Trwa rejestracja uczestników na nasz tegoroczny Europejski Kongres Gospodarczy. Zapraszamy! Udział możecie potwierdzić pod
tym linkiem.
• Łukasz Goik we wrześniu 2017 r. otrzymał nominację na stanowisko dyrektora Opery Śląskiej w Bytomiu, choć obowiązki dyrektora pełnił już od czerwca 2016 r.
• To wielkie wyzwanie, szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę, że nowy dyrektor opery ma zaledwie 34 lata i zaczynał karierę w śląskiej operze 12 lat temu na stanowisku biletera.
***
Początków pana kariery w Operze Śląskiej należy szukać 12 lat temu…
Łukasz Goik, dyrektor Opery Śląskiej: Dla Opery Śląskiej pracuję już od ponad 12 lat. W trakcie studiów szukałem pracy dorywczej, która w jakiś sposób byłaby też rozwijająca. Pojawiła się propozycja z Opery Śląskiej. Poszedłem więc na rozmowę i przyjęto mnie na stanowisko biletera, a dokładniej rzecz ujmując – pracownika obsługi widowni. Praca była bardzo ciekawa i otworzyła przede mną nowy fascynujący świat teatru operowego. Dzięki niej obejrzałem bardzo dużo spektakli, zakochując się wprost w muzyce, poznałem także wielu fascynujących ludzi, w tym sławnych artystów. Do dzisiaj pamiętam, jak przyjechał do nas na premierę Kazimierz Kutz i powiedział mi, że mam fajną pracę. Był zdziwiony, jak mu odpowiedziałem, że chętnie bym się z nim zamienił (śmiech). Teraz już nie jestem taki pewny, bo jednak zarządzanie to jest to, w czym naprawdę dobrze się czuję i tym bardziej się cieszę, że mogę je łączyć z moją drugą pasją, jaką jest opera.
Jak dalej potoczyła się pana kariera w Operze Śląskiej?
- Gdy kończyłem studia, w Operze akurat szukano kogoś do działu koordynacji pracy artystycznej. Osoba na tym stanowisku ściśle współpracuje z dyrektorem odnośnie organizacji pracy wszystkich zespołów artystycznych. Otrzymałem propozycję objęcia tego stanowiska i podjąłem to wyzwanie. Obcowanie z najwybitniejszymi solistami i reżyserami – to wyróżniało tę pracę spośród innych „prac biurowych”. W dziale koordynacji pracowałem do 2011 roku. Ciągle jednak nie odpuszczałem dziedziny, w której ukończyłem studia, podejmując zatrudnienie w swoim zawodzie, czyli w finansach. Myślałem, że taka będzie właśnie moja dalsza droga zawodowa, gdy znów otrzymałem ze strony Opery propozycję pracy: najpierw na stanowisku zastępcy kierownika działu imprez i reklamy, następnie zastępcy dyrektora. Wówczas już wiedziałem, że to nie finanse są moim przeznaczeniem i mimo że zdawałem sobie sprawę, że to odpowiedzialne stanowisko, a praca trudna i wymagająca, chciałem podjąć to wyzwanie. Czułem, że to ta szansa, która czasami zdarza się tylko raz w życiu!
W 2012 r. zostałem więc zastępcą dyrektora Opery Śląskiej. Pracując z dyrektorem Tadeuszem Serafinem, nabyłem sporo doświadczenia – nie tylko w zakresie zarządzania instytucją kultury. Wypracowałem też w sobie sporo „wrażliwości artystycznej”, która niezwykle pomaga mi w mojej pracy. Bez niej nie można sprawować funkcji dyrektora teatru operowego. Ja sobie tego nie wyobrażam! W roku 2016 Zarząd Województwa Śląskiego powierzył mi pełnienie obowiązków dyrektora, aby przygotować teatr do pozyskania środków na realizację przebudowy sceny. Pełniłem tę funkcję do sierpnia tego roku. Moja praca została oceniona pozytywnie, więc zarząd wystosował zapytanie do ministerstwa, chcąc mnie pozostawić na stanowisku dyrektora na kolejne trzy sezony artystyczne. I tak też się stało.
Patrząc na pana karierę w Operze Śląskiej, można powiedzieć, że w swoim wyuczonym zawodzie ekonomisty pracował pan tylko na początku.
- Nie do końca. Wykształcenie ekonomiczne w zarządzaniu, także jednostką kultury, bardzo się przydaje i korzystam z tej wiedzy każdego dnia. Jest to specjalistyczna wiedza niezbędna w koordynacji i planowaniu pracy zespołu, także artystycznego, planowaniu finansowania poszczególnych projektów i rozliczaniu ich. Z najróżniejszymi umowami dyrektor teatru operowego ma do czynienia na co dzień, a umiejętności negocjacyjne przydają się w sposób oczywisty. Do tego dochodzą kwestie rozliczeń z artystami i innymi osobami z nami współpracującymi itd. Nad tym wszystkim trzeba zapanować. Moja wiedza wyniesiona ze studiów sprawia, że po prostu wiem, jak to robić, mam na to typowe spojrzenie finansisty – kompleksowe, trochę jak na firmę, która mimo swojej specyfiki i misji, powinna dobrze i sprawnie działać.
Jakie postawił pan sobie cele jako nowy dyrektor Opery Śląskiej?
- Przede wszystkim musimy prowadzić do ciągłego rozwoju artystycznego. Chcemy upowszechniać kulturę i to dla nas jest najważniejszy cel. Kolejne zadanie to unowocześnienie teatru i przeprowadzenie remontu sceny i zascenia, abyśmy mogli realizować jeszcze ciekawsze spektakle z użyciem nowych możliwości technicznych. Oczywiście zależy nam też na rozwoju zespołu. Chciałbym, aby o Operze Śląskiej mówiło się dobrze i żeby była widoczna na mapie Polski i Europy.
A dzisiaj jest widoczna?
- Publiczność powinna to oceniać, ale głosy, które do nas docierają, również od widzów, pozwalają wierzyć, że tak się dzieje. Opera Śląska to piękny teatr, który jest marką samą w sobie, ale chciałbym, żeby o tutejszej scenie mówiło się tak jak dawniej, a mianowicie, że jest „kuźnią talentów”. Poza tym ciągle jest tu dużo do zrobienia. Pod względem rozmiaru to najmniejsza scena operowa w Polsce i sam ten fakt powoduje szereg wyzwań dla realizatorów. Potrzebne są nam nowe możliwości techniczne: zapadnia, obrotowa scena, nowoczesne oświetlenie i nagłośnienie etc... Na pewno łatwiej pracuje się w teatrze, w którym ma się do dyspozycji wszystkie te techniczne udogodnienia. Jak już wspomniałem, docierają do nas pozytywne opinie związane z tym, jak działa nasza Opera, więc pewną satysfakcję mam już teraz. Trzeba ciągle stawiać sobie nowe cele i nowe wyzwania.
Tych na pewno nie brakuje, jeśli zarządza się tak ważną instytucją kultury, jak opera. To trudne wyzwanie?
- To trudne wyzwanie nie tylko w kontekście naszej Opery. Trzeba się zastanowić nad jakimś modelem, który powinien funkcjonować w odniesieniu do wszystkich instytucji kultury w Polsce. Być może powinniśmy zaczerpnąć wzorców z innych krajów. System dotacji i niepewność finansowa to problemy, jakie odczuwa większość polskich teatrów, może poza tymi największymi jednostkami, jak Teatr Narodowy i opery współfinansowane z Ministerstwa Kultury. Natomiast model zagraniczny wygląda dużo lepiej: na trzy sezony wcześniej wiadomo już, ile będzie pieniędzy w teatrze, a kontrakty są podpisywane z dużym wyprzedzeniem. Przykładowo dyrektor Opery Wiedeńskiej wie, że za trzy lata w jego miejsce wejdzie nowy dyrektor i już go zna, bo pracują razem w tej samej instytucji. To są istotne rzeczy z punktu widzenia planowania. My natomiast dowiadujemy się pod koniec roku, jakie będą pieniądze na rok kolejny. W jaki więc sposób myśleć strategicznie, długofalowo?
Teatr operowy w Polsce był zakorzeniany w zupełnie innych realiach funkcjonowania niż teraz. W większości aspektów ten nieco już przestarzały model nie dogania dzisiejszej rzeczywistości i nie jest odpowiedni do funkcjonowania we współczesności, w takich realiach, w jakich my żyjemy. Dlatego w kontekście teatrów często się mówi, że trzeba powierzać zarządzanie menedżerom, a nie artystom. Jak już mówiłem, wiedza ekonomiczna z zakresu finansów i zarządzania, w zarządzaniu jednostką kultury jest bardzo ważna i po prostu trzeba ją mieć; nie można jednak tak bezkrytycznie poświęcać aspektów artystycznych na rzecz dominacji aspektów finansowych. Pamiętać trzeba o celu funkcjonowania, choćby teatrów operowych, ale i innych podobnych instytucji, którym przecież nie jest generowanie zysków. W mojej ocenie tylko ścisła, oparta na wzajemnym zrozumieniu, współpraca menedżerów z artystami może przynieść oczekiwane efekty i nie wypaczyć idei krzewienia kultury, w którą wierzymy i dla której ciężko pracujemy.
A jak wygląda specyfika zatrudniania ludzi w teatrze?
- To praca dla pasjonatów, która wymaga sporo wyrzeczeń. Teatr operowy to synteza wielu sztuk. Dlatego praca jest o wiele bardziej skomplikowana niż w teatrze dramatycznym czy w filharmonii. Oczywiście najważniejszy jest dobry zespół artystyczny, ale również działy obsługujące scenę i administracja muszą posiadać wspomnianą wcześniej pewną „wrażliwość artystyczną”. Specyfika pracy wymusza dużą elastyczność na wszystkich pracownikach. W trakcie jednego weekendu potrafimy grać trzy różne tytuły i to powoduje sporą trudność. Niestety poświęcenie i zaangażowanie zespołu nie idzie w parze z wynagrodzeniem za pracę. Mam tego świadomość i cały czas podejmuję wiele działań, aby to zmienić.
Polscy pracodawcy coraz bardziej narzekają na brak rąk do pracy. Czy w teatrze też jest trudno o znalezienie pracowników?
- Oczywiście, cały czas kogoś szukamy. Ale niekiedy znalezienie pracownika jest naprawdę trudne. Już nie powiem o rzemieślnikach teatralnych, których dziś praktycznie nie ma na rynku.
To są problemy, które bez wątpienia dotykają większości teatrów w Polsce. A czy zmagacie się z jakimiś dodatkowymi problemami na gruncie lokalnym? Powiedzmy sobie szczerze, że opera jest instytucją elitarną, zaś Bytom jest miastem niepozbawionym różnych problemów.
- Lokalizacja opery w Bytomiu to na pewno jakaś trudność. Nie jest to duże miasto jak Poznań, Wrocław, Kraków czy nawet Katowice, chodzi także o położenie. To był już problem mojego poprzednika, który chcąc zatrudnić tutaj dobrych solistów, musiał pokazać im miasto. Bo przecież pracując tutaj, musieliby tu również mieszkać. Gdy porównali Bytom z Krakowem czy Wrocławiem, decyzja była jedna. W takich sytuacjach nie ma sentymentów i drugoplanowe znaczenie ma to, że teatr jest dobry i daje szerokie możliwości pracy artystycznej. Ludzie, co jest naturalne, ciągną do miejsca, które w każdym aspekcie spełnia ich oczekiwania. Tak samo jest z innymi pracownikami. Praca w operze jest dwudzielna (działy artystyczne): pracuje się rano od 10 do 14 i wieczorem od 18 do 22. Czyli nawet jeśli pracownicy mieszkają gdzieś indziej, to tutaj spędzają cały czas. Tutaj parkują swój samochód. Tutaj chodzą jeść i robić zakupy. Natomiast z punktu widzenia ludzi odwiedzających operę trzeba powiedzieć, że tutaj o godzinie 22 trudno jest znaleźć czynną restaurację, gdzie można by iść coś zjeść i podzielić się wrażeniami po spektaklu.
Kolejna sprawa to fakt, że Bytom jako miasto potrzebuje pozytywnego wizerunku. Mimo wielu dobrych inicjatyw społecznych i artystycznych społeczeństwo jest ubogie i oczekiwany jest już od dawna impuls rozwoju, który zaowocuje ponownym rozkwitem tego miasta.
Ale z drugiej strony Opera Śląska z powodzeniem funkcjonuje od dziesięcioleci.
- Bardzo mocno pracujemy nad tym, żeby oferta artystyczna była atrakcyjna. W Bytomiu przekazywano z pokolenia na pokolenie nawyk chodzenia do opery, który pochodzi jeszcze z dawnych czasów. Dzisiaj przychodzą do nas ludzie, którzy dawniej byli przyprowadzani na spektakle przez rodziców i te osoby teraz przyprowadzają swoje dzieci. To jest wspaniałe, ta przekazywana z pokolenia na pokolenie tradycja. Teraz też chcemy jak najwięcej osób zachęcić do odwiedzania Opery, do zostania z nią na długo i przekazywania miłości do muzyki kolejnym pokoleniom. Prowadzimy szeroką działalność edukacyjną i z wieloma inicjatywami wychodzimy na zewnątrz.
Oczywiście współcześnie jest pewien problem (nie tylko w Bytomiu) z przebiciem się z tzw. kulturą wyższą do ludzi. Musimy tworzyć uniwersalne spektakle, nowoczesne pod względem technologii. Trzeba tworzyć spektakle w taki sposób, żeby były atrakcyjne nie tylko dla oddanego melomana, ale też tak, żeby trafiały do widza, który dopiero zaczyna przygodę ze światem operowym. Budowanie widowni to wieloletnia działalność. Można kogoś nakłonić do przyjścia do opery raz, ale prawdziwym wyzwaniem jest sprawić, aby ten widz zechciał wracać po wielokroć. Moją misją jest też to, żeby zaszczepiać u ludzi chęć chodzenia do teatru, chęć obcowania z tą wspaniałą, dającą tak wiele satysfakcji i radości sztuką.
Podobno ostatnia premiera „Romea i Julii” zapełniła salę po brzegi?
- Premiera „Romea i Julii” to wyjątkowe dla mnie wydarzenie. Generalnie premiery to esencja funkcjonowania opery, a czas przygotowań – to bardzo duże wyzwanie dla wszystkich pracowników. Ostatni tydzień to już absolutne apogeum napięcia. Zbliża się odpowiedź na pytanie, czy trud włożony w pracę przyniesie zamierzony efekt końcowy – satysfakcjonujący pod względem artystycznym i organizacyjnym. Dziękuję reżyserowi Michałowi Znanieckiemu i nowemu dyrektorowi artystycznemu naszej Opery Bassemowi Akiki za ich ogromną pracę włożoną w ten spektakl, a także artystom i całemu zespołowi. „Romeo i Julia” to bardzo dobry spektakl. Zachęcam do sprawdzenia osobiście.
Na zakończenie naszej rozmowy proszę mi powiedzieć, czego mogę życzyć dyrektorowi Opery Śląskiej Łukaszowi Goikowi niemal na początku jego trzyletniej kadencji?
- Proszę mi życzyć, aby żadne okoliczności zewnętrzne, na które nie mam wpływu, nie przeszkodziły mi w realizacji celów, jakie wytyczyłem sobie i teatrowi, gdy podejmowałem decyzję o objęciu funkcji dyrektora Opery Śląskiej. A dobrych pomysłów i zapału do ich realizowania mi nie brakuje.
Interesują Cię biura, biurowce, powierzchnie coworkingowe i biura serwisowane? Zobacz oferty na PropertyStock.pl

KOMENTARZE (0)