Istnieje duże prawdopodobieństwo, że Sejm na pierwszym z zaplanowanych na wrzesień posiedzeń zajmie się rządowym projektem ustawy o zmianie ustawy Prawo o szkolnictwie wyższym i nauce, który został przyjęty przez Komisję Edukacji Nauki i Młodzieży (23.07) w trakcie pierwszego czytania.
Według projektodawcy - Ministerstwa Edukacji i Nauki - tzw. pakiet wolności akademickiej uchroni nauczycieli akademickich przed pociągnięciem do odpowiedzialności za wyrażanie swoich poglądów oraz da im możliwość skierowania zażalenia do komisji dyscyplinarnej przy ministrze edukacji i nauki, jeśli wszczęte wobec nich postępowanie dyscyplinarne będzie dotyczyć wyrażania przekonań religijnych, światopoglądowych lub filozoficznych. Nowelizacja zobowiąże też rektorów do zapewnienia poszanowania wolności nauczania, badań naukowych i ogłaszania ich wyników, a także debaty akademickiej z zachowaniem zasad pluralizmu światopoglądowego i przepisów porządkowych uczelni.
Perspektywa przyjęcia powyższych rozwiązań prawnych nie budzi większego entuzjazmu w środowisku akademickim, które w licznych stanowiskach i opiniach wskazuje, że nie ma potrzeby nowelizować ustawy w celu zapewnienia wolności, ponieważ ona jest zapewniona.
Czytaj też: "Likwidujemy uniwersytety, równając je z kawiarniami"
Tego samego zdania jest prof. dr hab. Hubert Izdebski, kierownik Katedry Prawa Publicznego i Międzynarodowego na Uniwersytecie SWPS. Według niego taka zmiana w ustawie o szkolnictwie wyższym nie jest potrzebna, bo w naszej Konstytucji jest zapisana wolność badań naukowych i ogłaszania ich wyników oraz wolność nauczania, która wykracza poza uczelnię, ponieważ dotyczy także nauczycieli, a nie tylko profesorów. Według niego ten projekt jest wyrazem pomieszania tak zwanej wolności akademickiej z wolnością słowa, określaną w Europie jako wolność wypowiedzi, wolność wyrażania opinii lub wolność wyrażania poglądów.
Dwa różne byty
- Prawnie są to dwa odrębne byty – występujące w różnych miejscach naszej Konstytucji oraz w Karcie Praw Podstawowych Unii Europejskiej. W tych aktach odróżnia się od siebie te wolności, ponieważ one dotyczą różnych materii i różnych podmiotów. Bo jeśli chodzi o wolność słowa, to każdy może powiedzieć co chce, a ograniczeniem mogą być tutaj jedynie określone ustawowo przepisy wynikające z art. 31 ust. 3 Konstytucji, który wymienia przesłanki ograniczenia wolności i praw obywatelskich. Istotą wolności słowa, a właściwie istotą wolności wyrażania opinii, bo określenie „wolność słowa” pochodzi od amerykańskiego freedom of speech i jest rozumiane bardzo literalnie, jest to, że mogę się na czymś nie znać, ale mogę wyrażać swoją opinię. Natomiast istotą nauki jest oparcie danego poglądu na faktach i to takich, które się da zbadać przy pomocy metod właściwych nauce - wyjaśnia prof. Izdebski. - Więc tu nie ma wolności wyrażania opinii, ale jest wolność prowadzenia badań naukowych i ogłaszania ich wyników. Mamy wolność nauczania, ale nie byle czego - podkreśla.
Natomiast jeżeli mówimy o religii, to jest ona określona w innej części Konstytucji i nie musi mieć wiele wspólnego z nauką albo wyrażaniem opinii. Odrębnie bowiem zadeklarowana jest wolność religii wraz z wchodzącą w jej skład wolnością nauczania religii. Istotą nauki i wolności nauki jest dążenie do prawdy, co zresztą jest napisane w preambule tego, co premier Gowin potem nazwał Konstytucją dla nauki, czyli w preambule ustawy Prawo o szkolnictwie wyższym i nauce.
Oblicza prawdy
Oczywiście, zawsze powstaje pytanie, co to jest prawda, ale mimo że w filozofii nauki występuje co najmniej 10 prób definicji, zawsze wychodzi się od tzw. definicji klasycznej: prawda to jest zgodność sądu z rzeczywistością.
- Prawda może przybierać różne szczegółowe rozumienia. Inaczej wyglądać będzie u teologów, a inaczej u prawników - bo z tymi rzeczywistościami różnie bywa. Ale od tego jest metodologia różnych dyscyplin, od tego są powszechnie przyjęte dobre obyczaje w nauce, od tego jest dobra debata naukowa - w czasopismach naukowych, które spełniają określone standardy, podkreślam, naukowe. I to nie ma nic wspólnego z wolnością wypowiedzi - argumentuje. - Bo jak ktoś twierdzi, że ziemia jest płaska, to ma do tego pełne prawo, ale jeśli się jest profesorem, wszystko jedno czego - geologii czy mniemanologii stosowanej - i twierdzi się, że ziemia jest płaska, i tak naucza studentów, i tego od nich wymaga, no to powiemy, że facet pomylił zawody. Bo oczywiście wolno mu głosić prawdę, jaka mu się objawiła, ale nie jako profesor czegokolwiek. Chyba, że robi to świadomie, co może być jeszcze gorsze. Czyli wie, że ziemia nie jest płaska, ale mówi, że jest płaska, bo ma w tym jakiś interes. Z tym, że wtedy mówimy o zupełnie czymś innym niż wolność badań naukowych, publikowania wyników i wolność nauczania. Bo wolność słowa - owszem - każdy ma, ale nie każdemu wolno to samo. I to jest cały problem.
Gradacje wolności
Zdaniem Huberta Izdebskiego poziomy tej wolności są różne. Bo jeśli jakiś sędzia w towarzystwie, a tym bardziej publicznie, będzie głosił, że domniemanie niewinności to jest jakiś absurd, to absolutnie powinien przestać być sędzią, także na skutek odpowiedzialności dyscyplinarnej. Bo on po prostu narusza godność sędziego. Natomiast jak będzie to mówił radca prawny, który nie występuje w sprawach karnych, choć może, zapewne uznamy go za nieszkodliwego wariata.
- Więc albo ktoś uprawia naukę czy jakiś inny szczególny zawód - np. zawód zaufania publicznego, jak adwokata czy radcy prawnego lub szczególny zawód sędziego - i liczy się z ograniczeniami, albo jest Janem Kowalskim, któremu w zasadzie wszystko wolno - wyjaśnia.
Podkreśla, że wdrożenie nowelizacji nie przyniesie niczego innego niż to, że pojawi się kolejna ustawa, której nikt nie będzie w stanie zastosować, dlatego ma nadzieję, że Sejm odrzuci ten projekt.
Przepis (nie) do stosowania
- Przez kilkadziesiąt lat „Polski Ludowej” funkcjonował zakaz handlu dewizami. Były wysokie kary za ich posiadanie, ale jak ktoś chciał kupić mieszkanie, to musiał się umawiać na cenę w dolarach, bo inaczej nikt by mu go nie sprzedał. Chyba że w Poznaniu, gdzie ceny wyrażano w markach. Takich transakcji były tysiące, a przypadków pociągania do odpowiedzialności z tego tytułu było tyle, co na palcach jednej ręki. Więc bywają ustawy, które nie dość, że nie mają sensu, to są nierealizowalne. W tamtych czasach była próba zamknięcia gospodarki, więc ten cel systemowo dawało się jakoś wytłumaczyć, ale teraz go nie ma - podkreśla.
I dodaje, że w tzw. pakiecie wolności akademickiej wadą podstawową jest pomieszanie pojęć. Bo w gruncie rzeczy te nowe przepisy, jeśli zostaną uchwalone, spowodują, że np. Katolicki Uniwersytet Lubelski nie będzie mógł funkcjonować tak, jak dotychczas, dlatego że w jego statucie są określone wymagania ideowe od nauczycieli akademickich. A jak wolność słowa, to wolność słowa i jeśli ktoś nagle dojdzie do wniosku, że Boga nie ma i zacznie to głosić na KUL-u, władze uczelni nic z tym nie będą mogły zrobić.
KOMENTARZE (0)