O sytuacji na rynku pracy rozmawiamy z Maciejem Wituckim, prezesem Work Service, międzynarodowej agencji pośrednictwa pracy, która opublikowała właśnie wyniki 10. edycji Barometru Rynku Pracy.
Wielu pracowników szklanych biurowców nie odczuwa tak wyraźniej poprawy rynkowej, choć i tu widać pewne jaskółki zmian. W obecnej edycji odnotowaliśmy 12,6 proc. deklaracji przedsiębiorców, którzy planują zatrudniać kadrę zarządzającą. To najwyższy wynik od półtora roku. Z kolei pracodawcy wykazują ogromne zapotrzebowanie na kadry, ale muszą mierzyć się z wysoką presją płacową i deficytami pracowniczymi.
Była to 10. jubileuszowa edycja Barometru. Przeprowadziliście ją, gdy rynek pracy mierzy się ze sporymi wyzwaniami - rekordowo niskie bezrobocie, rekordowo niska liczba osób bezrobotnych. Coś was zaskoczyło w wynikach?
- Z pewnością okoliczności, w jakich powstawał nasz raport, są zgoła inne niż przy pierwszej edycji. Dziś rynek pracy znalazł się na historycznych szczytach. Notowane są rekordowo niskie poziomy bezrobocia, zatrudnienie zaczyna się zbliżać do średnich wskazań europejskich, ale jednocześnie nic tak szybko nie rośnie jak pula nieobsadzonych miejsc pracy w gospodarce.
Nie tylko na rynku pracy przekroczyliśmy kolejne bariery. Z waszego raportu dowiemy się, że kolejny rekord padł w przypadku liczby osób, które obawiają się o utratę miejsca pracy. To zaledwie 8,7 proc. pracowników. Ich odczucia są uzasadnione?
- Przy obecnej koniunkturze i wzroście gospodarczym, można powiedzieć, że te postawy są racjonalne. Polacy bardzo dobrze kalkulują i gdy słyszą z każdej strony o „rynku pracownika”, a w wielu sytuacjach mogą go obserwować na własne oczy, to ich postawy się zmieniają. To z pewnością dobra informacja dla gospodarki, bo ci sami pracownicy są również konsumentami. A im pewniej czują się względem stabilności zatrudnienia, tym więcej środków przeznaczają potem na konsumpcję.
Z raportu dowiemy się, że ponad 45 proc. firm planuje kolejne rekrutacje, jednocześnie wskazujecie na utrzymujące się problemy kadrowe. Jak rozwiązać ten impas?
- Krótkoterminowo rozwiązaniem z pewnością jest imigracja. Bez napływu cudzoziemców mielibyśmy dziś nie 152 tysiące wakatów w gospodarce, a ponad 500 tysięcy. Oczywiście musimy pamiętać, że obecny popyt na pracowników jest najwyższy w historii naszych badań i możemy powoli się spodziewać jego osłabiania zarówno ze względów koniunkturalnych, jak i podażowych.
Wskazujecie też, że niedobory kadrowe negatywnie wpływają na rozwój gospodarki państwa. Jest z tym aż tak źle? Obecne dane Głównego Urzędu Statystycznego czy rządu nie wskazują na to, by polska gospodarka miała hamować.
- Gdy spojrzymy na projekt przyszłorocznego budżetu i założenia makroekonomiczne do niego, to można przyjąć, że rządzący dostrzegają symptomy spowolnienia. My zwracamy w naszym badaniu uwagę, że jednym z ważnych czynników wpływających na ograniczenie rozwoju jest dostępność odpowiedniej kadry.
1/3 firm nie podejmuje z tego powodu nowych zleceń, a to musi się odbić na skuteczności rozstrzygania przetargów, także tych publicznych. Co więcej, ponad 16 proc. przedsiębiorstw wstrzymuje nowe inwestycje, a to już długoterminowo niepokojący objaw.
59,7 proc. badanych wskazało, że w najbliższym czasie spodziewa się podwyżki. Tymczasem tylko 15 proc. pracodawców ma takie plany. Co jest przyczyną rozbieżności?
- Presja płacowa utrzymuje się na wysokich poziomach już od początku roku. Jednak możliwości pracodawców na podnoszenie płac nie są nieskończone. Musimy pamiętać, że średnie wynagrodzenia w sektorze przedsiębiorstw od 10 miesięcy rosną w dynamice zbliżonej do 7 proc. rok do roku, a wszystko to się dzieje w warunkach relatywnie niskiej inflacji, która nie przekracza 2 proc..
To oznacza, że firmy nie podnoszą cen, pomimo wzrostu kosztów pracy. To musi odbijać się na ich rentowności. Co więcej, nasze badania potwierdzają, że w drugiej połowie roku wiele budżetów kadrowych jest już na wyczerpaniu. Częściej podwyżki pojawiają się w pierwszym półroczu.
25 proc. z nas dorabia do podstawowej pensji. Przy czym osoby relatywnie mniej zarabiające dużo rzadziej uzupełniają swój portfel w ten sposób. Wraz z wysokością zarobków w górę idzie potrzeba posiadania dodatkowego źródła utrzymania. Skąd ta zależność?
- Najczęściej Polacy dorabiają poprzez podejmowanie nadgodzin w swoim miejscu pracy. To zjawisko nie powinno dziwić, bo firmy dziś zmagające się z trudnościami rekrutacyjnymi, często oferują członkom swojej załogi dodatkowe godziny pracy. Widzimy również, że na taką aktywność decydują się osoby bardziej zaradcze. Dodatkowe środki zapewne są im potrzebne na bieżące wydatki, ale co ciekawe, najrzadziej dodatkowego źródła dochodów szukają osoby z podstawowym wykształceniem.
Zapytaliście również o pomysł skrócenia czasu pracy z 40 do 35 godzin tygodniowo. Okazuje się, że aż 30 proc. pracodawców ocenia go pozytywnie. Jak to się ma do tego, że nie ma kto pracować?
- To również dla nas było spore zaskoczenie. Najwięcej przeciwników skrócenia czasu pracy znalazło się w sektorze produkcyjnym. Nie powinno to dziwić, bo taka modyfikacja zachwiałaby modelem pracy zmianowej. Przy takim systemie doba dzielona jest na trzy 8-godzinne przedziały czasowe, w których na zmianę pracują różne zespoły. Przy skróceniu wymiaru czasu tygodniowego na 35 godzin, takie rozwiązanie byłoby nie do utrzymania.
Jak pan ocenia utrzymujący się na podobnym poziomie odsetek firm, które mają problemy z rekrutacją pracowników? Powinniśmy się cieszyć z tego, że wyhamował wzrost?
- Skala tego zjawiska utrzymuje się na bardzo wysokich poziomach, szczególnie gdy spojrzymy na pracowników niewykwalifikowanych. Co jeszcze bardziej niepokojące, to fakt, że niemal 72 proc. firm zapowiadających zwiększenie zatrudnienia doświadczyło problemów rekrutacyjnych. Oznacza to, że w tych segmentach gospodarki, gdzie występuje chęć rozwoju, inwestycji i rozbudowywania załogi, niedobory kadrowe najbardziej doskwierają i mogą stanowić hamulec do dalszych działań.
Czego się pan spodziewa po kolejnej odsłonie Barometru? W którym kierunku pójdą zmiany na rynku pracy?
- Możemy założyć, że wiele dotychczasowych trendów będzie się utrzymywać, ale jednocześnie stawiam tezę, że jesteśmy w punkcie przegięcia koniunkturalnego, także na rynku pracy. Obecny boom rekrutacyjny może nieco wyhamowywać, ale rywalizacja o odpowiednich pracowników nadal będzie obecna.
KOMENTARZE (0)