Biznes nie od dziś interesuje się skracaniem czasu pracy. Przykładów nie brakuje – Unilever, Microsoft, Perpetual Guardian, a także polski Tradedouble zdecydowali się na ten krok. W czasie pandemii koronawirusa również politycy coraz chętniej promują ten model pracy.
Także polityk Partii Pracy John McDonnell, odpowiedzialny za finanse w brytyjskim gabinecie cieni, uważa, że europejskie kraje powinny wdrożyć czterodniowy tydzień pracy. Rozwiązanie to pomogłoby uporać się z ekonomicznymi skutkami pandemii. Propozycję tę przedstawiono w liście skierowanym do Borisa Johnsona, Angeli Merkel, premiera Hiszpanii Pedro Sáncheza i innych europejskich przywódców.
– Politycy i liderzy związkowi z Unii Europejskiej poszukują rozwiązań minimalizujących skutki pandemii koronawirusa i proponują wprowadzenie skróconego tygodnia pracy. Zakładają, że dzięki temu osoby pozbawione zatrudnienia będą mogły odciążyć tych zapracowanych. Pomysł ten może znaleźć zastosowanie w zawodach, gdzie obecnie jest więcej pracowników niż pracy. Z kolei tam, gdzie popyt jest większy niż podaż, redukcja etatu może spowodować zwiększenie się niedoboru pracowników i niewydolności gospodarki – komentuje Michał Młynarczyk, prezes Devire i członek zarządu Polskiego Forum HR.
Adam Kubisiak, ekspert PIE, zwraca uwagę na inny aspekt. Hiszpanie mogą pokazać światu, że ludzie potrafią pracować 4 dni w tygodniu bez szkody dla gospodarki.
– Hiszpanie chcą skrócić tydzień pracy, jednocześnie proporcjonalnie obniżyć pensje. Tym samym chcą zwiększyć popyt na pracowników. To sztuczny mechanizm, który ma wykreować więcej miejsc pracy, nie zwiększając kosztów pracodawcom. Rozwiązanie to może być bardzo istotne, nawet jeżeli zostanie wprowadzone na czas kryzysu, to jednak może stać się elementem przełamującym dotychczasowy status quo i przyspieszającym rewolucję – mówi Andrzej Kubisiak.
– Pamiętajmy też, w jakich warunkach Hiszpania chce przeprowadzić ten eksperyment – bezrobocie wynosi 16 proc., a wśród młodych sięga 40 proc. Będzie można więc sprawdzić, jak ten model wpłynie na efektywność. Pracownicy stracą część zarobku, ale mimo to będą chcieli utrzymać zatrudnienie. Nie będzie to dotyczyć wybranych firm czy branż, ale potencjalnie obejmie całą gospodarkę. To może być pierwszy kamyczek lawiny – dodaje.
Hiszpanie mogą pokazać światu, że ludzie potrafią pracować 4 dni w tygodniu bez szkody dla gospodarki (Fot. Shutterstock)
Firmy eksperymentują
Również biznes interesuje się skracaniem czasu pracy. Przykładów nie brakuje. Niedawno Unilever poinformował, że przetestuje krótsze godziny pracy dla wszystkich swoich pracowników (81 osób) w Nowej Zelandii, pozwalając im zdecydować, które cztery dni chcą przepracować w każdym tygodniu. Eksperyment miał rozpocząć się w grudniu i potrwać rok. W tym czasie wynagrodzenie nie zostanie obniżone – pracownicy będą zarabiać tyle samo jak dotychczas. Zaangażowanie i postępy załogi będą monitorowane na bieżąco. Jeśli eksperyment się powiedzie, firma rozważy wprowadzenie go na szerszą skalę.
Unilever nie jest pierwszą firmą, która przyjęła tę praktykę w Nowej Zelandii. Działająca w branży finansów i nieruchomości firma Perpetual Guardian w 2018 roku wprowadziła skrócony czas pracy na dwa miesiące. W marcu i kwietniu pracownicy przychodzili do pracy tylko cztery dni w tygodniu (czyli pracowali 32 godziny zamiast 40 godzin), choć ich wypłaty nie uległy zmianie (dalej mieli płacone jak za pięć dni pracy). Co się okazało?
Według przełożonych pracownicy byli bardziej kreatywni, poprawiła się ich obecność w pracy, byli bardziej punktualni, nie wychodzili na długie przerwy ani też nie „urywali” się z pracy przed czasem. Sami pracownicy stwierdzili zaś, że poprawiła się równowaga między ich życiem prywatnym i zawodowym, skutkiem czego wracają do pracy bardziej „naładowani”. Przyznali ponadto, że mając do dyspozycji krótszy tydzień pracy, zwiększyli swą produktywność, skracając jednocześnie czas (z 2 godzin do 30 minut) spotkań w pracy.
Z kolei w zeszłym roku pełnoetatowi pracownicy Microsoftu w Japonii dostali pięć wolnych piątków w sierpniu. Jednocześnie zachowali pełne wynagrodzenie. W tym samym miesiącu w ramach eksperymentu mieli skracać spotkania do maksymalnie pół godziny i wybierać rozmowy online zamiast twarzą w twarz. 92 proc. uczestników testu wyraziło zadowolenie z wprowadzonych rozwiązań. Microsoft odnotował też spadek zużycia energii elektrycznej o 23 proc., a także oszczędności na zużytym papierze do drukarek (59 proc.). Co najważniejsze z punktu widzenia działalności firmy, efektywność pracowników wzrosła aż o 40 proc.
Andrzej Kubisiak zwraca uwagę, że podejmowane przez firmy działania są w fazie testowania. By trafnie ocenić efekty tego rozwiązania, potrzeba badań, analiz nie tylko na poziomie deklaratywnym, ale również na poziomie analitycznym czy behawioralnym.
– Microsoft przekonuje, że wprowadzony w Japonii 4-dniowy system pracy świetnie się sprawdził – efektywność pracowników jest wyższa niż wcześniej. Warto jednak pamiętać, że choć programy pilotażowe mają większą wartość poznawczą niż na przykład ankiety, to mają też swoje słabe strony. Jest pewien mechanizm psychologiczny, którego mogliśmy doświadczyć podczas pracy zdalnej w czasie pandemii. Gdy mamy do czynienia z czymś nowym i dopiero przystosowujemy się do wprowadzonych rozwiązań, a dodatkowo wiemy, że jesteśmy obserwowani, to nasz umysł mobilizuje się i daje z siebie wszystko – mówi Andrzej Kubisiak.
Jak wskazuje ekspert PIE, podczas pierwszej fali koronawirusa pracodawcy byli zafascynowani efektywnością pracowników na home office. W tej chwili, podczas drugiej fali, tak wielkiego zachwytu już nie ma.
– Podobnie jest z eksperymentami skracania czasu pracy w korporacjach. Do tego musimy wziąć pod uwagę, że Microsoft to firma z branży IT, gdzie reguły funkcjonowania są inne niż w pozostałych sektorach. Tutaj wydajność nie jest ściśle związana z godzinami pracy. Są to prace kreatywne wykonywane przez tzw. białe kołnierzyki. Inaczej wygląda sytuacja w obszarach, gdzie liczba przepracowanych godzin przekłada się na liczbę wyprodukowanych czy sprzedanych towarów – dodaje.
Gospodarka może zyskać
Rozmawiając na temat 4-dniowego tygodnia pracy, warto zwrócić uwagę na kilka aspektów. Po pierwsze rośnie wydajność pracy. Po drugie – coraz więcej firm stawia na automatyzację. Mamy też trzeci element – współczesna gospodarka w dużej mierze jest oparta na konsumpcji.
– Biorąc pod uwagę te trzy składniki, możemy stwierdzić, że prędzej czy później dojdziemy do skrócenia czasu pracy. Podobną sytuację już obserwowaliśmy, kiedy przeszliśmy z 6-dniowego na 5-dniowy tydzień pracy. Było to spowodowane podobnymi pobudkami – wtedy również mieliśmy do czynienia z rosnącą wydajnością. Teraz stoimy u progu czwartej rewolucji przemysłowej – coraz chętniej korzystamy nie tylko z robotów i automatów, ale również ze sztucznej inteligencji. Ponadto wiemy, jakie są konsekwencje większej liczby wolnych dni. Gdy pracownicy mają do dyspozycji 3 zamiast 2 dni wolnych, to spora część od razu pakuje walizki i wyjeżdża. Więcej wolnego czasu przekłada się na większe wydatki na spędzenie tego czasu – wyjaśnia Andrzej Kubisiak.
Jak przekonuje ekspert PIE, aby ludzie mogli wydawać pieniądze, muszą mieć na to czas. Pamiętajmy, że pracownicy przeznaczają pensje także na wakacje czy długie weekendy, nakręcając tym samym koniunkturę gospodarczą. Zatem, zdaniem Andrzeja Kubisiaka, uwalnianie i zwiększanie wolnego czasu może paradoksalnie mieć przełożenie na obroty w gospodarce.
– Nie będą one jednak rosły po stronie tradycyjnych branż, ale w sektorze usług, handlu, czyli tam, gdzie konsumenci nakręcają popyt. To niełatwy bilans, bo sporą częścią polskiej gospodarki jest przemysł, który z kolei produkuje na rzecz zaspokojenia popytu konsumenckiego. Tutaj skrócenie czasu jest dopuszczalne, ale tylko wtedy, gdy równocześnie będzie rósł poziom automatyzacji. Wówczas będziemy potrzebować mniej ludzi – maszyny są szybsze, bardziej efektywne i dają większą stopę zwrotu. Od tego nie ma odwrotu. Światowa gospodarka będzie podążała za tym trendem, polska również. Pandemia może przyspieszyć tempo tych procesów. Co prawda inwestycje obecnie nie są wysokie, ale jeśli firmy decydują się już na wydanie pieniędzy, to przeznaczają je na cyfryzację – ocenia Kubisiak.
Zdaniem Andrzeja Kubisiaka skrócenie wymiaru czasu pracy miałoby pozytywny wpływ na sytuację seniorów na rynku pracy. W Polsce rzadko występują częściowe etaty. Jeżeli zatrudniamy, to przede wszystkim na pełen etat, przez co osoby 60+ są wypychane z rynku. Część seniorów nie jest w stanie pracować 8 godzin dziennie. Krótszy wymiar czasu pracy w ich przypadku byłby bardzo cennym rozwiązaniem, które umożliwiłoby im dalszą aktywność zawodową.
– Również w przypadku osób pracujących fizycznie miałoby to duże znaczenie. W pewnym momencie organizm odmawia posłuszeństwa z wyczerpania. Gdybyśmy zmniejszyli wymiar pracy, mogliby oni dłużej pozostać na rynku. To byłoby również ważne rozwiązanie w kontekście matek powracających na rynek pracy po urodzeniu dziecka – dodaje ekspert PIE.
Pojawiają się wątpliwości
Nieco inaczej pomysł ocenia Michał Młynarczyk. Jego zdaniem, w przypadku pracowników średniego i wyższego szczebla takie rozwiązanie nie ma znaczenia, ponieważ pracujemy w rzeczywistości zdalnej. Pomysł mogą rozważyć pracodawcy m.in. z branży produkcyjnej lub handlowej. Pod warunkiem, że każda ze stron jest świadoma wad i zalet zmniejszenia zakresu etatu.
– Dyskusje wokół skrócenia tygodnia pracy miały swoje uzasadnienie kilka lat temu. Dziwi mnie, że eksperci nie uwzględniają megatrendu, jakim jest uelastycznienie pracy. Dziś nie pracujemy już przecież godzinowo, a raczej projektowo. Większość zadań została przeniesiona do internetu, gdzie nie ma stref czasowych czy godzin pracy, jest jedynie efekt. Internet jest cyfrowy, zero-jedynkowy, i to samo dzieje się w przypadku zawodów wysoko wyspecjalizowanych. Pracodawcy i pracownicy nastawieni są na realizację celów, a nie czas spędzony przed laptopem, najczęściej w domu – ocenia Michał Młynarczyk.
Zdaniem prezesa Devire w przypadku zadań bardziej powtarzalnych i odtwórczych, np. w branży produkcyjnej, takie rozwiązanie rzeczywiście może się sprawdzić. Niestety pomimo społecznego optymizmu, w powszechnej świadomości nie jest brany pod uwagę fakt, że takie rozwiązanie mogłoby oznaczać obniżenie wynagrodzenia.
– Model tzw. job sharingu z powodzeniem funkcjonował w Niemczech w czasach lockdownu. Tam jednak w ramach kurtzarbait to państwo dopłaca pracownikom, którzy pracują tylko na części etatu i w ten sposób rekompensuje im różnicę w dochodach – wyjaśnia Młynarczyk.
– Natomiast w normalnych warunkach obniżenie dnia pracy o 2 godziny zaowocuje obniżeniem indywidualnych zarobków pracowników o 25 proc. Dodatkowo należy wziąć pod uwagę inne niuanse, takie jak dodatkowe koszty po stronie pracodawcy związane z wdrożeniem, komunikacją, zarządzaniem grafikiem i szkoleniami większej liczby pracowników do wykonania tych samych zadań. Z pewnością nie jest to rozwiązanie idealne dla każdej organizacji oraz wymaga dokładnej analizy procesów i kosztów – dodaje.
Są badania, które pokazują, że nie spędzamy w pracy 8 godzin efektywnie (Fot. Fotolia)
Alternatywne rozwiązanie
O skróceniu czasu pracy mówi też premier Finlandii Sanna Marin. Jej zdaniem w obecnej sytuacji mogłoby to być cenne rozwiązanie z uwagi na bezrobocie rosnące z powodu kryzysu wywołanego pandemią. W tym przypadku chodziłoby o skrócenie dziennego wymiaru czasu pracy do 6 godzin.
– Musimy określić jasną wizję tego, jak Finlandia może przejść do krótszego czasu pracy, a fińscy pracownicy – do lepszego życia – mówiła fińska premier na konwencji swojej partii.
Andrzej Kubisiak zauważa, że są badania, które pokazują, że nie spędzamy w pracy 8 godzin efektywnie. Tak naprawdę w skupieniu działamy tylko przez 6 godzin – to uśredniony czas.
– Pojawiają się jednak obawy, czy w przypadku wdrożenia 6-godzinnego dnia pracy wydajność nie spadnie do 4 czy 5 godzin. Musimy to wziąć pod uwagę. Oczywiście wiele zależy od kultury organizacyjnej czy specyfiki firmy i branży – komentuje Kubisiak.
Przykładem jest firma z branży marketingu cyfrowego – Tradedoubler, która postanowiła skrócić czas pracy jeszcze przed pandemią. Zespół pracuje 6 godzin, które może wybrać w godzinach od 9 do 17 – na przykład można rozpocząć pracę o 9.00 i zakończyć o 15.00. Pracownik musi być jednak dostępny od 10.00 do 14.00 (offline lub online). Warto dodać, że pracodawca wprowadził również home office. Co istotne, po wprowadzeniu zmian wynagrodzenia nie zmniejszyły się.
– Od kilku lat wdrażamy w naszym zespole program Zaangażowanie 3.0 – jest to szereg działań, inicjatyw i rozwiązań mających na celu świadome kształtowanie i budowanie naszego zaangażowania. Z uwagi na fakt, że większość naszych działań realizujemy w modelu „evidence based” (jako część naszej kultury performance marketingu), miałem dostęp do wielu danych pokazujących, jak rozwija się poziom motywacji i zaangażowania. Ale przede wszystkim mogłem stwierdzić, że zarządzam wspaniałym zespołem wysokiej klasy ekspertów o bardzo wysokim zaangażowaniu. Dało mi to perspektywę i zrozumienie, że z takim zespołem możemy wdrażać innowacyjne rozwiązania i pomysły – mówi Łukasz Szymula, country manager CEE & Poland w Tradedouble.
– W pewnym momencie trwania projektu Zaangażowanie 3.0 zacząłem badać i sprawdzać, jakich rzeczywistych benefitów potrzebują pracownicy. Wspierając się różnymi dostępnymi badaniami oraz realizując własne, zauważyłem, że jest jeden zawsze w czołówce – potrzeba większej ilości wolnego czasu. Uznałem, że jako zespół i organizacja jesteśmy gotowi do tak dużej zmiany, jaką jest skrócenie czasu pracy do 6 godzin dziennie – dodaje Szymula.
Jak przekonuje Łukasz Szymula, w niedalekiej przyszłości wszyscy będziemy pracować krócej. Ma to głęboki sens biologiczny, psychologiczny, ludzki, a pandemia dodatkowo pokazała, że może mieć to również duży sens ekonomiczny. Jego zdaniem nie ma lepszego momentu do skrócenia czasu pracy jak czas pandemii – to właśnie jest doskonała chwila, żeby zwolnić, zadbać o swoją strefę komfortu.
– Pojawiają się różne pomysły co do skróconego czasu pracy – najczęściej jest mowa o 4-dniowym tygodniu pracy. Nie uważam, że jest to dobry kierunek – odgórne sterowanie takim projektem. Jestem za to przekonany, że poszczególne zespoły, firmy mogą wypracować najlepszy dla siebie model 30-godzinnego czasu pracy – komentuje Szymula.
W podobnym tonie wypowiada się Andrzej Kubisiak.
– Uważam, że jeżeli tego typu legislacja miałaby powstać – zdecydowalibyśmy się na skrócenie pracy, to warto dać pracownikom wybór – albo 4-dniowy tydzień pracy, albo 6-godzinny dzień pracy – mówi Kubisiak.
KOMENTARZE (0)