Rośnie liczba osób inwestujących jako anioły biznesu i rośnie liczba inwestycji.
– Jeśli finansowanie start-upów przez aniołów biznesu jest modą, to jest to moda bardzo dobra i miejmy nadzieję, ze przerodzi się w trwały trend. W Polsce jesteśmy na początku drogi – za granicą ten trend istnieje i ciągle rośnie. Rośnie liczba osób inwestujących jako anioły biznesu i rośnie liczba inwestycji. Pieniądz, który płynie ze strony aniołów, jest coraz większy i równoważny temu, czego oczekujemy od funduszy. Nie jest to aż tak widoczne, jak fundusze, ponieważ te są zinstytucjonalizowane i można je policzyć – uważa Michał Ciemiński, członek zarządu EBAN, prezes Platinum Investors.
– Start-upów jest dużo. Nie tego dotyczy dyskusja, bo Polska nie różni się od innych krajów ilością. Sądzę za to, że nie ma w Polsce wykształconego rynku inwestycji, który firmom pozwalałby się w prosty sposób prezentować, a inwestorom umożliwiał znalezienie porządnych projektów. Dopiero teraz – kiedy już powstał rynek dużych funduszy – zaczyna się cywilizować sfera mniejszych inwestycji, do 1 mln euro. Dopiero teraz start-upy nie muszą za każdym razem odkrywać Ameryki na nowo i pisać swoich umów od podstaw – zgadza się Jacek Olechowski, prezes MediaCap, anioł biznesu, współtwórca sukcesu start-upu Rankomat.
Jacek Olechowski, prezes MediaCap, anioł biznesu, współtwórca sukcesu start-upu Rankomat (Fot.: PTWP)
Marcin Piątkowski, założyciel JIVR, chętnie porównuje trend biznesowy do mody: każdy chce mieć start-up, tak jak w latach 70. każdy chciał grać w kapeli rockowej.
Marcin Piątkowski, założyciel JIVR (Fot.: PTWP)
– Ludzie jeszcze nie wiedzą, jak je robić, tylko idą za modą, która przyszła z Doliny Krzemowej. Moim zdaniem nie należy słuchać rad nikogo w Polsce, bo w Polsce jeszcze nikt nie umie prowadzić SU. Owszem, Polacy są ludźmi przedsiębiorczymi, ale to co innego. My mamy we krwi raczej robienie interesów, niż biznesów. Za to w USA bierzemy dużo pieniędzy, szybko je przepalamy i albo pomysł działa, albo robimy coś innego. Kiedy wejdziemy w taki model? Pewnie wtedy, kiedy pierwsza fala start-upowców dorobi się i zacznie inwestować w kolejne zakładane start-upy. Ten moment nadchodzi mniej-więcej teraz – uważa.
W Polsce inwestowanie z pozycji anioła biznesu jest jeszcze w powijakach. Jakiego kierunku rozwoju możemy się spodziewać? Michał Ciemiński zaznacza, że aniołowie oprócz kapitału dostarczają także wiedzę, kontakty czy wsparcie.
– Generalnie start-upy biorą pieniądze, które są dostępne. A branie kasy od inwestora jest trochę jak małżeństwo – inwestor, oprócz pieniędzy, może też przynieść kłopoty – dodaje Marcin Piątkowski.
– Teraz start-upy zaczynają rozumieć, że sam kapitał to za mało, żeby odnieść sukces. To dobranie odpowiedniego anioła podnosi szanse na sukces – obie strony muszą się dobrze rozumieć. Jeśli anioł biznesu jest obecny w start-upie, to pomaga w relacji z funduszami inwestycyjnymi i korporacjami. Młodzi ludzie nie zawsze wiedzą do końca czym jest korporacja. Anioł, który spędził w niej ileś lat, może pomóc w tym zrozumieniu albo powiedzieć „stop, nie róbcie tego” – potwierdza Robert Ługowski, przewodniczący rady CobinAngels, lider Konfederacji Business Angels Polska.
Robert Ługowski, przewodniczący rady CobinAngels, lider Konfederacji Business Angels Polska (Fot.: PTWP)
Marcin Piątkowski ma wręcz nadzieję, że jego inwestor da mu wsparcie – nie tylko finansowe.
– Inwestując w osobę taką, jak ja, trzeba mieć świadomość, że ja nie wiem, co robię. Jestem pierwszorazowym inwestorem i widzę krok albo dwa kroki przed sobą. Muszę polegać na ludziach, którzy udzielają mi rad. Trzeba mieć wśród inwestorów osoby, które były w podobnym miejscu i zrobiły podobne rzeczy – przekonuje.
Co z tej relacji mogą wziąć dla siebie sami aniołowie?
– Ich wsparcie bynajmniej nie jest altruistyczne – rozwiewa wątpliwości Jacek Taraśkiewicz, dyrektor departamentu bankowości doradczej w ING Banku Śląskim. – Duża grupa aniołów to osoby, które odniosły sukces. Oni często nie dzielą się wprost swoimi przemyśleniami, ale można wydedukować, że inwestowanie to dla nich forma ucieczki do przodu i zwiększenia innowacji. Klasyczne inwestycje nie przynoszą już satysfakcjonującej stopy zwrotu i pojawia się potrzeba dywersyfikacji.
Jacek Taraśkiewicz, dyrektor departamentu bankowości doradczej w ING Banku Śląskim (Fot.: PTWP)
Także i Jacek Olechowski jest przekonany, że inwestycja w start-upy ma się po prostu opłacać.
– Podstawowym powodem inwestycji jest to, że pomagam pieniądzom zarobić. Jednostki funduszu to inwestycja bierna, pasywna. Jeśli zaś dokapitalizuję spółkę i ją wspieram, to mam praktyczne, gospodarskie podejście. W dzisiejszych czasach niskich stóp procentowych uciekanie w wyższe ryzyko staje się niezbędne. W innym przypadku kapitał nie rośnie, czyli de facto spada – wyjaśnia.
– Ze współpracy ze start-upami aniołowie biorą dla siebie motywację – uważa natomiast Robert Ługowski. – Są to ludzie traktujący inwestowanie jako zajęcie uzupełniające, przedsiębiorcy z dodatkowym czasem i środkami czy exfunderzy start-upów, którzy mają już tę historię za sobą. Czasem jest też motywacja, żeby oddać światu to, co dostałem – u ludzi, którzy około wieku emerytalnego nie chcą grać w golfa, tylko wolą robić coś rozwijającego. Moją motywacją do inwestowania była chęć weryfikacji, czy rzeczywiście jest tak fajnie być przedsiębiorcą.
Małgorzata Jarczyk-Zuber, dyrektor centrum innowacji w ING Banku Śląskim (Fot.: PTWP)
****
Artykuł powstał na podstawie panelu „Anioły biznesu w świecie start-upów”, który odbył się w ramach European Start-Up Days. Dyskusję prowadziła Małgorzata Jarczyk-Zuber, dyrektor centrum innowacji w ING Banku Śląskim.
KOMENTARZE (0)