawość. To jest droga, którą teraz musimy sobie wyznaczyć. Z tej ciekawości i eksplorowania mogą wynikać nowe doświadczenia, nowe umiejętności, które nam pomogą odnaleźć się w świecie "new normal"– dodaje Jowita Michalska.
Przeczytaj: Pojawią się miliony nowych miejsc pracy. Potrzeba jednak odpowiednich kompetencji
KOMENTARZE (2)