Jerzy Kędziora, dyrektor Powiatowego Urzędu Pracy w Chorzowie, przewiduje, że wcześniej czy później nastąpi bardziej znaczący wzrost bezrobocia. Firmy zaczną zwalniać pracowników, kiedy odczują spadek popytu na towary lub usługi. Szef chorzowskiego pośredniaka nie zgadza się z tezą o przerostach zatrudnienia w administracji publicznej.
Jerzy Kędziora: Non stop z powodu koronawirusa mam u siebie połowę składu kadrowego. Ten stan utrzymuje się od jakiegoś czasu – plus minus kilka osób. Nie wiadomo, co przyniesie kolejny dzień, kto znajdzie się na kwarantannie lub zwolnieniu z powodu pozytywnego testu na koronawirusa. Wśród pracowników jest wiele kobiet z małymi dziećmi, które korzystają z zasiłków opiekuńczych. Mamy spore zawirowania, podobnie zresztą jak inne urzędy. Pracujemy na zmiany.
- Jest co robić. Musieliśmy przecież obsłużyć całą pomoc finansową dla przedsiębiorców na kilka miliardów złotych. A teraz czeka nas kolejna tarcza, która została już przyjęta przez Sejm, choć pozostaje jeszcze w obróbce senacko-sejmowej.
Musimy nadal normalnie rejestrować mieszkańców, bo nie każdy robi to elektronicznie, przez e-rejestracje, niektórzy nie mają sprzętu elektronicznego lub nie potrafią go obsługiwać. Żeby przekazać firmom pomoc rządową, musieliśmy obrobić ponad 6 tys. wniosków. A to są decyzje finansowe, nie można tego robić lekką ręką, wszystko trzeba rozliczyć.
Można powiedzieć, że jesteśmy obłożeni pracą. W momencie, kiedy rozmawiamy, mam przed sobą ok. 50 teczek dokumentów na 2 m długości i wysokości, które trzeba przejrzeć i podpisać. Wszystko musi grać i funkcjonować. Od samego początku byliśmy na pierwszej linii frontu, pomimo że ludzi przychodzi do urzędu mniej. Jesteśmy cały czas otwartym urzędem, który realizuje swoje zadania.
Sprawdź też Jerzy Kędziora o reformie urzędów pracy: Chcemy więcej elastyczności.
Wiele samorządów oddelegowuje niektórych pracowników do pomocy sanepidom czy właśnie urzędom pracy. Czy chorzowski z niej skorzystał albo sam użyczał pracowników?
- W przypadku PUP w Chorzowie nie było możliwości użyczać naszych pracowników komukolwiek. Poza obsługą firm starających się o pomoc w ramach tarcz, realizowaliśmy przecież także dalej formy aktywizujące, więc trzeba było się z niektórymi osobami spotkać, trzeba było je obsłużyć. Oczywiście wszystko pod rygorem sanitarnym.
Samorząd nie kierował do nas pracowników do pomocy. Jakoś poradziliśmy sobie we własnym zakresie, chociaż czasem trzeba było popracować po godzinach albo w soboty. Ale jeśli ktoś czuje tę pracę, to nie zważa na przeszkody.
W związku z tym, że sporo samorządów zdecydowało się w czasie pandemii „pożyczyć” swoich pracowników, a mimo to normalnie funkcjonują, to pojawiły się komentarze, iż może to świadczyć o tym, że zatrudniają po prostu zbyt wiele osób. Zresztą nie chodzi tylko o samorządy, ale generalnie administrację publiczną. Jak pan to widzi?
- Nie widzę, żeby urzędników było za dużo. Zadań jest natomiast wiele. W budżetach gmin i miast środków finansowych brakuje. My też przygotowując nasz nowy budżet, musieliśmy go częściowo okroić. Dalecy jesteśmy od rozbuchanej administracji.
Zdaję sobie sprawę, że urzędnicy nigdy nie mieli dobrej prasy. Tak było, jest i pewnie będzie. Rozumiem też, że zdaniem niektórych każdy urzędnik jest zbędny, ale gdyby tak wszyscy się zarazili, to nie wiem, kto by przejął te wszystkie obowiązki, wynikające z ustawowych zapisów. To są środki publiczne, za które trzeba brać odpowiedzialność.
Czytaj Pracownicy urzędu marszałkowskiego zgłosili się do pracy w sanepidzie.
Wypowiadając się za urząd, którym kieruję, mogę zapewnić, że nie ma u nas nadmiaru, wręcz przeciwnie.
Swego czasu wszystkie urzędy pracy w kraju, których jest 340, zatrudniały 19 tys. osób. Doliczając jeszcze wojewódzkie urzędy pracy wychodziło ok. 23 tys. Ktoś powie - dużo, ale np. w Niemczech, urzędów pracy jest 170, a zatrudnienie wynosiło jeszcze jakiś czas temu 120 tys. osób. Zostało wprawdzie w ostatnich latach ograniczone, ale to wciąż ok. 100 tys. pracowników. Różnica jest więc znacząca.
Mimo kryzysu gospodarczego wywołanego pandemią, bezrobocie nie wzrosło znacząco. Jak ta sytuacja pańskim zdaniem będzie wyglądała w kolejnych miesiącach?
- Wydaje mi się, że - niestety - z początkiem roku bezrobocie zacznie bardziej wzrastać. To jest system naczyń połączonych. Koronawirus położył cały świat, automatycznie wiele branż jak m.in. gastronomia czy hotelarstwo, znalazło się w trudnej sytuacji. Każdy zaczyna się zastanawiać, czy będzie miał pracę.
Wiele firm otrzymało pomoc finansową od państwa, żeby przetrwać najtrudniejszy okres. Ale pytanie, czy będący w ofercie danej firmy towar czy usługa będzie miał zbyt, czy nie. Aktualnie mniej usług się kupuje, bo każdy w gospodarstwie domowym zaczyna liczyć grosze. Oczywiście jak ktoś coś odłożył, to bywa, że kupi zaraz po otwarciu sklepu, ale to nie jest normalna gospodarka.
Jeżeli firma nie będzie w stanie sprzedać towaru lub usługi, to nie będzie miała po co trzymać pracowników i zacznie zwalniać. Znowu nastąpi wzrost bezrobocia. Może nie do poziomu 25 proc. jak kiedyś, ale wyższe bezrobocie wcześniej czy później nas czeka i musimy się do tego przygotować.
Zobacz Gowin: Analizujemy poprawki do Tarczy 6.0.
KOMENTARZE (2)