- Osób pracujących na minimalnych stawkach będzie coraz mniej, z racji tego, że jest gigantyczne ssanie na rynku pracy i firmy muszą podnosić wynagrodzenia - mówi Maciej Witucki, prezes Work Service. W rozmowie z serwisem PulsHR.pl ujawnia też strategię spółki na najbliższe półtora roku. Firma porządkuje strukturę i przygotowuje się do największej dotychczas akwizycji.
W ostatnich kilku latach spółka dokonała wielu przejęć. Jaka jest strategia firmy na 2016 r.?
- Mamy dwa priorytety: dalszy szybki wzrost i skonsolidowanie wszystkich transakcji, które miały miejsce w ostatnich dwóch, trzech latach. To jest plan nawet nie na najbliższy rok, ale półtora roku. W 2015 r. rynek pracy tymczasowej rósł w granicach 11 proc., a my 22 proc. Zapowiedzi na ten rok są podobne i my również chcemy się rozwijać podwójnie w stosunku do rozwoju rynku. Jesteśmy liderem w Polsce, ale chcemy być też liderem w Europie.
Chcą państwo wejść do pierwszej piątki największych firm świadczących usługi HR w Europie...
- Zgadza się. Gonimy przede wszystkim trzech największych graczy – Adecco, Randstad i Manpower. Oni mają największy udział na europejskim rynku. Na kolejnych miejscach są firmy podobne do Work Service, ale w związku z tym, że działają one na rynkach, na których funkcjonującą walutą jest euro, jest nam trudniej. Wciąż ponad 50 proc. naszego przychodu pochodzi z Polski.
Wspomniał pan, że firma będzie chciała się skoncentrować na skonsolidowaniu wszystkich dotychczasowych transakcji. Czy to znaczy, że nie należy się spodziewać kolejnych akwizycji?
- Na razie nie planujemy żadnych dużych, strategicznych ruchów i przejęć. Work Service na podstawie bardzo dobrej ścieżki wzrostu uzyskał kapitał, z którego przez ostatnie trzy lata kupował. Teraz potrzebujemy czasu, aby po pierwsze – te kupione spółki dobrze zintegrować, a po drugie – wyciągnąć z nich wartość. Aby dokonywać kolejnych akwizycji potrzebne jest kolejne finansowanie, a nie otrzymamy go – przynajmniej nie na interesujących nas warunkach – kiedy jesteśmy jeszcze w momencie integrowania Węgier, Rosji, Niemiec, Czech czy ostatnio kupionych Bałkanów. Dlatego musimy przez najbliższe półtora roku pokazać, że jesteśmy dobrzy w integracji, aby ktoś znów nam zaufał i abyśmy pozyskali finansowanie na kolejny, nieorganiczny skok do przodu.
Stąd debiut na londyńskiej giełdzie w lutym?
- Londyn jest fragmentem operacji pod tytułem „dalszy rozwój”. Jeśli chcemy w roku 2017 czy 2018 dokonać kolejnego skoku akwizycyjnego, to potrzebujemy źródła kapitału. Trzeba wiedzieć, że nawet przy dużym wzroście organicznym, ok. 20 proc. tego, co uzyskujemy, musimy przeznaczać na kapitał obrotowy. Kiedy wynajmujemy pracownika, jesteśmy opłacani po miesiącu lub dwóch, stąd potrzebne są środki na utrzymanie ludzi. Dlatego poszukujemy innych źródeł finansowania. Po pierwsze – giełda warszawska, która jest w takiej, a nie innej kondycji, stąd pomysł dual listingu londyńskiego, który otwiera nas na kolejny rynek. Poza tym emisje prywatne, czyli kolejny fundusz i inwestor, który wszedłby do Work Service. Ale żeby to wszystko osiągnąć musimy najpierw udowodnić, że dokonane akwizycje nam rosną i przynoszą dobre wyniki, w związku z czym jesteśmy gotowi, aby dokonać jeszcze większej niż dotychczas akwizycji.
Jakie są wasze pomysły na rozwój spółek, które przejęliście w ostatnich latach?
- Niektóre ze spółek kupiliśmy w bardzo dynamicznym momencie rozwoju i one tę dynamikę zachowują. Flagowym przykładem jest spółka Exact Systems, która rozwija się wraz z rynkiem. Jeden, z obecnych w Polsce klientów zagranicznych spółki, zapytał o możliwość jego obsługi w Chinach. Kilka miesięcy później spółka Exact Systems zaczęła tam swoją działalność. Z podobną dynamiką rozwija się IT Kontrakt dla którego jedynym ograniczeniem jeśli chodzi o wynajmowanie informatyków jest ich dostępność. Szczególnie informatyków ze znajomością języka niemieckiego, bo o obsłudze rynku niemieckiego mówimy.
Generalnie jest chyba problem ze znalezieniem informatyków?
- Nie, można ich znaleźć, ale głównie anglojęzycznych. To jest też oczywiście kwestia stawek. Wiadomo, że w Niemczech stawki w sektorze BPO są lepsze niż w Polsce.
Ile zatem zarabia informatyk w Niemczech?
- Posłużę się przykładem programistów Java, na których jest duże zapotrzebowanie. W warunkach niemieckich taki specjalista na kontrakcie zarabia między 45 a 65 euro za godzinę pracy. Roczne wynagrodzenie oscyluje zatem między 60 a 80 tys. euro. To jakieś trzy, cztery razy więcej niż w Polsce. Trzeba tu jednak podkreślić, że grupa informatyków w Polsce jest bardzo odporna na ryzyko migracyjne – to znaczy, ich wynagrodzenia w Polsce są na tyle wysokie, że nie są zbyt chętni, aby wyjeżdżać.
Na czym ma polegać dalsza integracja zakupionych spółek?
- To na co chcemy postawić to większa współpraca i współdziałanie w grupie. Do dzisiaj spółki, które kupiliśmy bardzo często rozwijały się własną drogą – bez integrowania systemów, baz klientów, oferty. Czasem nawet ze sobą konkurowały. Potrzebujemy zatem zacieśnić współpracę, bo do tej pory były to świetnie działające, ale jednak samodzielne struktury.
A więc integracja i dalszy rozwój to plany Work Service na najbliższych kilkanaście miesięcy?
- Zgadza się. Nasza obecność w Niemczech to tak naprawdę dopiero początek, bo jesteśmy tam dopiero rok, więc jeszcze sporo przed nami. Wyzwaniem jest dla nas również rynek rosyjski na którym mamy silną pozycję i dobre efekty, ale niestety – słabość rubla powoduje, że te „efekty” słabo przelicza się na złotówki. Mamy jednak nadzieję, że to się zmieni.
Czy zagranicznymi spółkami Work Service kierują polscy menedżerowie?
- W większości krajów mamy faktycznie polskich country menedżerów. W Niemczech jest Polak, na Węgrzech również – zresztą niedawno mianowany. W Rosji jest co prawda Brytyjczyk, ale również ze struktur naszej firmy.
Przenieśmy się jeszcze na polski rynek. Oczekiwałby pan jakiś zmian w zakresie rynku pracy tymczasowej?
- Może zmiany mentalności? Zauważyłem, że występuje trochę brak wiedzy i rozróżnienia w świecie publiczno-politycznym między pracą tymczasową, a cywilno-prawnymi formami zatrudnienia. Konkretnie chodzi mi o świadomość poziomu zabezpieczeń pracownika zatrudnionego przez agencję pracy tymczasowej. Tak naprawdę jest on bardzo bliski temu, co dają klasyczne umowy o pracę. Pracownikom tymczasowym przysługują prawa zdrowotne, szkoleniowe czy ochronne, takie jak kolegom pracującym obok na umowach o pracę, a jedyną różnicą jest elastyczność. A mimo to borykamy się ze zlepką komunikacyjną, w której tzw. śmieciówki i umowy zlecenia są wrzucane do jednego worka z pracą tymczasową. Odpowiednie nadanie znaczeń i wyjście z tej pułapki stereotypów wydaje się zatem kluczowe.
Boi się pan ograniczeń elastycznych form zatrudnienia?
- Nie mam takich obaw. Gdyby w jakimkolwiek kraju – nie tylko w Polsce – zlikwidowano czy też dramatycznie ograniczono pracę tymczasową i elastyczność form zatrudnienia, to byłby to gigantyczny cios dla całej gospodarki. Żyjemy w XXI w. i tak się składa, że produkujemy samochody, pralki i inne urządzenia w systemach dużej zmienności, które wymagają elastyczności, bo produkujemy tylko w momencie, gdy jest na nie zapotrzebowanie. Powiem więcej, działamy już na 17 rynkach i widzę, że zapotrzebowanie na pracę tymczasową widać nie tylko w Polsce, ale także w krajach o dużo bardziej restrykcyjnych socjalno-ochronnych regułach jak np. Niemcy, Francja czy Holandia. Jednak każdy rynek ma swoją lokalną specyfikę i również do wszystkich zmian legislacyjnych się dostosowujemy.
A jak pan się zapatruje na wprowadzenie minimalnej stawki godzinowej w wysokości 12 zł brutto przy umowach zleceniach?
- Nie wiem czy w tym zakresie regulacje nadążają za tym, co już dzieje się na rynku. Dzisiaj na etatowej pensji minimalnej zarabia się ok. 11,4 zł na godzinę. Obsługując największych klientów produkcyjnych wiem, że pracownicy przy liniach produkcyjnych już dziś zarabiają więcej, niż wynosi pensja minimalna. Do fabryk sprzętu AGD we Wronkach muszę szukać ludzi w promieniu ok. 150 km od zakładu. Rynek się zmienia, jest wydrenowany, firmy muszą podnosić wynagrodzenia. Potwierdzają to również informacje o podnoszeniu płac pracowników chociażby przez sieci handlowe. Nie mówię, że powinniśmy teraz podnieść płacę minimalną do 2,8 tys. zł, ale tak naprawdę – i tego życzę wszystkim Polakom – osób pracujących na minimalnych stawkach pewnie będzie coraz mniej z racji tego, że jest tak gigantyczne ssanie na rynku pracy i firmy muszą podnosić wynagrodzenia.
Na rynku brakuje zatem rąk do pracy. I co teraz? Jak wypełnić tę lukę?
- Ja bym zaczął od tego, że mamy problem niedopasowania edukacyjnego. W skali mikro za przykład może stanowić mój znajomy, który skończył wyższą, prywatną szkołę i zdobył dyplom z marketingu i zarządzania. A dziś nie może znaleźć satysfakcjonującej pracy i jest jedną z osób pracujących za pensję minimalną. Gdyby był spawaczem, potrafił obsługiwać obrabiarkę cyfrową albo był nawet średnio wykwalifikowanym pracownikiem budowlanym, to przede wszystkim bez problemu znalazłby pracę i w dodatku zarabiałby dwa, a może nawet trzy razy więcej niż teraz. I tu – w dyskursach polityków – wraca temat rehabilitacji kształcenia zawodowego. Ono musi wrócić, ale nie na takim poziomie, z jakim kojarzy się osobom z mojego pokolenia. Potrzebujemy dobrego szkolnictwa zawodowego.
No tak, ale na to potrzeba czasu, a problem mamy już dzisiaj. Potrzebne są szybsze rozwiązania.
- Rehabilitacja szkolnictwa zawodowego to jeden element. Drugim rozwiązaniem jest aktywizacja osób długotrwale bezrobotnych. Od dwóch lat w ramach grupy Work Service działa Krajowe Centrum Pracy, które zajmuje się przywracaniem na rynek pracy osób, które z jakiegoś powodu długotrwale z niego wypadły. To jest niewielki projekt w ramach grupy, ale mam do niego ogromną słabość, bo ma ogromną wartość społeczną. Aktywizujemy zawodowo przeszło 50 proc. osób, które do nas trafiają, a niektóre projekty są nadal w toku, więc ich skuteczność może być jeszcze wyższa . To jest coś, czego absolutnie nie są w stanie osiągnąć publiczne urzędy pracy, bo nie są do tego powołane. Dlatego mam nadzieję, że projekt aktywizowania bezrobotnych przez prywatnych graczy będzie kontynuowany. Niestety, zdarza się, że do przetargów stają firmy, które powstały tylko po to, żeby uzyskać pieniądze publiczne. Mam nadzieję, że nikt nie dojdzie kiedyś przez to do wniosku, że prywatny biznes nie powinien się tym zajmować, bo byłoby tego naprawdę żal, ponieważ efekty są.
Jakie działania podejmują państwo w zakresie aktywizacji tych osób? To są szkolenia?
- Szkolenia kojarzą mi się ze szkoleniami z funduszy europejskich bezrobotnych po to, żeby zrobić z nich dobrze wyszkolonych, ale wciąż bezrobotnych ludzi. Owszem, szkolimy, ale też doradzamy – jak rozmawiać z pracodawcą, jak się ubrać, zaprezentować, jak szukać pracy. Czasem to są nawet bardziej społeczne działania – wysyłamy tych ludzi do fryzjera, a nawet pomagamy znaleźć placówki, w których mogą np. walczyć z nałogami. Bo często, niestety, taki powrót do pracy osoby długotrwale bezrobotnej, to jest też powrót do życia społecznego w ogóle.
A obcokrajowcy? Może oni są w stanie zapełnić lukę na polskim rynku pracy? Związek Przedsiębiorców i Pracodawców proponuje np. zniesienie wiz dla Ukraińców, którzy obecnie są największą grupą obcokrajowców pracujących w Polsce.
- My też zatrudniamy Ukraińców u naszych klientów, ale byłbym ostrożny jeśli chodzi o pomysły całkowitego zniesienia wiz. Obawiam się, że w dniu, kiedy pojawiłby się pomysł reformy, aby otworzyć polski rynek pracy na Ukraińców, to zaraz pojawiłyby się niepokoje społeczne, że zabraknie pracy dla Polaków. Ja byłbym bardziej za tym, żeby upraszczać procedury, np. wydłużać pobyty. Pewnym ograniczeniem jest też to, że dziś musimy zatrudniać ludzi przez urzędy pracy pod konkretne projekty, więc można byłoby wprowadzić pewne zmiany również w tym obszarze. Jednak całkowite zniesienie wiz może być według mnie trudne.
KOMENTARZE (5)