Rekrutuje inżynierów, jest jedynym w Polsce konsulem honorowym Korei Południowej, a teraz inwestuje w start-upy. Jak sam przyznaje: to jest coś, co go kręci. - Całe życie jestem przedsiębiorcą, który założył Work Service, potem jeszcze Bergmana, potem jeszcze kilka firm. To mnie bardzo interesuje - mówi w rozmowie z PulsHR.pl Tomasz Szpikowski, prezes Bergman Engineering.
To jest firma, która robi kontrolowane ataki na banki i na instytucje państwowe, jak np. ministerstwa. Sprawdza, czy w systemie są słabe ogniwa, które mogłyby być zaatakowane przez prawdziwych, przestępczych hakerów. Firma im zleca przeprowadzenie takich ataków, dzięki czemu są w stanie wyłowić słabe punkty w organizacji.
Gdzie już "zaatakowali"?
Ostatnio włamali się przez kamery bankowe dużego banku i pokazali panu prezesowi, że ma na biurku takie i takie dokumenty, które są doskonale widoczne dla tej kamery.
To tacy "dobrzy" hakerzy. Zainwestował pan też wcześniej w portal LepszaPraca.pl, który zajmuje się rekrutacjami przez polecenia. Jak rozwija się ten start-up?
Obecnie są na etapie zmiany modelu biznesowego, ponieważ okazało się, że ten pierwszy model biznesowy im nie wypala i mają za małe przychody. Teraz są na etapie tworzenia portalu, który kolekcjonowałby rekruterów, którzy dostawaliby zlecenia na giełdzie zleceń. Więc dotychczasowy model biznesowy nie sprawdził się i musi być zmieniony. To też pokazuje, że nie każdy start-up zawsze musi być sukcesem.
Skąd w ogóle pański pomysł, aby wspierać start-upy w rozwoju?
Całe życie jestem przedsiębiorcą, który założył Work Service, potem jeszcze Bergmana, potem jeszcze kilka firm. To mnie bardzo interesuje. Wspieram ludzi, którzy mają dobre pomysły, są przedsiębiorcami, mają ochotę zacząć na rynku. To jest coś, co mnie zawsze kręciło i jak patrzę na tych młodych ludzi, to przypominam sobie siebie z tamtych lat. I to jest bardzo motywujące i ciekawe.
Wspomniał pan o Work Service. Obserwuje pan jeszcze, może z sentymentu, co tam się dzieje?
Oczywiście. To jest takie moje dziecko, któremu kibicuję, i jeśli dzieje się tam źle, to oczywiście się tym martwię, bo lepiej mieć historię sukcesu niż historię porażki. Rzeczywiście, Work Service ma kłopoty, co mnie oczywiście boli i chciałbym, aby im się wiodło jak najlepiej. Jeśli chodzi o kurs giełdowy, to jest bardzo niski, chyba najniższy w historii. Trzymam jednak za nich kciuki, aby wyszli na prostą.
Swego czasu Work Service robił duże zakupy. Tymczasem sprzedali już wcześniej przejętą firmę Kontrakt IT, teraz sprzedają Exact Systems.
Myślę, że za dużo kupili i część z tych biznesów nie wyszła. Nie każde przejęcie kończy się sukcesem. Statystyki pokazują, że szanse powodzenia są 50 na 50, dlatego trzeba bardzo uważać. Powoli wyprzedają firmy, aby spłacić podatkowe długi. Rynek jest, więc myślę, że jeśli pospłacają długi, to wyjdą na prostą.
Chcą również koncentrować się na wysyłaniu pracowników za granicę, również Ukraińców. To dobry kierunek?
To jest metoda na wysoką marżę, więc dobrze, że tak robią, ponieważ transgraniczność powoduje, że od razu są wyższe marże. Natomiast strategia inwestowania w pracowników tymczasowych według mnie jest zła. Jestem zdania, że rynek pracy tymczasowej się kurczy i kończy, ponieważ nie ma kandydatów, którzy by chcieli pracować przez agencję pracy tymczasowej – wszyscy chcą mieć umowy na stałe. Życzę im zatem, aby poszli tą drugą ścieżką, zatrudniania obcokrajowców i uzyskiwania wyższych marż, bo jak będą wierzyli w pracę tymczasową, to będzie to mało perspektywiczne w obecnej sytuacji.
Już gdy pan odchodził z Work Service, to wskazywał, że jest to branża niskomarżowa. Później zajął się pan rekrutacją inżynierów.
Wśród inżynierów marże są dwucyfrowe, w Work Service były czasami marże kilkuprocentowe. To jest bardzo niska marża. Zasadniczo to nie jest problem Work Service, tylko problem pracy tymczasowej, która jest tak konkurencyjna, że tam są niskie marże.
Zadam pytanie z innej beczki. Jest pan również konsulem honorowym Korei Południowej w Polsce. Jak to się stało?
Konsulem honorowym Korei Południowej zostałem trochę przypadkiem. Otrzymałem zapytanie z ambasady koreańskiej, że szukają biznesmenów do kontaktów z tamtejszymi firmami. Wciągnąłem się. Jestem jedynym polskim obywatelem, który pomaga oficjalnie Koreańczykom tutaj w Polsce. Łącznie mamy ok. 5 tys. Koreańczyków, którzy mieszkają w Polsce, i staram się im pomagać.
W jaki sposób?
Jeśli mają problemy z załatwieniem czegoś w urzędzie, z przetłumaczeniem czegoś czy np. zatrzymują ich policjanci, którzy nie wiedzą, czy dokument, który oni im pokazują to na pewno prawo jazdy. To są takie prozaiczne rzeczy, ale staram się im pomagać w sposób wolontariacki.
Był pan kiedyś w Korei Południowej?
Pewnie. Dostaję zaproszenia i tam jestem, absolutnie.
I jak wrażenia?
Bardzo technologiczny kraj. To jest taka Japonia. Tam jest mnóstwo różnych rozwiązań technologicznych, które im pomagają w codziennym życiu. Jestem pod wrażeniem. Korea Południowa to wysoko rozwinięty technologicznie kraj ciężko pracujących ludzi, którzy osiągnęli sukces poprzez dwie sprawy – ciężką pracę właśnie oraz współdziałanie w zespole. To drugie, to jest coś, czego Polakom brakuje. Oni przedkładają sukces grupy nad sukces indywidualny, a my sukces indywidualny nad sukces grupy. To powoduje, że mamy dużo indywidualistów, ale jako zespół nie pracujemy efektywnie.
Które rozwiązania technologiczne zrobiły na panu duże wrażenie?
Na przykład to, że nigdzie się za nic nie płaci jadąc samochodem – ani za parkingi, ani za autostrady, ponieważ wszystko jest sczytywane z tablic rejestracyjnych przez komputery za nas. Raz w miesiącu przychodzi rachunek za wszystkie usługi, z których na drodze skorzystaliśmy, i pieniądze są pobierane z karty kredytowej. Nie musimy się zatem o nic martwić, zatrzymywać do opłat, mieć przy sobie pieniędzy na opłacenie parkingu. Po prostu wsiadamy do auta i jedziemy.
Jest również bardzo dobrze skoordynowany system zarządzania ruchem w mieście. Dopóki pociąg nie wjedzie na peron, do tego momentu inne środki transportu – autobusy, tramwaje – które odbierają podróżnych z pociągu, nie odjeżdżają również. To powoduje, że jeśli pociąg ma opóźnienie, to ludzie nie tracą kolejnych połączeń, aby dostać się np. do pracy. Nikomu nie ucieknie autobus, ponieważ spóźnił się pociąg. To jest wszystko połączone systemem GPS i te urządzenia się wzajemnie widzą.
Sporo ma pan na głowie – Bergman Engineering, Prime Fund i wspieranie start-upów, funkcja konsula. Jak udaje się panu pogodzić życie zawodowe z życiem prywatnym?
To jest oczywiście trudne, w szczególności, kiedy ma się małe dzieci. To kosztuje naprawdę dużo energii. Jest to jakaś sztuka kompromisu. Staram się, oczywiście na tyle na ile mogę, jakoś tak to wszystko podzielić, aby była równowaga. Czasem jest takie spiętrzenie pracy, że dwa tygodnie pracujemy 10-12 godzin, ale jest warunek taki, że w trzecim tygodniu jedzie się na urlop. Nie wierzę natomiast w takie wypowiedzi ludzi, którzy mówią, że są w stanie 10-12 godzin dziennie pracować i że to ich kręci. To oznacza, że gdzieś w innym obszarze życia ponieśli porażkę. Czasem trzeba sobie powiedzieć "dziś już wystarczy, dziś już jadę do domu". Każdy jednak sam musi sobie tę granicę wyznaczyć.
W pracy nie zawsze chodzi o jej ilość, ale i jakość. Problemem bywa stres, który może ją mocno utrudniać. Są jednak fajne programy, jak np. Wojtka Eichelbergera, który jest moim coachem i uczy mnie, jak sobie radzić ze stresem.
I jak pan sobie radzi?
Uważam, że trzeba uprawiać sport. Dlatego, że sport uwalnia kortyzol, a kortyzol powstaje w momencie stresu i trzeba mu dać upust, czyli po stresującym dniu wyjść i iść np. pobiegać. To jest zasada, którą staram się stosować – aby co drugi dzień jakiś sport był, albo bieganie, albo tenis. Moim marzeniem jest, aby tak było zawsze.
KOMENTARZE (7)