- To wszystko zajęcia dla ludzi, którzy lubią przebywać sami ze sobą, bo samotność jest w nie wpisana z automatu - opowiada Katarzyna Richter, była stewardesa.
- Coś o tym wie. Katarzyna to córka marynarza, która przez siedem lat pracowała jako stewardessa, kolejne dwa lata jako rekruter dla linii lotniczych, następnie poszła na swoje i założyła firmę doradczą dla HR, w której również często podróżuje.
- Dla jakich osób jest praca związana z życiem na walizkach? Czy można ją pogodzić z posiadaniem szczęśliwej rodziny? Zapytaliśmy o to ludzi, którzy na "zawodowych walizkach" są przez całe swoje życie.
Zacznijmy od listy zawodów, które wiążą się z częstym przebywaniem poza domem. Mowa tu o podróżach czy delegacjach, jak również miejscu pracy, które jest oddalone od domu. Ten ostatni przykład dotyczy choćby żołnierzy, którzy delegowani są na kilkuletnie misje do miejsc nie tylko dalekich, ale i niebezpiecznych. Kilkumiesięczne wyprawy i życie od portu do portu to również codzienność marynarzy czy pracowników statków wycieczkowych.
Praca poza domem to też norma dla inżynierów pomocy technicznej delegowanych do firm, które zdecydowały się zainwestować w dany produkt. To nieraz wiąże się z wyjazdami po całym świecie. Sporo czasu z dala od rodziny spędzają również pracownicy platform wiertniczych czy budowlańcy pracujący na kontraktach. Życie na walizkach jest też normą dla pracowników sezonowych czy zawodowych kierowców.
Jest też grupa zawodów związanych z podróżami, które uchodzą za tzw. pracę marzeń, umożliwiającą łączenie przyjemnego zajęcia z wypoczynkiem czy zwiedzaniem. Mowa tu o takich stanowiskach jak tester (tzw. tajemniczy klient) hoteli, linii lotniczych czy restauracji. Koordynator imprez, przy czym nie chodzi o organizację wesela, ale wyjazdy jako wsparcie popularnych zespołów muzycznych. Youtuber, bloger czy vloger podróżniczy, którzy zarabiają na publikowaniu przez siebie relacji czy poradników z podróży do najdzikszych zakątków świata. Przyjemne z pożytecznym łączą też instruktorzy narciarstwa, nurkowania czy ratownicy wodni, którzy w sezonie wyjeżdżają do pracy w ciepłych krajach, jak również przewodnicy wycieczek oraz stewardessy i piloci samolotów.
Co do powiedzenia o swoim zajęciu mają ludzie, którzy w podróży przebywają dużo więcej czasu niż w domu? Swoje historie opowiedzieli nam zawodowi kierowcy oraz stewardesa.
Kierowca - człowiek w drodze
Według raportu Ogólnopolskiego Centrum Rozliczania Kierowców (OCRK) statystyczny kierowca zawodowy spędza w delegacji 224 z 365 dni w roku, a za kółkiem pokonuje dziesiątki tysięcy kilometrów (około 87 tys. km w roku).
- Czas pracy uzależniony jest od przedsiębiorstwa, w którym się pracuje. Cykl pracy może być taki, że człowiek jeździ po świecie nieraz dwa lub trzy tygodnie, by potem na chwilę zjechać do domu. Bo choć w teorii kierowca po takiej trasie powinien mieć tygodniową pauzę w domu, to nie wszystkie przedsiębiorstwa stosują się do tej zasady - przyznaje Andrzej Bartoszuk, zawodowy kierowca tirów z Siemianowic Śląskich.
Andrzej Bartoszuk, zawodowy kierowca tirów z Siemianowic Śląskich (fot. archiwum prywatne)
Nasz bohater obecnie pracuje tylko w tygodniu. Rusza w poniedziałek, by w piątek być już w domu. Choć przyznaje, że zdarzają się niedzielne wyjazdy, kiedy towar jest terminowy i nie może czekać lub kiedy producent samochodów potrzebuje "na już" części, bo w poniedziałek rusza produkcja na taśmie. Wtedy nie ma, że boli, trzeba ruszyć. Ale doskonale pamięta czas, kiedy - jak sam mówi - błąkał się po Europie jak bąk w latarce.
- Z Francji do Niemiec, z Niemiec do Belgii, z Belgii do Anglii, z Anglii do Włoch. I tak jeździł człowiek po Europie przez trzy tygodnie - opowiada.
Ekonomia wygrała
Pan Andrzej zaczynał jeździć w latach 70. Miał wtedy 19 lat. Dziś ma 63. Przyznaje, że decyzja o wyborze takiej drogi zawodowej nie była łatwa.
- Wtedy nic w kraju nie było. A zostać kierowcą to było coś. Trzeba było coś sobą reprezentować, znać się na topografii, wiedzieć, jak się zachować, mieć prezencję, gadane. Dziś liczą się papiery i GPS w telefonie - opowiada o swoich początkach.
Przyznaje, że była to świadoma decyzja, podjęta razem z rodziną. - Uznaliśmy, że albo rozpocznę pracę jako kierowca, a żona zostanie z dziećmi w domu, albo będziemy klepać biedę i narzekać na to, jak to w życiu jest źle i ciężko. Po prostu wygrała ekonomia - szczerze przyznaje.
- W moim przypadku kosztowało to bardzo dużo wyrzeczeń, ze strony żony podobnie. Mnie nie było. Ona wzięła na siebie cały dom, opiekę, wychowanie dzieci, zarządzanie i gospodarowanie. Nie udałoby się to bez współpracy - opowiada. - A nie każdy się do tego nadaje, bo rozłąka robi różne figle. Mówię tu zarówno o żonie, jak i o mężu. Jeżeli ktoś chce mieć związek, to naprawdę mocno powinien przemyśleć, czy chce zostać zawodowym kierowcą - dodaje pan Andrzej.
Zresztą w swojej karierze widział niejeden przypadek, kiedy kierowca odpuszczał. Jeździł kilka lat i nie dawał rady. Stwierdzał, że to nie dla niego, że woli "normalne" życie, rodzinę, dzieci.
- Nie dziwię się. To ciężki kawałek chleba, a dla kierowców czasy są coraz trudniejsze - dodaje. - Kiedyś kierowcy lubili się, pomagali sobie, informowali o nowych przepisach w danym kraju, po prostu byli dla siebie mili. Teraz tego nie ma. Panuje wyścig szczurów, który szczególnie napędza młodych kierowców. Nie patrzą na bezpieczeństwo, na kulturę jazdy, nie integrują się na parkingach. Powiesz coś takiemu w dobrej woli, to jeszcze nasłuchasz się wyzwisk - opowiada o kulisach swojej pracy.
Bo kiedy były granice i kierowcy musieli stać po 20-30 godzin, był czas na integrację, rozmowę. Wszyscy stali w jednym korku. Każdy wyciągał z kabiny tira co miał dobrego i razem spędzało czas. A teraz - jak opowiada pan Andrzej - wszyscy odpalają laptopy, nawet nosa nie wyściubią z kabiny, nieraz nie przywitają się z krajanem spotkanym na parkingu. Przyznaje też, że oprócz cech i umiejętności, jakie powinien posiadać zawodowy kierowca – obok kulinarnych, pokory, cierpliwości – człowiek musi dobrze czuć się sam ze sobą. Bo w każdy zawód związany z przebywaniem poza domem wpisana jest samotność.
Wygrać z samotnością
By choć trochę ją wyciszyć, truckerzy coraz częściej zabierają w trasę ukochane zwierzaki. American Trucking Association informuje, że w Stanach Zjednoczonych jeździ około 3,5 miliona kierowców. Według bloga healthypets.com aż 40 proc. podróżuje właśnie z psem. Powstał nawet specjalny program „Mutts4Trucks”, którego celem jest, by zawodowi kierowcy zabierali psy ze schronisk. Pupil dostaje nowy dom, a trucker wiernego towarzysza.
Daniel Sosnowski też najpierw pracował w USA. Wtedy z nim jeździł mały york. Po powrocie do Europy do kabiny zabiera labradora Majkela. W pierwszą podróż – do Włoch – pojechali, gdy psiak miał zaledwie sześć tygodni. Razem pokonali już około 400 tysięcy kilometrów i odwiedzili ponad 20 krajów.
Zobacz też: O psie, który jeździł... tirem. Jak legalnie zabrać ze sobą zwierzę
- To jest mój przyjaciel, mój „synek”. Nie wyobrażam sobie, żebym jeździł bez niego. Szefowie się zgodzili, a gdyby było inaczej, to szukałbym innego przewoźnika - podkreśla Daniel Sosnowski z firmy przewozowej z Pruszkowa. - Zawsze robię przerwy, co około cztery godziny. Każdego dnia idziemy na dłuższy spacer, nad jezioro, rzekę czy ocean, kiedy np. jestem w Portugalii. Właściwie to on mnie motywuje do ruchu. Jak to często bywa u kierowców, mam problemy z krążeniem, więc taka aktywność jest dla mnie wskazana.
Przez lata wspólnego jeżdżenia nie miał problemów ze strony policji czy innych służb. Zdarza się jednak, że nie wszędzie może z psem wjechać na rozładunek.
- Widok psa często wywołuje uśmiech u policjantów. W czasie upałów w Portugalii podjechali do mnie nocą i pytali, czy nie potrzebujemy wody. Kiedyś jechałem z transportem do fabryki chemikaliów i tam nie mógł wjechać. Podobnie było z wjazdem do bazy NATO, ale Majkel po prostu został w stróżówce na czas rozładunku i na mnie czekał. Działa też jak alarm - kilka razy mnie uratował, kiedy ktoś próbował mnie okraść - opowiada o swoich przygodach Daniel Sosnowski.
Praca w chmurach
Spakowana walizka to też nieodłączny atrybut pracy stewardes. - Życie na walizkach, a nie w ciągłej podróży, rzeczywiście dużo lepiej oddaje charakter naszej pracy - przyznaje Katarzyna Richter, która jako stewardesa pracowała przez siedem lat, kolejne dwa latała jako rekruter dla linii lotniczej, następnie założyła własną firmę doradczą Deal With Culture, dzięki czemu nadal łączy pracę z podróżami. Pracowała m.in. dla linii na Bliskim Wschodzie. Przeprowadzała się co najmniej pięć razy. Przez pewien czas mieszkała w Dubaju, bo tego wymagał od niej jej pracodawca. Dziś swój "dom" ma w Londynie.
Jak często - pełniąc wcześniejsze role zawodowe - bywała w tym punkcie docelowym, który ma pełnić rolę domu? - Czas pracy stewardes w dużej mierze zależy od linii lotniczych, dla których pracujemy. Jedne wysyłają pracowników w podróż na maksimum 72 godziny, inne tak budują grafiki, że poza domem jesteśmy nawet 1,5 miesiąca - wylicza. Liczy się też kierunek lotu. Stewardesy skierowane do lotów dalekich, jak Japonia czy Korea, w domu bywają rzadziej, niż te, które obsługują loty krajowe czy do państw ościennych.
Katarzyna Richter (fot. archiwum prywatne)
Jak opowiada, jako 21-latka łączyła naukę z pracą w recepcji jednej z międzynarodowych korporacji i marzyła tylko o jednym - podróżach po świecie. - Chciałam dla siebie innego życia niż 8-godzinna praca pięć dni w tygodniu, powrót do domu, wolny weekend i znów to samo. Byłam głodna podróży, zwiedzania, poczucia wolności. Zawód stewardesy spełnił moje oczekiwania w 100 proc. Przy czym zaczynałam w 2003 roku od latania dla linii Emirates. Dziś realia pracy stewardes są zupełnie inne, niektóre pracują po 100 godzin w powietrzu w miesiącu, są skrajnie przepracowane - przyznaje i dodaje, że mówi oczywiście o czasach przed pandemią, kiedy latanie było na porządku dziennym.
Po tym, jak zakończyła przygodę z obsługą pasażerów samolotów, rozpoczęła pracę jako rekruterka dla linii lotniczych. To zajęcie również wiązało się z podróżami, i to takimi, które dużo bardziej niż wcześniejsza praca umożliwiały zwiedzanie danych zakątków świata.
- Rekruter pracujący dla linii lotniczych również musi żyć na walizkach. Trzeba być tam, gdzie akurat organizowane jest spotkanie z kandydatami. Różnica jest taka, że w danym miejscu zostajemy na dłużej, zazwyczaj na kilka dni, a to daje dużo większą szansę na poznanie okolicy niż kilkunastogodzinne przestoje stewardes - przyznaje Katarzyna Richter.
Pytana o cechy, jakie powinna mieć osoba decydująca się na zawód związany z częstym przebywaniem poza domem, w pierwszej kolejności wymienia odporność psychiczną.
- Widziałam to u taty, który był marynarzem i wypływał w morze na kilka miesięcy. Trzeba umieć być samemu, potrafić komunikować się z różnymi ludźmi, szybko nawiązywać nowe kontakty oraz trzeba umieć zaufać innym ludziom. Bo gdy coś się stanie w powietrzu czy na morzu, ale też na autostradzie, to mamy tylko siebie i ludzi, którzy robią to samo, co my - podkreśla.
Szczerze przyznaje, że praca w drodze nie jest dla osób, które chciałyby mieć szczęśliwą rodzinę.
- W tym kontekście nie jest to idealne rozwiązanie. Jeśli ktoś na poważnie myśli o założeniu rodziny, nie powinien zostawać stewardesą. Wiele z nich swoim rodzicom zostawia dzieci na wychowanie, z mężem widują się od święta - mówi pani Katarzyna. - Ja dzieciństwo wspominam całkiem nieźle. Tata swoją nieobecność zawsze starał się rekompensować. Kiedy wracał, był tatą na pełen etat. Gotował, odprowadzał nas do szkoły, bawił się z nami. Potem znów znikał na kilka miesięcy, ale ja z siostrą przyzwyczaiłyśmy się do tego. Jednak w kontekście związku i małżeństwa taka praca na dłuższą metę nie wróży nic dobrego - podsumowuje nasza rozmówczyni.
Interesują Cię biura, biurowce, powierzchnie coworkingowe i biura serwisowane? Zobacz oferty na PropertyStock.pl

KOMENTARZE (2)