– Są metody w zarządzaniu – bardzo upraszczając – strachem: trochę krzycząc na ludzi, sprawiając, że się boją i to prowadzi do dyscypliny. Mnie by to nie wyszło, ale znam ludzi, szefów różnych telewizji, różnych programów, którzy coś dzięki tej metodzie osiągali – mówi w rozmowie z portalem PulsHR.pl Piotr Kraśko, były dziennikarz TVP.
– Są bardzo różne metody zarządzania. Co prawda nie wiem, jak to jest w innych firmach, bo całe życie pracowałem w telewizji, ale są metody w zarządzaniu – bardzo upraszczając – strachem: trochę krzycząc na ludzi, sprawiając, że oni się boją i to prowadzi do dyscypliny.
– Mnie by to nie wyszło, ale znam ludzi, szefów różnych telewizji, różnych programów, którzy coś dzięki tej metodzie osiągali. Są też jednak takie osoby, które zarządzając strachem, doprowadzają do tego, że ludzie się panicznie boją i nic z tego dobrego nie wynika. Natomiast w moim wypadku to by nie działało. Ja uważam, że ludzi należy chwalić. Operatorzy, reporterzy czasem są trochę jak dzieci, ponieważ pomijając fakt, że to jest zawód, który wymaga konkretnej wiedzy, to wciąż są to artyści. A artyści są jak dzieci, dzieci zaś trzeba chwalić.
Ale trzeba też dyscyplinować.
– Ja na szczęście miałem ten komfort, że nie miałem w zespole ludzi, którzy zaczynali swoją karierę od „Wiadomości”. Żeby dostać pracę w TVP, trzeba wcześniej zrobić dużo rzeczy, więc miałem do czynienia z ludźmi, którzy już mieli jakieś doświadczenie zawodowe i byli ukształtowani. Oczywiście jest też moment dyskusji, kiedy rano na zebraniu redakcyjnym rozmawia się o wszystkich tematach – jak na to spojrzeć, od czego zacząć, czy warto wrócić do jakichś wydarzeń z przeszłości, pokazać, jak się to działo w innych krajach, jakie można wymyślić grafiki, jakie dane statystyczne, jakie analizy, z kim porozmawiać. To jest taka poranna burza mózgów. Oczywiście po każdym wydaniu programu odbywa się też zebranie, na którym mówimy, co się udało, a co się nie udało, żeby wiedzieć, czego należy w przyszłości unikać, a co można zrobić lepiej. I tak jest codziennie.
Czyli informacja zwrotna musi być?
– Absolutnie. I moim zdaniem niedobrze jest krytykować ludzi, zwłaszcza publicznie. Lepiej podawać przykłady tego, co ktoś w danym dniu zrobił świetnie – zdjęcia, początek materiału, puenta itd. Nie ma co maltretować ludzi. Jeżeli ktoś popełni drobny błąd, to lepiej to omówić w cztery oczy. Przede wszystkimi jednak chwalić i pokazywać przykłady, które warto naśladować. Oczywiście, jak się pojawi poważny błąd, trzeba go omówić, ale bez potrzeby nie należy krytykować. Ja zawsze chciałem, żeby ludzie przychodzili do pracy uśmiechnięci, zadowoleni, że to kolejny dzień, w którym mogą zrobić coś fajnego. I wydaje mi się, że wtedy ludzie są bardziej kreatywni, bo przychodzą do pracy z dobrym nastawieniem, a nie ze strachem i myślą w głowie „za co mi się dziś znów oberwie”.
Pracy w mediach często towarzyszy stres. Jak można sobie z nim radzić?
– Moim zdaniem najbardziej stresującą pracę ma kierowca karetki pogotowia, ponieważ jeśli nie zdąży na czas, to się to skończy tragedią. Wielu dziennikarzy jest przekonanych, że wykonuje strasznie stresujący zawód i to jest prawda, ale uważam, że porównując go do wielu innych zawodów, np. chirurga czy wspomnianego kierowcy pogotowia, to bez przesady. Jeżeli ktoś przeżywałby straszny stres, pracując przed kamerą na przykład, to może jest to znak, że powinien zmienić zawód. Jest taki dobry stres mobilizujący i wbrew pozorom on rośnie z wiekiem, a nie spada, bo świadomość wielu nieprzewidywalnych rzeczy, które się mogą wydarzyć, jest z wiekiem coraz większa. I coraz wcześniej przychodzi się do pracy, coraz dłużej człowiek się przygotowuje, a nie coraz krócej, wbrew pozorom.
Właśnie – jest szansa, wykonując zawód dziennikarza, na zachowanie w życiu work-life-balance?
– Nie, tzn. to zależy, gdzie i jak się pracuje. Czasem słyszałem trochę rozżalone głosy z ośrodków terenowych TVP, że nie wszyscy są docenieni i nie mają szansy na pracę np. w „Wiadomościach”. Rozumiem żal i podchodzę do niego z szacunkiem, ale proszę mi wierzyć, że niewielu ludzi byłoby gotowych do takiej pracy.
Takiej, to znaczy jakiej?
– Do pracy, gdzie każdy materiał, jaki zrobią, może być ich ostatnim, jeśli popełnią jakiś błąd. A jeśli to będzie bardzo poważny błąd, to może on ich nawet całkiem eliminować z tego zawodu. Poza tym praca w serwisie informacyjnym, a przynajmniej tak to było w „Wiadomościach”, oznacza, że trzeba przyjść na spotkanie poranne o godzinie dziewiątej, po przeczytaniu wszystkich gazet, z gotowymi pomysłami na temat. Więc trzeba wstać co najmniej o siódmej. Pracę kończy się o 20.30, po zebraniu, które odbywa się po wydaniu „Wiadomości”. I tak jest codziennie.
Poza tym, w zdecydowanej większości ci ludzie są gotowi w godzinę się spakować i polecieć do Iraku, Somalii czy Afganistanu, aby relacjonować wojenne wydarzenia, czy w jakikolwiek inny zakątek świata, gdzie coś ważnego się dzieje. W wielu sytuacjach te osoby ryzykują życie. Albo – co też nie jest wcale takie łatwe – nagle zostawić rodzinę,dzieci i pojechać na dwa dni na materiał do Sandomierza, o którego realizacji dowiadujemy się godzinę wcześniej. Tak więc pogodzenie życia zawodowego z życiem rodzinnym jest w przypadku dziennikarzy bardzo trudne, i bardzo wielu z nas boleśnie się o tym przekonało.
Będąc przy rodzinie – niedawno został pan po raz trzeci ojcem. Nie sposób więc nie zapytać – jak zapatruje się pan na rządowy program „Rodzina 500+”, który wystartował 1 kwietnia?
– Myślę, że warto spojrzeć na to, co dzieje się w Europie. Podobne programy są w wielu krajach europejskich – w Niemczech, we Francji, w Wielkiej Brytanii – i to od bardzo dawna. Na pewno przez ostatnie 25 lat polityka w Polsce opierała się w dużej mierze na trzech słowach: demokracja, Europa i wolny rynek. Tylko że ta narracja się skończyła – moim zdaniem 4 czerwca 2014 r., dwadzieścia pięć lat po pierwszych, częściowo wolnych wyborach. Bardzo wiele rzeczy się zmieniło i myślę, że w sposób trochę inny trzeba teraz myśleć o Polsce. Na pewno jest bardzo wielu ludzi, którzy myślą, że nie uczestniczą w tym niewątpliwym sukcesie Polski ostatnich 25 lat.
Zawsze mówiłem, że demografia jest jednym z największych problemów Polaków. I na pewno warto pomagać polskim rodzinom, ludziom, którzy mają dzieci, ale nie sądzę, aby z tego typu programów rodziło się więcej dzieci. Uważam też, że nie można oderwać tego od zmian w systemie emerytalnym. Nie możemy mieć takiego systemu, jaki mieliśmy przez kilkadziesiąt lat, mając świadomość, że ludzi do pracy będzie coraz mniej, i mając świadomość, że będziemy żyli coraz dłużej, co oznacza, że będziemy coraz dłużej na emeryturze. Więc „Program 500+” jest bez wątpienia dobry dla ludzi, którzy mają dużo dzieci, ale też musimy przygotować się do bardzo trudnej dyskusji o systemie emerytalnym. Moim zdaniem powrót w Polsce do wieku 60. albo 65. jest albo niemożliwy, albo nierozsądny. Na pewno warto to powiązać ze stażem pracy. Ogromnym błędem Platformy było to, że nie tłumaczyła, dlaczego te zmiany są konieczne.
Spędził pan 25 lat w TVP. Był taki moment, np. podczas wyborów parlamentarnych, kiedy przeszło panu przez myśl, że jeśli zwycięży PiS, dojdzie do tak dużych zmian kadrowych w TVP, że piętnasty prezes – w tym przypadku Jacek Kurski – będzie dla pana ostatnim?
– Niestety nie mogę tego komentować.
Jak by pan w takim razie podsumował 25 lat, które spędził pan w TVP?
– To był absolutnie fascynujący czas. Bycie blisko przeróżnych wydarzeń, kolejnych etapów negocjacji z Unią Europejską czy NATO. To, że mogłem relacjonować kolejne kampanie i wieczory wyborcze, rozmawiać z wieloma ważnymi osobami, to były dla mnie doświadczenia absolutnie fascynujące i bezcenne, których nie dałaby mi żadna inna praca, i nie dałyby żadne pieniądze świata.
Który pański rozmówca był najciekawszy?
– Może zaskoczę swoją odpowiedzią, bo zdarzyło mi się rozmawiać z różnymi prezydentami czy kardynałami, Dalajlamą, ale najciekawiej wspominam rozmowę z panią profesor Marią Siemionow, która kształciła się w Polsce, a w Stanach Zjednoczonych przeprowadziła pierwszą operację transplantacji twarzy. To była niezwykła osoba. Ona kilkanaście lat szykowała się do tej jednej konkretnej operacji, w której wzięło udział kilkudziesięciu chirurgów, gigantyczny zespół pielęgniarek, osób, które pomagały. To było też ogromne wyzwanie od strony technologicznej. Fascynujące, jak wiele człowiek może dokonać. Oczywiście było również wiele różnych wydarzeń, które relacjonowałem, ale ta rozmowa szczególnie zapadła mi w pamięć.
Był pan też na miejscu katastrofy smoleńskiej.
– Niestety, byłem świadkiem wielu tragicznych wydarzeń, choć to wydarzenie w Smoleńsku było o tyle wyjątkowe, że dotyczyło Polski. Kiedy relacjonowałem huragan Katrina w Stanach Zjednoczonych, który pochłonął o wiele więcej ofiar, czy trzęsienia ziemi bądź niektóre wojny, to jednak to wszystko działo się poza naszym krajem. A to była tragedia, której ofiary wszyscy w Polsce znaliśmy. Ja niektóre z tych osób, które straciły życie, znałem osobiście, niektóre z nich były moimi przyjaciółmi. Dlatego to było na pewno najbardziej poruszające doświadczenie dla mnie.
Wydał pan zresztą książkę na ten temat. Teraz podobno również pracuje pan z Justyną Dobrosz-Oracz nad książką o polskich kampaniach wyborczych.
– Tak. Przeprowadziliśmy już kilkadziesiąt wywiadów z politykami zaangażowanymi w dwie kampanie wyborcze – prezydencką i parlamentarną. Jednak myślę, że ta historia, którą opisujemy w książce, zaczyna się dużo wcześniej. Nie tuż przed wyborami, ale co najmniej w chwili, kiedy Donald Tusk wyjechał do Brukseli, ponieważ bardzo zmieniło to nie tylko Platformę Obywatelską, ale też boisko, na którym rozgrywany był mecz w polskiej polityce. Zmieniło też trochę zasady gry. Więc myślę, że ta książka zaczyna się właśnie wtedy, albo może jeszcze wcześniej, ale na razie nie chcę więcej zdradzać. Natomiast bardzo się cieszę, że tyle osób zgodziło się z nami rozmawiać, przede wszystkim ci kluczowi kandydaci, którzy w tych wyborach startowali, osoby ze sztabów, które dla nich pracowały, a których nie znaliśmy do tej pory – czyli te osoby, które odpowiadały za kampanię w internecie, za spoty, spotkania z wyborcami. Jedyne, o czym jestem przekonany, to to, że mi się wydawało, że wiem, jaki jest przebieg tej kampanii – bo przecież na co dzień byłem zaangażowany w jej relacjonowanie – ale kiedy poznaliśmy jej kulisy, okazało się, że jest inaczej. Bardzo wiele rzeczy mnie zaskoczyło, i to we wszystkich obozach.
Skoro mówi pan „we wszystkich obozach”, to znaczy, że to nie będzie książka o PiS-ie, jak krążą słuchy. Nie będzie to zemsta zwolnionych z TVP dziennikarzy?
– Nie, absolutnie. Oczywiście, jest też ona poświęcona kampanii prezydenckiej Andrzeja Dudy, dotyczy kampanii PiS-u w wyborach parlamentarnych, ale w takim samym stopniu jak wszystkich innych ugrupowań i kandydatów. PiS wygrał, więc jest to fenomen zwycięskiej kampanii – jednej i drugiej. Natomiast fenomenem jest też kampania Bronisława Komorowskiego, kandydata, który miał tak dobre notowania, a jednak przegrał. Jak to się stało? Jak można było przegrać kampanię, która – jak wielu osobom się wydawało – była już wygrana? I też jak potoczyła się kampania Platformy Obywatelskiej, Zjednoczonej Lewicy, jak to się stało, że Magdalena Ogórek była kandydatem w wyborach prezydenckich, a Zjednoczona Lewica w ogóle nie dostała się do Sejmu? Na czym polegał fenomen Pawła Kukiza w wyborach prezydenckich i Kukiz`15 w parlamentarnych? Właśnie o tym będzie ta książka.
Kiedy będzie gotowa?
– Myślę, że ukaże się w czerwcu albo we wrześniu.
KOMENTARZE (1)