Trwa rejestracja uczestników na nasz tegoroczny Europejski Kongres Gospodarczy. Zapraszamy! Udział możecie potwierdzić pod
tym linkiem.
• - Na całym świecie praca na uczelni jest mniej atrakcyjna finansowo niż praca w biznesie. Ale w Polsce pod tym względem istnieje skandaliczna przepaść - przyznaje wicepremier Gowin.
• Wierzy, że projekt Ustawy 2.0, który niebawem trafi do Sejmu, wyjdzie z niego w podobnym kształcie. - Wierzę, że posłowie uszanują ten wyjątkowy w skali Europy tryb pracy nad ustawą - mówi.
• Na nagrodę za dobrze przeprowadzoną reformę nie liczy...
*******
Co zapowiedziane przez Pana zmiany dadzą pracownikom uczelni wyższych? Najnowszy raport NIK pokazuje, że ich liczba systematycznie spada. Jest więc co naprawiać i szukać skutecznych sposobów motywowania do pracy.
Choć uczelnia jest wspólnotą akademicką, to jednak jej pracowników trzeba podzielić na osobne kategorie. Jeżeli chodzi o pracowników kadry administracyjnej, to na głowie będą mieli zdecydowanie mniej biurokracji. Ustawa jest zdecydowanie szczuplejsza od obowiązujących obecnie czterech ustaw. Nie będzie 80 rozporządzeń, jak jest obecnie, a jedynie 25-30. Wszystko to pokazuje, że zamiast wypełniania niezliczonych sprawozdań, kadra administracyjna będzie mogła zająć się obsługą studentów i wspieraniem kadry naukowo-dydaktycznej.
Jeśli chodzi o pracowników naukowych i dydaktyków, to zdecydowanie poszerzymy ich autonomię. Otworzymy ścieżki szybszej kariery dla młodych naukowców. Również dlatego, że do Polski powinniśmy ściągnąć jak największą liczbę naukowców spośród tych 30 tysięcy, którzy w ostatnich latach wyjechali za granicę.
Od zawsze dobrym motywatorem są podwyżki. Pan zapowiedział dodatkowy miliard złotych na rozwój nauki i badań, ale nie ma tam ani słowa o podwyżkach pensji. Dziś pracownicy administracyjni na uczelniach zarabiają najniższą krajową. Nauczyciele akademiccy na start dostają 2,5 tys. brutto. Przy średniej na poziomie ponad 4 tys. nie ma czego zazdrościć.
To jest drugi rodzaj motywacji, który oczywiście trzeba zastosować, jeśli reforma ma się udać. Poziom zarobków na uczelniach wyższych jest żenująco niski. Generalnie poziom zarobków w administracji państwowej jest niski, szczególnie na niższych stanowiskach. Dla mnie najbardziej bolesny jest los doktorantów i młodych doktorów. Dla nich mamy atrakcyjną ofertę. Proszę pamiętać, że na całym świecie praca na uczelni jest mniej atrakcyjna finansowo niż praca w biznesie. Ale w Polsce pod tym względem istnieje skandaliczna przepaść.
Jak zakaz pracy na innej uczelni bez zgody rektora ma się do zachęcania młodych naukowców do związania się ze światem nauki? Blokuje im się możliwość dorobienia.
W przypadku pracowników naukowo-dydaktycznych trzeba pamiętać, że pensja powinna być jednym ze źródeł zarobków. Drugim mają być granty naukowe. Pod tym względem polscy naukowcy mają bardzo szeroki dostęp do grantów przydzielanych między innymi przez Narodowe Centrum Badań i Rozwoju (zarówno na badania podstawowe, jak i badania stosowane). Gotów byłem znacząco zwiększyć nakłady na NCBiR, ale po analizie sytuacji sama dyrekcja tej instytucji stwierdziła, że w tej chwili niepotrzebne jest zwiększanie puli pieniędzy. Powodem jest zbyt mała liczba wniosków na odpowiednio wysokim poziomie.
Osobna sprawa to granty międzynarodowe. Pod tym względem jesteśmy niestety na szarym końcu Unii Europejskiej. Dramatem jest to, że do skarbca unijnego na badania i naukę zdecydowanie więcej wkładamy, niż jesteśmy w stanie z niego wyciągnąć. Od 2004 roku straciliśmy 7 miliardów złotych. To są gigantyczne środki.
Jak to straciliśmy?
Polscy naukowcy zbyt rzadko aplikują o granty. Niestety rzadko też je otrzymują. Najbardziej spektakularnym przykładem są środki z European Research Council (ERC). Nasz kraj przez dwanaście lat uzyskał ich trzy razy mniej niż Węgry. To pokazuje, że poziom polskiej nauki jest w najlepszym przypadku na poziomie średniej europejskiej, a w praktyce poniżej tej średniej.
Co z umiędzynarodowieniem wśród pracowników naukowych? Dziś ten wskaźnik wynosi ok. 2,6 proc. To mało. Pan nie raz podkreślał, że trzeba go podnieść.
Ten wskaźnik, zarówno jeśli chodzi o kadrę, jak i studentów (w ich przypadku wynosi 4,8 proc. – przyp. red) jest rażąco niski. Uważam, że tym minimum, które pozwoliłoby, aby polskie uczelnie kształciły na wysokim poziomie i uprawiano w nich badania na światowym poziomie – a to zawsze dzieje się w środowisku międzynarodowym – jest 10 procent.
Od pierwszego października funkcjonuje Narodowa Agencja Wymiany Akademickiej (NAWA). Jej zadaniem jest świadczenie pomocy uczelniom w umiędzynarodowieniu. Podkreślam – świadczenie pomocy, bo uczelnie są autonomicznym bytem. Jeśli któraś z nich się zaprze i nie będzie chciała zapraszać naukowców z zagranicy, my jej tego nie narzucimy.
Chcę podkreślić, że dzisiaj zdolnych naukowców można ściągać nie tylko zza wschodniej granicy, ale z krajów całego świata. Są kraje europejskie, które od lat dotknięte są głębokim kryzysem – choćby Hiszpania, Włochy czy Francja. Coraz więcej zdolnych naukowców z tych krajów zaczyna aplikować o pracę na polskich uczelniach. Dodatkowym argumentem jest bezpieczeństwo. Polska dziś jest najbezpieczniejszym krajem Europy. Ale to wszystko może się powieść, kiedy uczelnie rzeczywiście otworzą się na współpracę międzynarodową.
Spotkałam się z opinią jednego z profesorów Uniwersytetu w Szczecinie, że zreformowana uczelnia ma działać jak dobrze prosperujące przedsiębiorstwo. Co za tym idzie, w pierwszej kolejności będą miały się w niej liczyć czynniki ekonomiczne. On obawia się, że misja uczelni zostanie strącona na dalszy plan.
Nie podzielam opinii, by nowa ustawa miała zamienić uczelnie w przedsiębiorstwa. To jest mit, którym część środowiska akademickiego od wielu lat chroni się przed reformami. Każdej zmianie towarzyszy larum, że jest to przekształcanie uczelni w przedsiębiorstwo. Reguły funkcjonowania i zarządzania uczelniami są uniwersalne. Mają one swoją unikatową misję, której nie da się sprowadzić ani do misji przedsiębiorstwa, ani administracji publicznej, jednak reguły zarządzania sprawdzają się wszędzie tak samo.
Także nową rolę rektora porównuje się do funkcji prezesa, który stoi na czele przedsiębiorstwa.
Każda organizacja, aby mogła sprawnie funkcjonować, musi mieć lidera. Dzisiaj rektorzy w wielu kluczowych sprawach mają związane ręce. Dlatego przy wyborze nowej generacji rektorów większy nacisk będziemy kładli na kompetencje menedżerskie. O ile, jak do tej pory, będą oni wybierani przez kolegium elektorów, o tyle kandydatów na rektorów będą typowali przedstawiciele Rady Uczelni. Jej członkowie będą sprawdzać nie tylko kwalifikacje naukowe, ale też menedżerskie.
Jak zniesienie minimów kadrowych wpłynie na zatrudnienie na uczelniach?
Ten zabieg uelastyczni wykorzystywanie kadry i wpłynie na podniesienie poziomu kształcenia. Ale mam świadomość, że likwidując minima kadrowe, trzeba wprowadzić jakiś mechanizm stabilizujący kadrę, zwłaszcza na uczelniach niepublicznych. Stąd plan, by na studiach praktycznych minima kadrowe zastąpić następującym wymogiem: co najmniej 50 procent zajęć powinno być prowadzonych przez osoby zatrudnione na uczelni na pierwszym etacie, a w przypadku studiów akademickich byłoby to 75 procent.
Często podkreśla Pan dobrze brzmiące hasło o „stabilizacji zatrudnienia”. Jednym z jej elementów ma być wprowadzenie zmian w zatrudnianiu. Nowy pracownik naukowy rozpoczynając swoją przygodę na uczelni ma dostać do podpisu od razu umowę na czas nieokreślony lub co najmniej na cztery lata. Nie obawia się Pan, że zablokuje to możliwość pozbycia się złego pracownika?
Jest takie ryzyko. Prawo pracy, moim zdaniem, jest w Polsce zbyt sztywne. Uważam, że zaproponowane przez nas przepisy są racjonalnym kompromisem. Uwzględniliśmy w nich postulaty związków zawodowych, równoważąc je z propozycjami rektorów.
Dlaczego na kilku uczelniach w jednym mieście pracownicy na tych samych stanowiskach – można więc założyć, że wykonujący tożsame obowiązki – dostają różne pensje? Nieraz ta różnica sięga nawet kilkuset złotych.
Uczelnie są autonomicznymi placówkami. Finansowane są nie tylko z budżetu państwa, ale też ze swojego dorobku wdrożeniowego, patentów, grantów. Dla mnie fakt, że jedna uczelnia płaci więcej, a druga mniej, jest dowodem dobrze rozumianej konkurencji.
Nie boi się Pan, że Pana Ustawa 2.0 zostanie przez Sejm „przemielona”? Już iskrzy na tej płaszczyźnie.
To nie jest moja ustawa. Na każdej inauguracji roku akademickiego, w której miałem przyjemność uczestniczyć, słyszałem od rektorów czy całego środowiska akademickiego: „to nasza ustawa”. Dokument, który trafi do Sejmu, jest efektem wspólnej pracy Ministerstwa Nauki oraz całego środowiska akademickiego. Wierzę, że posłowie uszanują ten wyjątkowy w skali Europy tryb pracy nad ustawą.
Spór w Sejmie może dotyczyć m.in. wyboru rektorów.
Jedyne, co może budzić kontrowersje, to wprowadzenie na uczelniach nowego organu – Rady Uczelni. Ale jeżeli ktoś uważa, że to grozi upolitycznieniem, to niech sięgnie do najnowszego raportu Komisji Europejskiej, który ukazał się w połowie września. KE zdecydowanie rekomenduje polskim uczelniom wprowadzenie rad, czyli organów, których skład byłby w 100 procentach wybierany przez przedstawicieli uczelni. Rada, składająca się w ponad połowie z osób z zewnątrz, pomagałaby w sprawnym zarządzaniu uczelnią.
Komisja Europejska jako wzór stawia sposób przeprowadzenia przez Pana reformy szkolnictwa wyższego. Rektorzy chwalą i doceniają czas spędzony na rozmowach o zmianach. Liczy Pan na jakąś nagrodę?
Dobry polityk to ktoś, kto wie, że strzela się do niego zza każdego węgła. Jeżeli liczę na jakąś nagrodę, to na to, że uda mi się uniknąć ciosów i strzałów. Jeżeli jednak ktoś szuka wdzięczności, to nie powinien zajmować się polityką.
Jak na razie prace nad ustawą ujęły Panu osiem kilogramów…
Dokładnie jest siedem mniej. Śmieję się, że dla mnie to pierwszy namacalny efekt tej ustawy. Są też inne. Uniwersytet Warszawski w najbardziej prestiżowym Rankingu Szanghajskim awansował o ponad sto pozycji. W dużej mierze stało się tak dlatego, że nie czekając na nową ustawę, zaczął wprowadzać rozwiązania, które ona przewiduje. Dodatkowo wraz z rozpoczęciem prac nad Konstytucją dla Nauki na uczelniach zaczął się rozmaity twórczy ferment, dyskusje wewnątrz i pomiędzy nimi. Cała ta praca bardzo zintegrowała środowisko akademickie. Myślę, że jest to największa wartość.
Mówił Pan, że partnerem do rozmów z wami jest wicepremier Mateusz Morawiecki. Może w Ministerstwie Rozwoju znalazłoby się miejsce na nagrodę, czyli na kolejnego przedstawiciela Zjednoczonej Prawicy? Zbliża się dobry czas – rekonstrukcji w rządzie.
Akurat prawą ręką prezesa Morawieckiego jest wiceprezes mojej partii Jadwiga Emilewicz. Tam nasze osiągnięcia i propozycje są doceniane. Z kolei wiceministrem finansów jest moja była współpracownica Teresa Czerwińska. Co do rekonstrukcji, to jest zbyt wcześnie, by o tym mówić. Najpierw musimy zamknąć spór o sądownictwo.
Minister Emilewicz zaproponował Pan jako kandydatkę w wyborach na prezydenta Krakowa. Więc ścieżka nadal jest otwarta...
Już kilka miesięcy temu w rozmowach z kierownictwem Prawa i Sprawiedliwości wysunęliśmy kandydaturę minister Emilewicz w wyborach samorządowych w Krakowie. Liczymy na to, że Zjednoczona Prawica wystawi w Krakowie jednego wspólnego kandydata. My wystawiliśmy ją. Czekamy na propozycję kontrkandydata ze strony PiS lub poparcie dla Jadwigi Emilewicz.
Interesują Cię biura, biurowce, powierzchnie coworkingowe i biura serwisowane? Zobacz oferty na PropertyStock.pl

KOMENTARZE (7)