Pandemia koronawirusa i będący jej konsekwencją lockdown były ciosem dla branży odzieżowej. Zamknięcie sklepów stacjonarnych wymogło intensyfikację działań w sieci oraz szeregu szybkich i ryzykownych decyzji. Jak mówi Przemysław Lutkiewicz, wiceprezes zarządu LPP, w kryzysowej sytuacji trzeba działać. Nawet jeśli te działania będą wymagały później korekty.
-
- •9 paź 2020 6:00

LPP jest polską firmą, ale swoją działalność prowadzi w wielu krajach na kilku kontynentach. Dla rozbudowanej struktury z licznymi powiązaniami biznesowymi działającej w branży eksponowanej na skutki pandemii wirus był silnym ciosem.
- Im większa firma, tym trudniej zarządzać, natomiast my chyba mamy szczęście, że jesteśmy firmą rodzinną. Decyzje są podejmowane szybko, na samej górze i nie musimy pytać o zdanie innych ciał zarządzających. Dlatego przy koronawirusie było nam łatwiej podejmować decyzje biznesowe pozwalające przystosować się do tej trudnej sytuacji - mówi Przemysław Lutkiewicz, wiceprezes LPP.
Jak przyznaje, firma już od jakiegoś czasu przygotowywała się na "jakiś" kryzys. - Myśląc jakiś, mieliśmy na myśli coś na modłę lat 2008-2009, kiedy przychody spadły nam o 25-30 proc. Byliśmy przygotowani na scenariusz kryzysowy, ale nie na tak silny, jaki się zdarzył - mówi Lutkiewicz.
Koronawirus z dnia na dzień zamknął sieć sklepów stacjonarnych LPP. Jedyną możliwością była sprzedaż przez internet, z której dochód jednak nie był w stanie pokryć wszystkich kosztów funkcjonowania firmy.
- W związku z tym trzeba było szybko podjąć decyzję, jakich wydatków się pozbywamy, które koszty musimy szybko obniżyć, które inwestycje zatrzymujemy. Praktycznie z dnia na dzień musieliśmy podjąć wiele decyzji wstrzymujących normalną pracę w wielu częściach naszej firmy i spółkach zagranicznych - mówi wiceprezes LPP.
Czytaj też: LPP debiutuje w Zielonym Indeksie
Na pytanie, jak ocenia podejmowane w okresie lockdownu decyzje, odpowiada: "Lepiej zareagować, nawet jeżeli trzeba to potem skorygować, niż nie robić nic".
- Dziś wiemy, że popyt odbudowuje się szybciej, niż zakładaliśmy, sklepy stacjonarne sprzedają lepiej, niż myśleliśmy; jesteśmy dzisiaj umiarkowanymi optymistami. Oczywiście boimy się drugiej fali koronawirusa, boimy się tego, co będzie się działo z popytem, ale jeśli popatrzymy przez pryzmat ostatnich tygodni, to rynek wygląda całkiem dobrze - mówi Lutkiewicz.


KOMENTARZE (4)