Historie przedstawione w książce pokazują, że pracownik zawsze jest na przegranej pozycji. Jest z tym aż tak źle?
W Polsce nie ma problemu z pracą. Jest problem z dobrą pracą. Jeśli ktoś chce pracować, to będzie. Pytanie, czy utrzyma się z tej pracy? Czy będzie mógł zapłacić za dentystę, pojechać na wakacje, wyjść ze znajomymi do kina. Jako mieszkańcy Europy, od ponad dekady członkowie Unii Europejskiej, chcielibyśmy żyć na jakimś poziomie.
W "Zawodzie" sugerujesz, że w Polsce pracownik jest pozostawiony sam sobie. Co ze związkami zawodowymi?
Nie powiem, że nie ma żadnego wsparcia. Pewnie jakieś ma. Ale w porównaniu do krajów owianej legendą Europy Zachodniej polski pracownik ma bardzo małe wsparcie. W naszym kraju skala uzwiązkowienia wynosi między 12 a 15 procent. Europejska średnia to około 30 procent pracowników, którzy należą do związków. Ponadto w Polsce często mamy do czynienia z tak zwanymi żółtymi związkami, które de facto działają bardziej na korzyść pracodawców niż pracowników.
Z tego, co wiem, to w Polsce bardzo kiepsko wypada kwestia porozumień zbiorowych. W wielu krajach Europy dzięki nim udaje się osiągnąć dodatkowe - użyję strasznego słowa - przywileje, jak dłuższy urlop, trzynasta pensja. W Polsce od lat 90. w dyskursie publicznym zohydzano związki zawodowe. Przedstawiano je jako relikt przeszłości, pozostałość z czasów komunizmu. Co oczywiście jest kompletną bzdurą, jednak ton tych wypowiedzi swoje zrobił.
Obserwując działania związkowców w Polsce, mam wrażenie, że w wielu przypadkach dbają o interesy wyłącznie swoich członków, a nie całej branży. Doskonały przykład to górnictwo. W rozmowach o reformie tego sektora żaden z nich nie chce odpuścić. Także w nauczycielstwie związki zawodowe od lat nie potrafią połączyć się ponad podziałami.
Normalną rzeczą jest to, że związki działają na rzecz swoich członków, nie na rzecz osób niestowarzyszonych. Tylko że przy układach zbiorowych obowiązuje porozumienie, w ramach którego osoby niezwiązane ze związkiem korzystają. Dodatkowo jeżeli związki wywalczą podwyżki czy lepsze warunki pracy, to również na tej zmianie zyskują wszyscy. To rozlewa się na całą branżę. Lepszych płac domagają się wtedy inne spółki czy poddostawcy. A lepsza płaca pobudza koniunkturę, co doskonale widać po programie Rodzina 500 plus. Dziś nawet najbardziej zagorzali przeciwnicy rządu nie zanegują sukcesu tego programu.
Poza pensją, za którą trudno wyżyć od pierwszego do pierwszego, twoich bohaterów połączyło też poczucie wykorzystania przez pracodawców. Dlaczego tak dużo osób czuje się wykorzystywanych w pracy?
Bo po prostu są wykorzystywani. Choć powoli wyrastam z przeświadczenia, że pracodawcy, którzy dyktują, często bardzo kiepskie, warunki, są jakimiś złymi ludźmi. Oczywiście, tak też się zdarza. Do tego w Polsce ludzie bardzo chętnie używają swojej władzy i dominacji. Jednak z drugiej strony jest tak, że polski rynek pracy nastawiony jest na niskie koszty pracy. Wtedy trudno wymagać od pracodawców, że wszyscy nagle zmienią podejście do swoich podwładnych.
Z danych Głównego Urzędu Statystycznego wynika, że średnia krajowa w 2017 roku wynosi ponad 4600 zł. Dlaczego ta kwota nie odzwierciedla naszych zarobków?
To jest statystyka. Wyjaśnię na przykładzie. W dziesięcioosobowym gronie jest jeden miliarder, a reszta nie ma nic. Statystycznie wszyscy są milionerami. Trzeba poszukiwać lepszych narzędzi do obserwacji rynku pracy. Patrzeć bardziej kompleksowo niż tylko za pomocą średniej i PKB. Średnia krajowa pokazuje nam, jak zarabia się na umowach o pracę, przy czym ciągnie ją w górę mały odsetek zarabiających bajońskie sumy. Średnia i powyżej jest dostępna dla 30-35 proc. pracujących. Cała reszta takich pieniędzy nigdy nie widziała i nigdy nie będzie widzieć.
Dużo lepszym wskaźnikiem do przedstawienia rynku pracy jest mediana. Dzięki niej wiemy, od jakiej kwoty połowa z nas zarabia mniej, a połowa więcej. W Polsce mediana zarobków wynosi obecnie 2 512 zł na rękę. Nie jest to wywrotka pieniędzy.
Rząd szykuje sporo zmian na rynku pracy. Widzisz w nich takie, które pozytywnie wpłyną na sytuację pracowników?
Zacząłbym od próby zlikwidowania umów śmieciowych. W ich miejsce mają się pojawić umowy nieetatowe. Jednak nie sądzę, aby to się udało osiągnąć. A odśmieciowienie polskiego rynku pracy jest bardzo ważne. W naszym kraju na różnego rodzaju śmieciówkach pracuje 1,8 do 2 milionów ludzi. To bardzo dużo. To ludzie, którzy nie mogą nic w życiu zaplanować, nie mają prawa do urlopu, zapewnionej opieki medycznej. Coś trzeba z nimi zrobić.
Nie wiem, czy akurat likwidacja tego rodzaju umów jest optymalnym rozwiązaniem. Może lepszą drogą byłoby wzmocnienie Państwowej Inspekcji Pracy. Tak, by mogła normalnie funkcjonować i egzekwować prawo. Tu pojawia się pytanie, czy wyegzekwowanie z chwili na chwilę przepisów prawa pracy w gospodarce, która od dziesiątek lat wyrabiała w sobie nawyk łamania i obchodzenia wszelkich przepisów, nie wywoła krachu gospodarczego?
Tę zmianę trzeba wprowadzać mądrze. Do tej pory w Polsce nikt na to nie zwracał uwagi. Rynek pracy został wrzucony na falę wolnego rynku i tak przez lata dryfował. Niewiele uwagi poświęcano pracownikom. Ciągle mówiono, że jeśli pracodawcom będzie dobrze, to skapnie na dół. I skapnęło. Ale bardzo mało.
Dlaczego uważasz, że PIP nie może normalnie funkcjonować?
Kiedyś mój kolega Łukasz Komuda z Centrum Inicjatyw Społeczno-Ekonomicznych policzył, ilu w Polsce mamy inspektorów pracy i porównał te dane z sytuacją na niemieckim rynku pracy. Okazało się, że w samym Berlinie nad przestrzeganiem praw pracowników czuwa więcej osób, niż w całym naszym kraju. A przeciętna polska mikrofirma jest kontrolowana przez PIP raz na 20-30 lat, więc w zasadzie nigdy.
Prawodawcy od lat nie mogą zmienić przepisów zdejmujących z inspektorów konieczność zapowiadania swoich wizyt. Przecież to jest totalnym absurdem! Pracodawca musiałby być kompletnym debilem, żeby nie ukryć niewygodnych dla siebie kwestii.
Na forach internetowych pokrzywdzeni pracownicy zastanawiają się, jaki jest sens składania skargi do PIP. Przyjdzie inspektor, wypełni stertę papierków, poprosi o podpis, pieczątkę. Koniec. Z jego perspektywy nic się nie zmieni, mimo że ryzykuje, pisząc do PIP. No chyba że pomyślimy o rozwścieczonym pracodawcy, który wyżyje się na pracownikach.
To kolejny przykład na to, że zmiany są konieczne. Inspektorzy PIP nie są leniwi, nie chcą szybko odbębnić dniówki i uciekać do domu. Ograniczają ich przepisy, procedury. Ogranicza ich prawo. Od tego, żeby je zmienić, jest rząd. Ale zamiast dobrze przemyślanych decyzji, kolejne rządy fundują nam szarpaninę i plątaninę chaotycznych przepisów. Tracą na tym pracownicy.
Politycy nie widzą problemów, o jakich mówią bohaterowie „Zawodu”?
Nie zdają sobie z tego sprawy. Przyzwyczajeni są do swoich małych wojenek, dopinania deali politycznych czy działań marketingowych, a nie do tworzenia dobrego prawa czy powoływania instytucji, które będą działały na korzyść większości społeczeństwa.
fot. Facebook/Magazyn Porażka
Do tego dochodzi fakt, że część z nich ma pewne ugruntowane spojrzenie na rynek pracy. Wiadomo, że nie stykają się na co dzień, ani nawet od święta, z problemami prekariatu czy osób zarabiających medianę. I ani myślą sięgnąć po fachową literaturę i dowiedzieć się, jak sytuacja wygląda naprawdę. A to, że ministerstwa zlecają wykonanie fachowych badań, wcale nie oznacza, że ich wyniki wezmą pod uwagę przy tworzeniu nowego prawa.
Cytat z „Zawodu”: „Bóg i honor w gębie, Jezus na osiołku 1:1 w domu, w co trzecim zdaniu wtręt o tym, że trzeba pogonić złodziei z Warszawy i ustanowić nowy, polski rząd, któremu będzie zależało na dobru narodu. Kiedy przychodzi do zapłaty, to szacunek do człowieka zupełnie wyparowuje. Szacunek to sobie można mieć w mowie, ale w uczynku ciągle gra się w pana i chama”. Tak jeden z bohaterów opisuje zleceniodawcę, u którego wraz z tatą wykonał zamówioną altankę. Legalna firma wzięłaby za robotę 5 tys. zł. Oni chcieli 2,2 tys. Dostali 1,5 tys. Może bardziej niż nad zmianą przepisów powinniśmy zastanowić się, jak zmienić naszą mentalność i zacząć bardziej szanować pracowników?
Wyjście z pana i chama na pewno nie zaszkodziłoby Polsce, natomiast nie wierzę w to, że da się ucywilizować rynek pracy dobrymi chęciami. Jeżeli z jednej strony mamy dobre chęci i wielkie serce, a z drugiej strony możliwość dużo wyższego niż planowaliśmy zysku, to często wybierzemy zysk. Rynek pracy powinien funkcjonować w taki sposób, by uniemożliwić lub ograniczyć ten dylemat moralny poprzez uniemożliwienie wyzysku.
Podejście do pracowników bardzo ładnie podsumował inny z bohaterów książki. „Uważam, że człowiek zawsze powinien być na pierwszym miejscu. Zyski są ważne, bo biznes nie ma sensu bez zysków, ale też powinien być ukierunkowany na pracownika”.
W teorii proste. W praktyce nieco trudniejsze do wykonania, jeśli nie mamy instytucji chroniących pracowników. Nie wierzę w to, że ludzie tylko przez to, że są dobrzy będą uczciwie płacić podatki, zatrudniać na optymalne dla pracownika umowy, czy będą mu godnie płacić. I to nie dlatego, że są źli. Pewnie część z nich jest, ale część też chce dobrze ubrać dzieci i spłacić własne kredyty. Dlatego muszą istnieć dobrze funkcjonujące instytucje, które będą chroniły pracownika. Na przykład płaca minimalna czy wspominane już związki zawodowe czy PIP.
Ostatnio usłyszałam, że nie ma wielkiej filozofii w utrzymaniu przy sobie zadowolonego pracownika. Wystarczy go szanować i od czasu do czasu podnosić mu wynagrodzenie. Niby proste. Dlaczego takie trudne go wykonania?
W Polsce kultura organizacji polega na kontrolowaniu i zastraszaniu pracownika. Pracodawca lubi trzymać nad nim bat. Uważa, że tylko wtedy pracownik będzie wydajny. Z kolei z podwyżkami jest tak, że dając je, trzeba przyciąć swój zysk lub stworzyć taki produkt lub usługę, która będzie więcej warta, czyli podnieść wydajność. To wszystko kosztuje, wymaga pewnego zasobu intelektualnego, pewnej pracy koncepcyjnej. Duża część przedsiębiorców nie chce się aż tak starać. Woli smagać bacikiem.
Przypomniały mi się wyniki ostatniego badania Work Service. Agencja zapytała, ilu pracodawców w najbliższym czasie planuje podnieść wynagrodzenie swoim pracownikom. Obecnie – gdy mówimy o rynku pracownika – jest to niecałe 30 procent. W 2012 roku było to 3 procent.
30 proc. to dużo czy mało?
Jak na polskie warunki dość dużo. Ale wciąż 70 procent pracodawców nie zamierza dawać podwyżek. To też jeden z argumentów mówiący o tym, że wcale nie mamy do czynienia z rynkiem pracownika. W zdecydowanej większości firm to nadal pracodawca dyktuje warunki.
Polska jest krajem wiecznej nieszczęśliwości? Taki napis znalazłam na profilu Magazynu Porażka. Tak uważasz?
Nieco za dużo powiedziane. Polska to kraj marazmu, stagnacji, kiepskiego życia, bez perspektyw. Życia, które chciałoby się jak najszybciej zostawić za sobą, ale nie ma jak.
Jak więc odnieść sukces na polskim rynku pracy?
Na pewno potrzeba bardzo dużo szczęścia. Potrzebny jest też pewien kapitał startowy. Zupełnie inaczej pracuje się za 2,5 tys., kiedy rodzice kupili nam mieszkanie, samochód i komputer, niż kiedy samemu spłaca się kredyt i wynajmuje mieszkanie.
A co z zaangażowaniem, pracowitością, chęcią do działania?
Na pewno nie przeszkodzą w osiągnięciu sukcesu, chociaż nie są warunkiem ani koniecznym, ani wystarczającym. Zresztą zastanawiam się, czy lepiej jest się starać, czy nie. Kiedy się staramy przesadnie, a mamy systemowe ograniczenia osiągnięcia sukcesu i rozwoju, to narażeni jesteśmy na silny stres czy depresję.
Dziś już wiemy, że proponowana w latach 90. przez hardych liberałów odpowiedź, że trzeba wziąć się w garść, zakasać rękawy i ruszyć podbijać świat, nie sprawdza się. Jest to nieprawdziwa wizja świata. W moim przekonaniu bardzo szkodliwa. Zresztą na to, że się nie sprawdza, wskazuje choćby czas pracy. Okazuje się, że spośród europejskich państw to w Polsce i Grecji pracuje się najdłużej. Jak wiemy, w obydwu przypadkach czas pracy nie przekłada się na zarobki.
W jakich zawodach odradzasz podjęcie pracy?
Dziennikarza. Zwłaszcza freelancera. Nigdy nie wiesz, kiedy Ci zapłacą ani ile, ponieważ zleceniodawca niemal zawsze dyktuje warunki. I może dojść do wniosku, że za jakiś tekst nie zapłaci albo że zetnie stawki. I nic z tym nie zrobisz. Można się sądzić i dostać wilczy bilet w branży.
Wskazałbym tu również zawody, które w najbliższych latach zostaną zrobotyzowane czy zautomatyzowane. One jako pierwsze pójdą w diabły. Ich pracownicy jako pierwsi będą spychani w odmęty prekariatu. Przy czym poruszę inną kwestię. Trudno wymagać od 17- czy 18-latka, by miał wiedzę na temat zmian na rynku pracy. Wracamy więc do początku, do brakujących rozwiązań systemowych. Nie możemy przerzucać odpowiedzialności za ich sytuację zawodową na pojedyncze jednostki. To tak nie działa. W Norwegii wszyscy są bogatsi od Polaków nie dlatego, że podjęli mądrzejsze decyzje zawodowe, a dlatego, że wystąpił tam pewien splot okoliczności ekonomicznych, prawnych i historycznych, dzięki któremu doszli tak daleko.
Ile powinna wynosić dobra pensja?
Po pierwsze apetyt rośnie w miarę jedzenia. Po drugie musielibyśmy wziąć pod uwagę wiele czynników, m.in. zróżnicowanie geograficzne, oraz wyznaczyć konkretny koszyk dóbr. W nim poza podstawowymi potrzebami powinny znaleźć się wyjazdy na wakacje, kilka wyjść do kina czy restauracji, własne mieszkanie itp. itd. Wszystko to, co składa się na znośne, normalne życie, bez hulanek i swawoli. Pewnie w biedniejszych regionach Polski zsumowałoby się to do kwoty około 3,5 tys. zł na rękę. W bogatszych wystarczyłoby 4,5 tys. zł.
Kto może nazywać się na rynku pracy szczęściarzem?
Ze statystycznego punktu widzenia osoba pracująca na etat, która zarabia średnią krajową. Patrząc z szerszej – europejskiej perspektywy – szczęściarzami są osoby, (jest ich pewnie 5-7 proc.), które zarabiają powyżej 5-6 tys. zł do ręki. One nie mają trwogi, że nie zapłacą za jakiś rachunek. No chyba że kupili zbyt duże mieszkanie na kredyt we frankach szwajcarskich. Taka pensja może ściągnąć z głowy niepokój o życie codzienne, o rachunki, zakupy, ubrania na zimę czy leki, gdy się zachoruje.
Podobno perspektywa finansowa zmienia się, kiedy w rodzinie pojawia się dziecko. Wtedy powiedziałbym, że szczęściarzami są ci, co zarabiają 5-6 tys. plus dodatkowe pieniądze na wydatki związane z wychowaniem dziecka. A jak wiadomo, jest to wór bez dna.
Okazuje się, że Polakom brakuje elementarnej wiedzy z zakresu finansów. Instytut Wolności Raiffeisen Polbank wskazał, że co piąty Polak poniżej 25. roku życia nie odróżnia netto od brutto. Może po części z tego wynika kiepskie położenie pracowników?
Warto by było zestawić takie badania z wynikami z Holandii czy Francji, gdzie zarabia się dużo lepiej. Nie sądzę, aby w kwestiach ekonomicznych mieszkańcy bogatszych państw byli dużo mądrzejsi od nas. Różnica wiedzy Polaków i Brytyjczyków nie jest na tyle duża, żeby tłumaczyła nasze gigantyczne różnice w zarobkach. Nie mówię, że edukacja nie ma wpływu na to, jak radzimy sobie na rynku pracy, ale w pojedynczych przypadkach. Kiedy spojrzymy na globalne trendy, nie da się tego wyjaśnić w ten sposób.
Część bohaterów "Zawodu" zaczęła pracę zawodową jeszcze w szkole średniej. Idealne przykłady na idealnych przyszłych pracowników. Kończą studia i już mogą wpisać sobie do CV trzy czy pięć lat doświadczenia. Mimo to nie udało im się zawojować rynku pracy.
Czy naprawdę ważnym czynnikiem jest to, że ktoś pracował w szkole średniej? Tu kwestia jest inna. Trzeba wiedzieć, gdzie pracować lub mieć możliwość robić coś innego niż przewracać hamburgery i podawać zapiekanki. Jeżeli tak wygląda nasza praca, nie możemy mówić o doświadczeniu, którym warto się chwalić. Ludzie, którzy lądują w korporacjach czy firmach, w których można zarobić duże pieniądze, to osoby, którym rodzice płacili za czas, w którym oni pracowali tam za darmo. Czyli byli na bezpłatnych stażach.
Tu wskazałbym na problem pewnej segmentacji i nierówności społecznych. Jest próg wejścia do świata lepszych zarobków. Składają się na niego nie tylko wiedza czy kompetencje, ale także zasoby finansowe naszych rodziców, których stać na to, żeby posłać dziecko do dobrej szkoły, żeby wysłać je na korepetycje czy zapewnić mu bilet miesięczny i wyżywienie w czasie, kiedy jest na bezpłatnym stażu w wielkiej firmie. Bez tego droga do świata wielkich pieniędzy jest dużo dłuższa.
Z badania „Student w pracy 2017” wynika, że studenci w pierwszej pracy chcieliby zarabiać ponad 3,5 tys. zł na rękę. Skąd aż tak nierealne wyobrażenie w ich głowach?
Pewnie wzięło się to stąd, że oficjalna opowieść o polskim rynku pracy jest skupiona na pnących się do góry zielonych strzałkach PKB czy średniej krajowej. Do tego nikt z nas nie myśli o sobie jak o średniaku, lecz jak o kimś na granicy wybitności. Przypominam sobie siebie jako nie najlepszego ucznia średniej klasy ełckiego liceum. Wtedy wyobrażałem sobie, że mając 25 lat będę zarabiał 7-8 tysięcy. To było w 2004 roku.
Istne szaleństwo!
A jak. Próbowałem sobie zrekonstruować, dlaczego tak sądziłem. Nie wiem. Nie udało mi się do tego dojść.
Co stało się po drodze, że zostałeś Publicznym Rzecznikiem Porażki Zawodowej Polaków?
Pracując na umowę śmieciową w regionalnym portalu, zostałem zwolniony. Współpracowałem wtedy z jednym z NGO-sów, który przez pewien czas był moim głównym żywicielem. Jednak w pewnym czasie i tam wyschły granty. Zostałem bezrobotnym. Na rynku pracy, który powoli można było nazywać rynkiem pracownika, rozsyłałem dziesiątki CV. Bez odzewu. Założyłem fanpage Magazynu Porażka na Facebooku. Okazało się, że nie tylko ja mierzyłem się z takimi problemami. Magazyn trafił w społeczną emocję, wpisał się w kontekst tego, że o rynku pracy mówi się szerzej niż tylko w perspektywie PKB i średniej krajowej.
Ostatnie pytanie kieruje do Kamila Fejfera, nie blogera czy publicysty, a analityka rynku pracy. Jaka przyszłość przed nami?
Nie mam wątpliwości, że sytuacja Polaków z roku na rok jest coraz lepsza. Dalej będzie się poprawiać. Problem polega na tym, że nasze zarobki rosną zbyt wolno w stosunku do tego, co nam obiecywano i co widzimy w krajach zachodnich, gdzie nasi znajomi, bracia i siostry pojechali wykonywać proste prace. Kibicuję temu, co Prawo i Sprawiedliwość – choć nie jest to partia, którą uwielbiam – robi na rynku pracy. Być może będzie to miało wpływ na kondycję pracowników. Przedsiębiorców też trzeba wspierać, choćby w podnoszeniu ich wydajności.
Więc spokojnie, tragedii nie będzie, ale przypuszczam, że taki projekt jak Magazyn Porażka będzie miał jeszcze długo rację bytu.
Interesują Cię biura, biurowce, powierzchnie coworkingowe i biura serwisowane? Zobacz oferty na PropertyStock.pl

KOMENTARZE (2)