• Z badań przeprowadzonych przez klaster Silesia Automotive wynika, że aż 73 proc. pracodawców obawia się, że nie znajdzie odpowiednich inżynierów i specjalistów, a nawet osób, np. humanistów, których będą mogli wyszkolić.
• Firmy szukają sposobów, by rozwiązać problem. Sięgają po pracowników z zagranicy, np. z Ukrainy czy Indii, stosują contracting, zawierają pilne umowy ze szkołami i uczelniami na tzw. kształcenie dualne - w ten sposób przejmują część odpowiedzialności za wiedzę i przyszłość ucznia i studenta. Niektórzy decydują się nawet na współdzielenie inżynierów.
Obecna sytuacja na rynku pracy wynika z rozwoju gospodarczego Polski. Problem w tym, że w pewnym momencie zapomniano o przygotowaniu kadr. Jak podkreśla Arkadiusz Mężyk, rektor Politechniki Śląskiej wykształcenie inżyniera trwa aż 3,5 roku. W przypadku magistra to o 1,5 roku więcej.
- Uczelnie muszą nawiązać współpracę z otoczeniem społeczno-gospodarczym. Pracodawcy myślą, że jeśli podniosą stawki wynagrodzeń, to kandydaci przyjadą np. na Śląsk. Jednak pracownicy patrzą inaczej. Szukają nie tylko dobrze płatnej, ale także ciekawej pracy oraz interesującego miejsca do życia – ocenia Arkadiusz Mężyk, rektor Politechniki Śląskiej.
Obecnie Politechnika Śląska ma 24 tys. studentów. Jej mury co roku opuszcza kilka tysięcy absolwentów różnych kierunków.
- Najbardziej pożądane przez pracodawców kierunki to: informatyka, automatyka, robotyka, budownictwo, mechanika, systemy produkcyjne, mechanika budowy maszyn czy mechatronika. Osoby, które je kończą, nie czekają długo na ciekawą ofertę – wskazuje Arkadiusz Mężyk.
Arkadiusz Hołda, założyciel-kanclerz Wyższej Szkoły Technicznej w Katowicach, zwraca uwagę na inny problem. Jak twierdzi chętnych na kierunki inżynieryjne nie brakuje. WST przeżywa hossę – odnotowuje 20-procentowy wzrost rok do roku, jeśli chodzi o zainteresowanie ze strony kandydatów. Problem w tym, że uczelnie - ogólnie - borykają się z niżem demograficznym.
- Według szacunków co roku na uczelniach powinno ubywać 10 proc. studentów. Dopiero w 2020 r. niż demograficzny ma się skończyć – ocenia Hołda. - Niestety inżynierów brakuje tu i teraz, dlatego musimy dostosować się i wypełnić lukę. W przeciwnym razie inwestorzy przeniosą się do innych krajów, np. do Rumunii czy Bułgarii, gdzie już dzisiaj pracownicy są tańsi średnio o 20 proc. - dodaje.
Pomysły na deficyt
Z badań przeprowadzonych przez klaster Silesia Automotive wynika, że aż 73 proc. pracodawców obawia się, że nie znajdzie odpowiednich specjalistów, a nawet osób, które będą mogli wyszkolić. Dla porównania, w ubiegłorocznej edycji badania odsetek ten był o 13 proc. mniejszy.
- Mało kto obecnie zwalnia. Firmy rozrastają się czy też tworzą się nowe oddziały, więc specjalistów brakuje. Kształcimy zbyt mało inżynierów - mówi Katarzyna Konarska-Błaszczyk, wiceprezes Landster Business Development Center, współzałożyciel klastra Silesia Automotive.
Klaster stworzył kilka rozwiązań wspierających pracodawców w pozyskiwaniu wykwalifikowanej kadry. Pierwszy to program nowoczesnego inżyniera jakości.
- Szukamy wśród pracowników osób z potencjałem, które co prawda nie zostaną inżynierami, ale mogą zostać specjalistami. W ciągu 1,5 roku jesteśmy w stanie ich przygotować do nowej funkcji – mówi Konarska-Błaszczyk. - Pracodawcy kierują do nas pracowników z różnym wykształceniem, głównie humanistów – dodaje.
Katarzyna Konarska-Błaszczyk, wiceprezes Landster Business Development Center, współzałożyciel klastra Silesia Automotive (Fot. PTWP)
Drugim rozwiązaniem są studia dualne, dzięki którym pracodawca nie musi czekać na inżyniera 3,5 roku, ale ma go od razu.
Po ukończeniu szkolenia mamy wykwalifikowanego specjalistę, którego nie trzeba dokształcać przez kolejne dwa lata. Robi się to w trakcie nauki - mówi Konarska-Błaszczyk.
Trzeci pomysł ma pomóc rozwiązać problemy związane z migracją. Klaster uruchomił program, którego celem jest badanie potencjału młodzieży w technikach, profesjonalne doradztwo zawodowe oraz program rozwoju talentów realizowany wspólnie z Politechniką Śląską, który ma wyłapywać najlepszych studentów, a następnie obejmować ich opieką przez profesorów.
Elastyczne kształcenie
Potrzeby rynku pracy nieustannie się jednak zmieniają. Uczelnie nigdy nie będą w stanie aż tak szybko reagować na zmiany - mogą jednak próbować przyśpieszyć.
- Musimy wspólnie tworzyć mechanizmy, które pozwolą na elastyczne kształcenie specjalistów. Wymagania zmieniają się nawet w trakcie nauki. Firmy rozwijają się, a ich oczekiwania modyfikują się. Dlatego też świetnie może się tu sprawdzić kształcenie dualne, pozwalające na elastyczność. Student ma nieustanny kontakt z firmą i może dostosowywać się do jej potrzeb – ocenia Mężyk.
Programy kształcenia są sztywne, zdaniem rektora można jednak wykorzystać zajęcia dodatkowe, które zrzeszają najbardziej kreatywnych studentów. - Na naszej uczelni funkcjonuje aż 150 kół naukowych. Wszystko zależy od tego, jak pracodawcy wykorzystają ten potencjał – dodaje Mężyk.
Arkadiusz Hołda, założyciel-kanclerz Wyższej Szkoły Technicznej w Katowicach (Fot. PTWP)
Podobnie wygląda sytuacja na prywatnych uczelniach, które realizują program nauczania narzucony przez Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Coraz częściej firmy zwracają się do nich z prośbą o współpracę.
- Jeszcze kilka lat temu to ja jeździłem do dużych firm, zapraszając do współpracy. Bardzo często mieli już podpisane umowy z państwowymi uczelniami. Teraz sytuacja się odwróciła i to do mnie zgłaszają się spółki z prośbą o utworzenie konkretnego kierunku – opowiada Hołda.
WST stara się wciąż odpowiadać na potrzeby rynku pracy. Od czterech lat Arkadiusz Hołda, bezskutecznie, próbuje uruchomić kierunek medyczny. Jak twierdzi zapotrzebowanie na lekarzy jest spore – aż 30 szpitali z województwa śląskiego podpisało chętnie porozumienie.
- Lekarzy brakuje na rynku. Część specjalistów zaraz po zakończeniu edukacji wyjeżdża za granicę i leczy np. Anglików. Warto podkreślić, że koszt wykształcenia jednego lekarza to 350 tys. zł – wyjaśnia Hołda.
Współdzielenie inżyniera
Co mogą jednak zrobić firmy, które potrzebują specjalistów w tym momencie i nie mogą czekać aż kolejne roczniki opuszczą mury uczelni? Piotr Świrkowski, dyrektor zarządzający w Globetek podkreśla, że problem z niedoborem inżynierów nie jest możliwy do rozwiązania w krótkim czasie.
- Bardzo rzadko spotykamy bezrobotnego inżyniera, dlatego rekruterzy muszą znaleźć element, który przekona go do zmiany pracy. Nie jest to łatwe zadanie – mówi.
Piotr Świrkowski, dyrektor zarządzający w Globetek (Fot. PTWP)
Bywa, że firmy decydują się na współdzielenie inżyniera. - Zdarza się, ze firmy petrochemiczne czy elektrownie podczas budowy wynajmują na kilka dni czy tygodni BHP-owca, który przeprowadza szkolenie, robi porządek w papierach, a następnie wraca do swojej firmy. W firmach produkcyjnych jest to jednak niemożliwe – komentuje Świrkowski.
Inaczej wygląda sprawa w IT, gdzie współdzielenie inżynierów nie tylko jest możliwe, ale jak zaznacza Grzegorz Bohosiewicz, dyrektor ds. rekrutacji w grupie Euvic, jest codzienną praktyką.
- Jako firma outsourcingowa budujemy zespoły w oparciu o system managed service. Przykładowo 30-osobowy zespół pracuje nad 7 projektami dla kilku kontrahentów – wyjaśnia Bohosiewicz.
Grzegorz Bohosiewicz, dyrektor ds. rekrutacji w grupie Euvic (Fot. PTWP)
Zatrzymać inżyniera w firmie
Problemem dla firm jest nie tylko znalezienie, ale też zatrzymanie specjalistów w firmie. Zwraca na to uwagę Marcin Jadczyk, prezes świętochłowickiego Sor-Drewu.
- Obecnie wymiar finansowy jest już mniej istotny. Inżynierowie zarabiają podobnie niezależnie od wielkości firmy. By ich zatrzymać, trzeba zbudować odpowiednie relacje z nimi oraz stworzyć wspólną wizję – mówi Jadczyk.
- Przez pięć lat szukaliśmy inżyniera do działu produkcji opakowań przemysłowych. Ciężko było znaleźć kogoś, kto zainteresowałby się tego rodzaju pracą. Warto zaznaczyć, że produkcja opakowań to nie tylko palety. Przykładowo trzeba wymyślić, w jaki sposób zapakować turbinę gazową, która dociera do elektrowni. Musi stać przez 40 dni na Syberii, a temperatura wewnątrz powinna wynosić 5 stopni Celsjusza – opowiada Jadczyk. - W końcu udało nam się znaleźć studenta, który jest świetnym inżynierem. Teraz koncentrujemy się na tym, by pozostał w naszej firmie – dodaje.
Marcin Jadczyk, prezes Sor-Drew (Fot. PTWP)
Nie tylko inżynierów brakuje
Na rynku pracy brakuje nie tylko inżynierów. Problem jest również z wykwalifikowanymi pracownikami. W takich przypadkach posiłkują się kadrą z zagranicy. W pierwszej kolejności sięgają po sąsiadów zza wschodniej granicy – Ukraińców.
- Polska dla Ukraińców jest jak Wielka Brytania dla Polaków – oferuje lepsze warunki płacowe – mówi Piotr Świrkowski. Dodaje, że średnia pensja na Ukrainie to ok. 80 dolarów.
Niektórzy pracodawcy są zmuszeni zrobić krok więcej i szukać pracowników poza Europą. - W branży energetycznej mamy przykłady firm, które nie znalazły kandydatów w Polsce, dlatego sięgnęły po kandydatów z Indii. Także Lotos do „Programu 10 plus” w Gdańsku przyjął Hindusów – wylicza Świrkowski.
Jak przyznaje firmy te nie były w stanie pozyskać polskich specjalistów w założonym budżecie. - Koszty są bardzo istotne. Fachowcy na rynku są, ale cenią się. Mają stawki poniżej których nie zejdą, ponieważ wiedzą, że mogą wyjechać do Norwegii, Wielkiej Brytanii czy Niemiec, gdzie zarobią więcej. Jeśli zaś tam chwilowo nie mają pracy, to ratują ich tamtejsze zasiłki, które są na wysokim poziomie – komentuje.
Ciekawą debatę o rynku pracy moderował Rafał Kerger, redaktor naczelny PulsHR.pl, PortalSamorzadowy.pl (Fot. PTWP)
*Artykuł powstał w trakcie panelu dyskusyjnego „W poszukiwaniu kompetencji technicznych”, który odbył się podczas Silesia HR Trends w Katowicach.
KOMENTARZE (2)