Milena Grela-Parandyk (fot. mat. pras.)
Musimy pamiętać o jednym. Rozmawiamy o uzależnieniu - chorobie, która ma szereg objawów. Jako środowisko zajmujące się uzależnieniami zwracamy uwagę, że popijanie alkoholu, nawet jego niewielkich dawek, jest kancerogenne i niezwykle szkodliwe. Alkohol jest otępiający. Mówimy przecież o toksynie, która przez krew dostaje się do każdej komórki naszego organizmu. Kilkanaście lat pracowałam z osobami uzależnionymi, zarówno z bezdomnymi, jak i z osobami publicznymi, celebrytami i prezesami i do tej pory nie potrafię znaleźć argumentów, dla których zysk z picia alkoholu przewyższa straty, jakie ze sobą niesie.
Problem polega na tym, że osoby uzależnione mają zawężony repertuar radzenia sobie ze stresem. Z czasem jedynym regulatorem staje się substancja zmieniająca świadomość. Strategia ucieczki donikąd. Kłopoty narastają, a rozwiązań brak. Coraz więcej lęku, bezradności i coraz więcej alkoholu. Tak toczy się błędne koło uzależnienia.
Przeczytaj: System zawodzi, coraz więcej osób bierze zwolnienia. Groźne zjawisko w firmach
Świetnie opakowani, nieidentyfikujący się z problemem
A jaki jest pijący menedżer? W naszych głowach alkoholik czy osoba nadużywająca alkoholu to taki pijaczek spod sklepu, spłukany, bez pracy, śmierdzący. A my mówimy o osobach na wysokich stanowiskach, wykształconych, dobrze ubranych, z dobrymi rodzinami. Trochę nam się stereotyp sypie.
Te „dobre” rodziny to nie jest do końca prawda.
Tak, często jak wejdziemy do środka, to faktycznie nie jest cukierkowo.
Rodziny alkoholików wysoko funkcjonujących są zazwyczaj „świetnie opakowane”, na zewnątrz problemów nie widać, a w środku zawsze jest mnóstwo do przepracowania.
Przyznam się jednak, że mam pewien kłopot z tym różnicowaniem. Różnica pomiędzy alkoholikiem spod sklepu i tym z biurowca polega wyłącznie na zewnętrznym przebiegu choroby, być może na tym, że ktoś miał więcej farta i nie trafił np. na izbę wytrzeźwień. A tam nie pomaga wykształcenie, nie pomaga stan konta czy wysokie stanowisko.
Wysoko funkcjonujące osoby wstają rano, biorą prysznic, garść suplementów na odtrucie, a jeśli potrzebują – korzystają często z nielegalnych, ale dostępnych na rynku metod szybkiego „stawiania na nogi”. I wiem to od swoich wysoko funkcjonujących klientów, że gdy byli po ciągu alkoholowym, a musieli być na chodzie, płacili ogromne pieniądze za szybkie „przywrócenie do normalności”, co nie jest dobre dla organizmu.
To, czy oni piją drogą wódkę, czy whisky mnie jako terapeutę w ogóle nie obchodzi, ale dla nich jakość alkoholu ma znaczenie. Gdy rozmawiam z takimi osobami, to okazuje się, że ich stanowisko, styl i poziom życia, aktywności sprawiają, że stawiają się oni wyżej od innych, mówią "piję, ale zobacz, przecież mam to wszystko". Zewnętrznie wszystko wygląda tak, jakby było pod kontrolą i faktycznie do pewnego momentu tak jest.
Zwróćmy uwagę na to, że osoba wysoko funkcjonująca, np. menedżer, ma trochę łatwiej. Łatwiej jest mu pewne rzeczy ukrywać czy wyjaśnić – właśnie ze względu na pozycję zawodową. Co więcej, oni nie muszą tłumaczyć się wszystkim. Zawsze mogą powiedzieć, że mieli spotkanie, że są przeziębieni i nikt ich nie będzie rozliczał, dopytywał. To są pułapki wynikające z pozycji.
Z badań przeprowadzonych w pandemii wynika, że 9 osób na 10 odpowiedziało, że pije alkohol w domu w trakcie pracy (fot. Brooke Cagle/Unsplash)
Często jest też tak, i to jest drugi aspekt, że osoby, o których mówimy, świetnie potrafią zarządzać, osiągać cele – pod warunkiem, że nie piją i są w formie. To są cenieni pracownicy i menedżerowie, jednak efekt kuli śnieżnej będzie taki, że oni i tak się rozbiją. Ja widziałam i znam osobiście ludzi, którzy spadali z bardzo wysokich, międzynarodowych foteli. Alkoholizm, jak wszystkie choroby, to jest równia pochyła. Wszystkich równa w dół. Tak samo wygląda osoba pijana na stanowisku menedżerskim i osoba bezdomna.
A dlaczego menedżerowie w ogóle piją? Alkohol jest szybkim sposobem na redukcję stresu i poprawę nastroju. A osoby zarządzające zespołami, na wysokich stanowiskach, obarczone wieloma czynnikami stresującymi, z wieloma zadaniami, wystawione na ocenę, są w grupie ryzyka. Dobrzy menedżerowie często są obarczani dodatkowymi zadaniami. Powiedzmy wprost – są nadużywani przez firmę, co kończy się sięgnięciem nie tylko po alkohol, ale i po kokainę, bo ona go postawi na nogi, da mu potrzebnego powera. Menedżerowie są w takiej sytuacji, w której nałogowe regulowanie nastroju i emocji może pojawiać się częściej niż u innych. Ale proszę mi uwierzyć - u osób uzależnionych, niezależnie od statusu społecznego, poziom racjonalizacji picia jest dokładnie taki sam.
Porównać można się na każdym poziomie
Alkoholik na stanowisku czuje się lepszym alkoholikiem?
Niestety tak. Podam przykład. Mężczyzna, trzydziestokilkulatek, w bezdomności od około 6 lat. Wcześniej był menedżerem w amerykańskiej firmie w Stanach. Bardzo szybko, z powodu uzależnienia, jego kariera potoczyła się dół, choć miał swoje 5 minut. Opowiada mi, jak wygląda dzisiaj jego dzień: „Wiesz, ja chodzę pod Marriott, zaczepiam tych ludzi - biznesmenów, mówię do nich po angielsku i przynoszę później moim kolegom trunek. Ale wiesz, ja nie mam takich kłopotów, jak inni bezdomni. Oni piją denaturat, ale niebieski. Ja piję biały”. Na każdym poziomie można się porównać.
Jak jest „opakowany” alkoholik na stanowisku przed zaliczeniem upadku?
Zaczarowanie rzeczywistości jest bardzo częste wśród pijących wysoko funkcjonujących. To jest to, o czym powiedziałyśmy wcześniej: dobre rodziny, świetna praca, drogi samochód. Uwielbiam, jak uzależniony wysoko funkcjonujący mówi, że pije lepszy alkohol. Zawsze odpowiadam, że mnie to nic nie obchodzi – whisky, nawet jeśli najdroższa, dalej jest wysokoprocentowym alkoholem.
Chyba najczęstszą racjonalizacją problemu jest stwierdzenie "mam pracę, nie mam problemu". Ona działa zawsze, niezależnie od tego, jak dana osoba funkcjonuje, czy pracuje na budowie, czy jest prezesem dużej firmy. Oczywiście im lepsza praca, tym problemu bardziej nie ma. Często jest też tak, że wraz z pogłębieniem uzależnienia takie osoby przestają pić… ale tylko na zewnątrz. Nie wychodzą do restauracji, często nawet idąc na spotkania, gdzie jest alkohol, oni nie piją. Z jednej strony, żeby się nie skompromitować, z drugiej – aby nie dać sygnału, że mogą mieć problem. Napiją się natomiast bardzo porządnie, jak wrócą do domu. To wszystko to jest jednak pewien etap.
W leczeniu wysoko funkcjonujących osób pojawia się pewna trudność – oni bardzo często intelektualizują, teoretyzują. Powołują się na badania, szukają alternatywnych rozwiązań, dociekają, czy aby na pewno badania mają rację. Nie identyfikują się ze swoim problemem. Tak działa mechanizm iluzji i zaprzeczeń. Gdy zdecydują się na leczenie, to często nie mają jeszcze dużych strat. Zabranie prawa jazdy lub kryzys w rodzinie nie zawsze i nie dla wszystkich jest bardzo bolesną stratą.
Alkoholizm w Polsce (zgodnie ze statystykami PARPA) dotyka około 700-900 tysięcy osób, przy czym liczba Polaków, którzy nadużywają alkoholu, jest znacznie wyższa i wynosi nawet ponad 2 miliony (fot. Vinicius Amnx Amano/Unsplash)
Myślę, że źle zaczęłam tę naszą rozmowę. Może jakimś sposobem byłoby włożenie wszystkich do jednego worka, niedzielenie na tych z jednym i pięcioma zerami na koncie, tych lepszych i gorszych. Alkoholik to alkoholik.
Dobrze, że pani o tym mówi. Zobaczmy, że nawet zostało ukute określenie wysoko funkcjonujący alkoholik. Czyli jaki? Mający mniejsze szkody lub mniej widoczne? Posiadający wysoki status społeczny? Z mojego punktu widzenia samo to określenie sprawia, że uzależniona osoba może sytuować się ponad chorobę. Obróci to na swoją korzyść i będzie mówiła „jestem wyjątkowy”. Niech będzie, że jestem alkoholikiem… ale innym. Jak osoba na takim stanowisku skompromituje się w pracy, to dla niego będzie wysoka szkoda, dlatego tak bardzo się chroni.
Droga do upadku może być długa. Jak jest praca, to trzeba się trochę zwinnie poruszać, tak by pracować i pić. I oni to robią. Do momentu, w którym się już nie da.
Współuzależnienie społeczne
Pojawiło się słowo kompromitacja. Z amerykańskich badań wynika, że 75 proc. sekretarek i asystentek oraz 60 proc. menedżerów wysokiego szczebla tuszuje błędy wysoko funkcjonujących alkoholików. Zanim oni zaliczą ten upadek, przez lata, miesiące są chronieni. To szkoda dla niego, ale też chyba znowu społecznie tym lepiej ubranym wybaczamy, nawet jeśli mamy przez to dodatkową pracę. Dlaczego tych upadających chronimy?
W pewnym sensie to rozumiem. Jeśli jestem sekretarką czy asystentką, to przecież nie będę podskakiwać prezesowi. Jeśli mnie o coś poprosi, to – zakładając, że nie uwłacza to mojej godności – ja to zrobię.
Dotknęła pani jednak bardzo ciekawego tematu – współuzależnienia społecznego. Mamy tendencję do ochrony alkoholików, tych wysoko funkcjonujących szczególnie. Zejdźmy na poziom zespołu w pracy. Zauważamy, że nasz kolega/koleżanka nie domaga, jest na ciężkim kacu. Każdemu może się zdarzyć, nie oceniam. Sytuacja jednak się powtarza. Co robi zespół? Nie widzi, nie słyszy, nie wącha. Mam swoją teorię, dlaczego tak się dzieje. Z jakichś powodów rozmawianie wprost o alkoholu i jego nadużywaniu jest wstydliwe. Nie tylko dla osoby uzależnionej, ale także dla otoczenia.
Na przykład lekarze pierwszego kontaktu często mają problem z powiedzeniem pacjentom „widzę po wynikach, że kolejnym pani/pana krokiem powinno być udanie się do poradni leczenia uzależnień”. Dlaczego? Ponieważ sami mogą mieć problemy z piciem.
Problem z alkoholem w jakimś stopniu dotyka nas wszystkich, możemy mieć kogoś z problemem w rodzinie, wśród znajomych, a może sami jesteśmy uzależnieni. Przez to nie potrafimy o tym rozmawiać.
A jak powiedzieć komuś z otoczenia, bliższego czy dalszego, "słuchaj, musisz coś z tym zrobić, bo zawalasz"? Ile i czy w ogóle dawać szanse?
Moja odpowiedź na to pytanie jest raczej jasna. Rozumiem to dawanie szans i jeśli dwa razy posprzątamy po kimś, naprawimy błędy, to myślę, że nic się nie stanie. Jednak jeśli damy takiej osobie poczucie, że ona ma szerokie pole do popełniania tych samych błędów, to pogłębiamy jego problem. W pracy ma porządek, w domu ma porządek, ktoś go wytłumaczy, żona usprawiedliwi. Sytuacja idealna.
Oczywiście pracownik raczej nie pójdzie do swojego szefa czy dyrektora i nie powie "idź się leczyć". Ale szef czy dyrektor ma kolegów na tym samym poziomie, na równym stanowisku. Pomocą jest zauważanie, danie sygnału o zauważonym problemie, a także wykazanie troski. Ja już dziś mogę przewidzieć, jak taka rozmowa przebiegnie, bo ona zawsze ma scenariusz. Najczęściej odpowiedź z tej drugiej strony będzie "nic się nie dzieje, mam dużo stresu". Ziarno niepewności zostanie jednak zasiane i w głowie osoby z problemem zrodzi się świadomość, że coś w pracy zaczyna być widoczne.
Osoby uzależnione nie budzą się rano z przebłyskiem: idę się leczyć. Dla nich czynnikiem motywującym, czy nawet zmuszającym, najczęściej jest mocny upadek.
- Mamy tendencję do ochrony alkoholików, tych wysoko funkcjonujących szczególnie - mówi Milena Grela-Parandyk (fot. Antenna/Unsplash)
Zobacz: Kontrole w pracy staną się codziennością. Są nowe przepisy
Menedżer, który poszedł się leczyć, będzie świetnym pracownikiem
Cały czas się zastanawiam, co zrobić z takim menedżerem. Zakładając sytuację, w której ludzie w firmie wiedzą, że jest problem, on podejmuje leczenie. Nadal będzie odpowiednim wyborem? Zespół nadal będzie go szanował? Przecież okazuje się, że ma jakąś słabość.
Przykro mi tego słuchać. Dla mnie jest to super menedżer. Od razu daję mu dodatkowe punkty za odwagę, za wzięcie odpowiedzialności za siebie, za danie świadectwa. Mam takie doświadczenia z pacjentami, którzy jasno mówili „mam problem z alkoholem, poszedłem się leczyć” i na ogół spotykali się z dobrymi, wspierającymi reakcjami. Wiele osób podziwia takich ludzi, wspiera ich, otwiera się na swoje problemy. Nie powiedziałabym więc jednoznacznie, że to jest degradacja moralna dla uzależnionego.
Ja też ich oczywiście bardzo szanuję. W Polsce jednak kultura picia wpisana jest jakby naturalnie w nasze funkcjonowanie. Na urodziny kupujemy alkohol, sukcesy opijamy alkoholem, jesteśmy zestresowani - pijemy, smutni - pijemy, dziwimy się, że ktoś nie pije. Czy nie będziemy w takim razie (być może niespecjalnie czy świadomie) traktować osoby, która przyznaje się do problemu, jako przegranego? Przecież pijemy wszyscy, ale to ciebie pokonało.
Zobaczmy, jaka to jest pułapka. Jak piję, w miarę się trzymam, dobrze się kamufluję i nie ma dymu, to jestem w porządku menedżerem. Problemy zaczną się, gdy się przyznam i zacznę się leczyć. To wina edukacji społecznej.
Na szczęście w ostatnich latach świadomość pracodawców w tym temacie zdecydowanie wzrosła. Sama miałam w gabinecie osobę, która została wysłana przez pracodawcę na leczenie. Pracodawcy cenią kompetencje pracowników, chcą im pomóc. Wyciągają tę rękę, ale odpowiedzialność za siebie musi wziąć pracownik z problemem. Umawiają się "wróć po leczeniu, zależy mi na Tobie". I takich pracodawców jest całkiem sporo, co jest dobrą wiadomością.
Menedżer, który poszedł się leczyć, będzie świetnym pracownikiem. Oczywiście na początku będą trudniejsze momenty, ale ostatecznie wszystko będzie dobrze. Na pewno pojawią się takie osoby, które na korytarzu będą o tym mówić. Będą też tacy, dla których przyznanie się do choroby będzie degradacją. Jednak gdybym miała powiedzieć coś menedżerowi, który boi się takiej sytuacji, powiem mu: zostaw to, to nie twoja sprawa.
Jak ważne jest to wsparcie, jak istotne dla pracownika jest hasło "jesteś dla mnie ważny, chcę ci pomóc, ogarnij się, ja poczekam"? Przecież jeśli nie będę chciała, to albo nie przejdę leczenia, albo do nałogu wrócę.
Pewnie. W konstytucji nie ma zapisu, że nie można pić. Osoby uzależnione przychodzą najczęściej na motywacji zewnętrznej - pod czyjąś presją - rodziny, pracodawcy... Bardzo rzadko jest to motywacja wewnętrzna, choć w procesie leczenia pojawia się szansa na uwewnętrznienie jej, na doświadczanie korzyści z terapii. Trzeźwość zaczyna być istotną wartością. Zaczyna się podróż do wolności od nałogu. Na terapii dzieją się czasem cuda!
Co z pijącą menedżerką? Generalnie w Polsce kobiety walczące z nałogiem mają bardzo ciężko.
Osobiście podziwiam kobiety, które zgłaszają się na leczenie, ponieważ są one objęte większym ostracyzmem społecznym. Podam historię z grupy terapeutycznej. Uczestnicy mieli za zadanie wymienić straty, jakie ponieśli w związku z nałogiem. Swoje odpowiedzi czytała kobieta, wysokofunkcjonująca, bardzo inteligentna. Wie pani, jaki był komentarz mężczyzn alkoholików? „Basiu, to jest karygodne, co ty robiłaś!”. Oni sami za chwilę opowiadali o swoich rzeczach, czasami bardzo dramatycznych i to było już ok. Proszę zobaczyć, że to działa nawet wśród osób uzależnionych.
Co do samego uzależnienia – kobiety uzależniają się szybciej i to wynika z biologii. Proces dochodzenia do alkoholizmu, czyli choroby, jest u kobiety szybszy. Szybciej też pojawiają się szkody zdrowotne. Wśród kobiet wysoko funkcjonujących jest bardzo duży odsetek pijących ryzykownie lub szkodliwie. Zazwyczaj to są takie „ciche picia”. Wszyscy w domu pójdą spać i dopiero wtedy „wjeżdża” butelka. To jest ciągłe picie, ale w niewielkich dawkach, bez doprowadzenia się do stanu upojenia, a jeśli już, to bardzo rzadko. Chodzi o to, aby być ciągle pod wpływem alkoholu.
Często pracowałam z osobami na państwowych stanowiskach, które piły w pracy. Małe dawki, tak by podtrzymać poziom alkoholu w organizmie.
Zobacz: Wstydliwe i niebezpieczne uzależnienie. Ten problem ma co dziesiąty pracownik
Pycha osób uzależnionych idzie w różne strony
Menedżer, który jest uzależniony od narkotyków, będzie czuł się lepszy od menedżera, który jest uzależniony od alkoholu?
Nie wiem tego. Pycha osób uzależnionych idzie w różne strony, z różnych powodów. Na pewno ten uzależniony od kokainy czuje się lepszy od tego zażywającego amfetaminę. To jest podobny mechanizm, jak w przypadku uzależnienia od wina „patykiem pisanego” i takiego alkoholu z wyższej półki. Zazwyczaj wszyscy podkreślają, że biorą to i to, ale… nigdy opiatów! Dlaczego? Ponieważ w głowach mają taki stereotyp - prawdziwy narkoman to heroinista, zatem mnie to nie dotyczy.
Narkotyki, ze względu na ich działanie, możemy podzielić na trzy grupy: stymulanty, halucynogeny i tłumiące. Osoby, które muszą być aktywne, kreatywne, szybkie i mają zasobne portfele, sięgają po kokainę, bo ona daje im takiego kopa. I niestety bardzo szybko uzależnia.
Uzależnienie od której substancji sprawi, że szybciej popełni się ten błąd, który zniszczy nam karierę?
Narkotyki uzależniają szybciej i powodują drastyczniejsze szkody dla człowieka, choć znam takich ludzi, którzy po roku picia byli już na dnie i takich, którzy po 20 latach dawali jakoś radę. Narkotyki są też agresywniejsze. Często łączone są z alkoholem. Mówimy wówczas o uzależnieniu mieszanym, z którym spotykamy się w lecznictwie odwykowym coraz częściej.
Chciałabym jednak podkreślić, że nikt, kto bierze alkohol do ust, nikt, kto zażywa narkotyki, nie robi tego, żeby się uzależnić. Większość osób, które piją alkohol, nie popada w nałóg. Nigdy nie wiemy, na kogo wypadnie. Jeśli używamy środków uzależniających, warto mieć tę świadomość. Co ważne – możemy uzależnić się na każdym etapie życia.
Interesują Cię biura, biurowce, powierzchnie coworkingowe i biura serwisowane? Zobacz oferty na PropertyStock.pl

KOMENTARZE (6)