Z jednej strony mały wskaźnik bezrobocia, z drugiej brak rąk do pracy. Jak temu zaradzić? Czy szkoły powinny przygotowywać do konkretnych zawodów, a jeśli, to skąd nauczyciele mieliby wiedzieć, jakie w przyszłości zawody będą potrzebne? A co, jeśli to będą zawody, w których wyręczy nas robot. Lub tańszy pracownik zza granicy? Nad tym zastanawiali się uczestnicy debaty „Rynek pracy – suma wyzwań” podczas Forum Zmieniamy Polski Przemysł.
- Stopa bezrobocia przez dwie dekady budziła emocje, wynosiła przez wiele lat dwadzieścia kilka procent, przez większość ostatnich 30 lat mieliśmy duże bezrobocie - mówił Andrzej Kubisiak, podkreślając, że moment zwrotny nastąpił po 2013 roku. - Polski rynek pracy zaczął się kurczyć, rozpoczęła się emigracja, a więc spadło bezrobocie. Z drugiej strony okazało się, że mamy teraz pulę nieobsadzonych miejsc na różnych, nie tylko specjalistycznych stanowiskach. Bardzo wysoki popyt na dobrego pracownika, przy malejącej podaży, powoduje, że napięcia rosną. I to z nimi obecnie musimy sobie poradzić - powiedział Kubisiak.
Ekspert dodał, że z ostatniego raportu NBP wynika, iż 40 proc. firm deklaruje obecnie niedobory kadrowe. Zaznaczył, że to tylko jeden z wielu problemów. - Są też problemy strukturalne - niedopasowanie kształcenia do rynku pracy, innym problemem są z kolei różnice terytorialne - powiedział.
Kubisiak podkreślił, że upraszczanie jest mocno krzywdzące. Dał też przykład: - Jeśli odejmiemy Warszawę od Mazowsza, okaże się, że bezrobocie wynosi 10,2 proc. To drugi wynik w Polsce. W miejscowości Szydłowiec bezrobocie wynosi już trzydzieści kilka procent. I to wszystko dzieje się w obrębie województwa - zaznaczył.
Brak rozwiązań strukturalnych
- Niski wskaźnik bezrobocia, którym teraz wszyscy się chwalą, nie oznacza, że na rynku pracy dzieje się dobrze – zwrócił uwagę Grzegorz Dzik, prezes firmy Impel, wiceprzewodniczący Związku Pracodawców RP. - Szczególnie dobrze to nie wygląda, jeśli weźmiemy pod uwagę wskaźnik aktywności zawodowej. Aktywność zawodowa Polaków spadła obecnie do bardzo niskiego poziomu, a zatrudnienie rośnie tylko w sektorze publicznym. Wydaje się, że jeżeli bezrobocie spada, to zatrudnienie rośnie o tyle samo. Tymczasem liczba bezrobotnych spadła o ponad 200 tys., ale pracujących wzrosła jedynie o sześćdziesiąt kilka tysięcy. Zatrudnienie w prywatnych firmach spadło w ciągu roku o ponad 40 tys. osób - zaznaczył.
Prezes firmy Impel Grzegorz Dzik (w środku) (Fot. Tomasz Jakubowski/WNP.pl)
- Pracownicy zmieniają miejsce pracy, szukając lepszych pieniędzy, ale to nie ma nic wspólnego z kwalifikacjami. Brakuje polityki ze strony państwa, działań strukturalnych – powiedział prezes Dzik. - Państwo powinno robić badania, na przykład „jakie zawody będą potrzebne”. Do tego trzeba dodać, że uczelnie nie są zorientowane w profilu przyszłych zawodów. Państwo powinno używać wskaźników, które rzeczywiście pokazują sytuację rynku pracy – mówił. – 27-procentowe zatrudnienie osób niepełnosprawnych to jeden z najniższych wyników w Europie. Brak programów aktywizacyjnych. Dla mnie akurat niski wskaźnik bezrobocia jest przekleństwem – podkreślił prezes Dzik.
Dodał, że osobnym problemem jest fakt, że jego zdaniem państwo nie wywiązuje się ze swoich obowiązków wobec pracodawców. - Zakresy kar i obowiązków dla pracodawców rosną, ale państwo odpuszcza sobie obowiązki. Na przykład pracodawca ma 7 dni na załatwienie sprawy, bo grożą mu kary, zaś państwo - pół roku i jeszcze się nie wywiązuje. Szczególnie dotyczy to spraw związanych z zatrudnianiem imigrantów zza wschodniej granicy. Rząd musi podjąć to wyzwanie – podkreślił przedsiębiorca.
Przygotować młodych do pracy
Adam Ambrozik, Corporate Affairs Manager w VELUX Polska zwrócił uwagę na to, że obecna sytuacja „obnaża słabość wielu firm w zakresie budowania relacji z pracownikiem”. - W sytuacji, w której się wszyscy znaleźliśmy, jesteśmy zasypywani postulatami, konferencjami, debatami – to przecież nic innego, jak tylko próba poradzenia sobie w kryzysie oraz próba konkurowania, czasem agresywnego, o pracownika – powiedział. - Bo wiele firm robi to dziś w sposób wyjątkowo agresywny, uciekając się nawet do tak krótkowzrocznych metod, jak podkupowanie sobie pracowników. A tymczasem to, co dzieje się obecnie na rynku pracy, to cena, jaką płacą pracodawcy za złe zarządzanie zasobami ludzkimi na przestrzeni wielu, powiedziałbym, że nawet kilkudziesięciu lat – podkreślił Adam Ambrozik.
Adam Ambrozik, Corporate Affairs Manager w VELUX Polska (Fot. MO/WNP.pl)
Piotr Skaldawski, dyrektor personalny, 3M East Europe Region, zwrócił uwagę, że dobrze dzieje się, że w ogóle pojawiła się ta dyskusja.
- To znaczy, że jest pole do działania. Jednak my, pracodawcy, nie powinniśmy tylko rozmawiać. Moja firma w fachowość pracowników oraz w to, by Polska była atrakcyjnym miejscem do inwestowania, włożyła na przestrzeni ostatnich lat blisko 500 mln dolarów. Wiemy jednak, że przyjdzie taki moment, że te pensje wszędzie się zrównają i my - jako pracodawcy, musimy zatrzymać pracowników, stworzyć jakąś formułę, która sprawi, że będą chcieli u nas zostać – powiedział. Oprócz dbania o wizerunek pracodawcy, musimy też dbać o pracownika. Coraz mniej jest pracowników, a nawet jeśli takie osoby są, to ich profil, przygotowanie tych ludzi daleko odbiegają od naszych potrzeb.
Piotr Skaldawski, dyrektor personalny, 3M East Europe Region (Fot. MO/WNP.pl)
Przedsiębiorca dodał, że prace legislacyjne, które trwają od kilku lat i o których wciąż się rozmawia, nie przynoszą rezultatu. – Dlatego my, pracodawcy, musimy podjąć wyzwania wspólnie dla wszystkich. Musimy sprawić, by pracownicy, którzy już u nas są, widzieli w nas pracodawców na lata. I oczywiście powalczyć o kolejnych – zaznaczył. Piotr Skaldawski dodał, że jako firma zdecydowali się wozić pracowników do pracy, nawet 80 km. - Z racji potrzeby dostępu do absolwentów, ulokowaliśmy swoje główne centra we Wrocławiu i Warszawie. Musimy zacząć przygotowywać młodych ludzi do pracy, by byli gotowi w momencie, kiedy do nas przychodzą, a nie pół roku później, po szkoleniach - dodaje.
Zaprojektować marzenia
Andrzej Ziółkowski, prezes Urzędu Dozoru Technicznego, zwrócił uwagę na brak wysoko wykwalifikowanych kadr. – Nasi inspektorzy decydują o tym, czy bardzo poważne instalacje są bezpieczne. Z jednej strony to kwestia wysokiego poczucia bezpieczeństwa, z drugiej zaś wysokiej wiedzy. Pracownicy UDT mają większą świadomość tego bezpieczeństwa, to bardzo specyficzna wiedza, dziś nie kształci się pracowników bezpieczeństwa – powiedział.
Zaznaczył, że UDT poświęca przeszło pół roku na przeszkolenie pracownika na starcie. - Tymczasem na rynku pracy dzieje się coś, z czym my coraz częściej musimy się mierzyć - młodzi ludzie, którzy są z reguły bardzo niecierpliwi, oczekują szybkiego doświadczenia i bycia najlepszym, takim superinżynierem. A to w takiej materii, jak bezpieczeństwo inżyniera, w pracy, w której potrzebne jest wysokie poczucie bezpieczeństwa, wymaga czasu. I to jest to, z czym się zmagamy w naszej firmie, że młodzi ludzie szybko się nudzą i odchodzą – powiedział Andrzej Ziółkowski.
Andrzej Ziółkowski, prezes Urzędu Dozoru Technicznego (Fot. MO/WNP.pl)
Dodał, że są dwie kwestie: jedna to kreowanie wzorców zawodowych, czyli tworzenie pewnego etosu np. inżyniera, lekarza, strażaka, prawnika, czyli specyficznych zawodów. To powinno być kreowane na poziomie państwa, o tym trzeba mówić już od przedszkola. Dziecko musi marzyć, żeby zostać inżynierem czy budowlańcem.
– Kolejna rzecz, która jest bardzo istotna, to jest współpraca z uczelniami. Bez tego wsparcia wizjonerskiego, bo to na uczelniach jest wiedza na temat, z jakimi technikami, zdarzeniami czy rzeczami przyjdzie nam się zmierzyć się w przyszłości, bez obecności nas tu wszystkich na uczelniach, bez tej współpracy natrafimy w przyszłości na jeszcze większe problemy – powiedział szef UDT. – Ważne jest, żeby wiedzieć, o czym ci młodzi ludzie marzą, kim chcieliby być w przyszłości, bo wtedy mógłbym być jako pracodawca jeszcze lepszy – podkreślił Andrzej Ziółkowski. – I kolejna rzecz brak szkolnictwa zawodowego w Polsce. Brak tego szkolenia powoduje, że „materiał”, który przychodzi na uczelnię, jest słaby. Chyba to przemysł będzie musiał budować szkoły dla siebie, by sobie kadry wykształcić - dodał.
Szkolnictwo elitarne i branżowe
Profesor Jan Szmidt, rektor Politechniki Warszawskiej, nie zgodził się, że ten ”materiał” jest zły. - Problem „jak kształcić” jest problem odwiecznym – powiedział. – Jeden z mówców powiedział, że chciałby mieć absolwenta, który natychmiast przystąpi do pracy. Są takie szkoły, które potrafią takiego absolwenta wychować, nawet szkoły wyższe. Ale nie Politechnika Warszawska. My nie jesteśmy szkołą zawodową, która ma przystosować do pracy, konkretnej technologii czy konkretnych maszyn – dodał.
Profesor Jan Szmidt, rektor Politechniki Warszawskiej (Fot. MO/WNP.pl)
Zaznaczył, że prowadził w tej sprawie rozmowy m.in. z prezesem IBM i innymi szefami dużych firm. - Oni bardzo by chcieli, by wykłady były tak ustawione, że studenci wychodząc ze studiów, od razu przystępują do pracy u nich. Ale my nie jesteśmy szkółka przy IBM-ie ani przy innych firmach. Mamy kształcić elity społeczeństwa – podkreślił.
Kolejny mówca, Piotr Bartosiak, zastępca dyrektora w Departamencie Strategii, Kwalifikacji i Kształcenia Zawodowego przy Ministerstwie Edukacji Narodowej, podkreślił, że szkolnictwo zawodowe, branżowe, od tego roku zacznie się odradzać wraz ze zmianami, jakie weszły w życie razem z ustawą z listopada ubiegłego roku.
– Warto zwrócić uwagę, że te zmiany w ustawie o szkolnictwie branżowym przegłosowane zostały niemal jednogłośnie, przy zaledwie jednym głosie wstrzymującym się. To pokazuje, że były one naprawdę potrzebne – mówił.
Piotr Bartosiak, zastępca dyrektora, Departament Strategii, Kwalifikacji i Kształcenia Zawodowego, Ministerstwo Edukacji Narodowej (Fot. Tomasz Jakubowski/WNP.pl)
Jako jedną z przyczyn polepszenia się sytuacji na rynku pracy Bartosiak wskazał dobrą diagnozę zapotrzebowania. - Musimy wiedzieć, czego mamy uczyć w szkołach. Nie może być tak, że przez kilkadziesiąt lat kształcimy ludzi w zawodach, które już nie występują. Niestety, dane, jakie posiadaliśmy do tej pory, miały zaledwie roczną skalę przewidywania, jakie zawody będą potrzebne, więc nie mogły być punktem odniesienia, skoro tylko technikum trwa 5 lat – wyjaśnił zastępca dyrektora.
Podkreślił, że m.in. dlatego jego departament nawiązał współpracę z Głównym Urzędem Statystycznym. – GUS robi badania zapotrzebowania pracowników szkolnictwa branżowego oraz popytu na pracę. Do tego dołożyliśmy analizy ofert z internetowych biur pracy – powiedział.
To wszystko sprawi, że MEN będzie teraz ogłaszało prognozę zapotrzebowania na konkretne branże na 5 lat. Urzędnik dodał, że resort wziął też pod uwagę kosztochłonność uczenia. - Powiaty szkoliły w zawodach, które nie były drogie dla szkoły. Dlatego przygotowaliśmy subwencje dla tych uczelni, które będą też szkoliły w tych droższych zawodach. Do tego dojdą refundacje dla pracodawców, którzy będą chcieli doszkolić niewykwalifikowanych, młodych pracowników - dodał Piotr Bartosiak.
Ukraińców nie ubywa
Podczas debaty poruszono również problem imigracji zarobkowej czy pracy imigrantów w Polsce. Magdalena Sweklej, radca ministra w Departamencie Rynku Pracy przy Ministerstwie Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej, zwróciła uwagę, że wbrew niedawnym zapowiedziom i temu, co się słyszy, pracowników z Ukrainy nie ubywa. Pozorny spadek wynika z wyłączenia procedury oświadczeń o pracy sezonowej wydawanego na 3 miesiące, ale rokrocznie jest coraz więcej takich oświadczeń. Ponadto są też inne nacje w Polsce, które się zwiększają – podkreśliła.
Magdalena Sweklej, radca ministra w Departamencie Rynku Pracy przy Ministerstwie Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej (Fot. MO/WNP.pl)
Zaznaczyła, że Ukraina „ma podobne problemy demograficzne jak Polska”. – Na Ukrainie też będą chcieli temu zaradzić. Pamiętajmy, że ten rynek kiedyś się wyczerpie, jako główny zasób uzupełniający polski rynek pracy. Sweklej podkreśliła też, że w 2018 roku wprowadzono nowy rodzaj umowy cywilno-prawnej, który część pracowników z ZUS-u przeniósł do KRUS-u.
– Zwiększa się też liczba dokumentów pozwalających na pracę na okres dłuższy. Sweklej zwróciła też uwagę, że w zeszłym roku przyjęto rozporządzenie Ministerstwa Pracy, które w przypadku blisko 300 zawodów zwalnia pracodawców z konieczności zdobycia tzw. testu rynku pracy, czyli informacji starostw nt. braku w regionie konkretnych zawodów. Na tej liście są m.in. pielęgniarki, budowlańcy, są też inżynierowie i informatycy – powiedziała.
Zapraszamy do wysłuchania całej debaty.
KOMENTARZE (5)