Polska od lat mierzy się z brakami kadrowymi wśród personelu medycznego. Z analiz wynika, że plasujemy się najniżej w Europie pod względem dostępności lekarzy i pielęgniarek (2,4 lekarza i 5,3 pielęgniarki na 1000 mieszkańców).
Problem z brakiem personelu medycznego wyjątkowo odczuwamy w ostatnich miesiącach. Niedobory lekarzy i pielęgniarek to jednak wieloletni problem. Bezpośrednio po wejściu Polski do UE lekarze wyjechali do krajów Europy Zachodniej. Według badań OECD (maj 2020) w Polsce kształciło się 23 tys. przedstawicieli tego zawodu, którzy opuścili Polskę i pracują w krajach zachodnich. Jeśli dodamy więcej Polaków, którzy na pewnym etapie swojego życia wyjechali za granicę i otrzymali prawo wykonywania tego zawodu, ich liczba wzrośnie do 70 tys.
W marcu 2021 roku, w środku trzeciej fali pandemii, 3 000 lekarzy protestowało z powodu niezadowolenia z płacy minimalnej, wypalenia zawodowego i niuansów zdawania egzaminów lekarskich potwierdzających specjalizację, a związki zawodowe grożą kolejną falą migracji.
Sporym problemem jest także wiek czynnych lekarzy i pielęgniarek. Znaczna część polskich lekarzy jest w wieku emerytalnym. Obecnie średni wiek pielęgniarki to 52 lata, a do 2030 roku będzie to 60 lat.
- Dramatycznie pogarsza się liczbowo grupa pielęgniarek pozostających w zawodzie. Aktualnie mamy sytuację, że prawa emerytalne uzyskuje 10 500 osób. Choć więcej osób decyduje się podjąć naukę w zawodzie, to i tak jest ich zdecydowanie za mało. Mamy 5600 absolwentów rocznie, pracę podejmuje tylko 3600 osób. Pozostali wyjeżdżają, podejmują pracę w innych sektorach. Dziś mamy do czynienia z sytuacją, w której nie mamy zastępowalności - wyjaśnia w rozmowie z PulsHR Krystyna Ptok, przewodnicząca Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Pielęgniarek i Położnych.
Przeczytaj: Pielęgniarki nie stworzymy w fabryce
Lekiem na obecną sytuację mogą być emigracja lekarzy ze wschodu. Ukraińscy lekarze narzekają na duże obciążenie pracą, chaos w reformie medycznej i marne wynagrodzenie za swoją pracę w tak trudnych warunkach. Jednak pomimo złagodzenia procedur związanych z sprowadzaniem specjalistów ze Wschodu, który miał być ratunkiem na zwiększenie personelu medycznego w Polsce, nie należy liczyć na masową migrację zawodową lekarzy z Ukrainy do Polski. Potwierdza to między innymi raport przygotowany przez Gremi Personal.
Chaos i niskie płace
Ukraińscy lekarze podobnie jak polscy koledzy strajkowali w pandemii z powodu niskich płac i ciężkiej pracy w bardzo trudnych warunkach wywołanych pandemią. Ukraina podobnie jak Polska ma duży problem z odpływem personelu medycznego. Powodem jest nie tylko pandemia, ale także początek drugiej fazy reformy służby zdrowia, w wyniku której odeszło wielu lekarzy. Jak wynika z danych Centrum Statystyki Medycznej Ministerstwa Zdrowia Ukrainy, w 2020 roku z systemu opieki zdrowotnej Ukrainy odeszło 6075 lekarzy oraz 22 695 lekarzy specjalistów, ratowników medycznych, pielęgniarek i pracowników laboratoriów medycznych.
Część z nich przeszła na emeryturę. Część z powodu zarobków. Według danych Państwowej Służby Zdrowia w 2020 roku średnie wynagrodzenie lekarzy specjalistów placówek medycznych wyniosło 11 tys. hrywien (1500 zł), pielęgniarek - 9 tys. hrywien (1200 zł), młodszych pielęgniarek - ponad 7 tys. hrywien (941 zł).
Uratują nas lekarze ze wschodu?
Do tej pory sporym problemem dla lekarzy ze wschodu była długa procedura potwierdzenia kwalifikacji zawodowych. Pod koniec ubiegłego roku zostały zmienione przepisy, które mają ułatwić podjęcie pracy lekarzom spoza Wspólnoty, a pierwsi lekarze uzyskali możliwość pracy pod koniec stycznia.
Centrum analityczne Gremi Personal odnotowało rosnące zainteresowanie ukraińskich i białoruskich lekarzy pracą w Polsce w momencie wprowadzenia w życie nowych przepisów związanych z zatrudnianiem kadr medycznych. Lekarzy zagranicznych najbardziej przyciągała możliwość podjęcia pracy od zaraz, bez konieczności długotrwałej procedury potwierdzenia dyplomu, która wcześniej trwała od 1,5 do 2 lat.
Lekarz, który skorzystał z nowego, uproszczonego systemu zatrudnienia, ma takie samo prawo jak lekarz bez specjalizacji. Jeżeli jednak w trakcie pracy spełni wszystkie warunki niezbędne do uznania pełnego prawa do pracy (nostryfikacja dyplomu, egzamin językowy), może kontynuować praktykę jako specjalista. Jeżeli w ciągu 5 lat lekarz nie podejmie próby potwierdzenia w dotychczasowym postępowaniu, traci ograniczone prawo wykonywania zawodu i musi wyjechać z Polski.
Zmiany w przepisach nie spowodowały jednak lawinowego wzrostu zatrudnienia personelu medycznego zza wschodniej granicy. Na początku maja zgodę na wykonywanie zawodu bez konieczności nostryfikacji dyplomu otrzymało 170 lekarzy. Dodatkowo pracę w Polsce w trybie uproszczonym dostało 16 pielęgniarek i zaledwie 5 ratowników medycznych niepochodzących z krajów UE.
Eksperci podkreślają, że w obecnej sytuacji nie należy spodziewać się nagłego wzrostu zatrudnienia lekarzy i pielęgniarek ze Wschodu. Powodów jest kilka. Nadal ogromna barierą jest język, który jest jednym z wymagań przy próbie znalezienia pracy w polskiej placówce medycznej. "Migracja ukraińskiego lekarza do Polski różni się radykalnie od migracji polskiego lekarza do Wielkiej Brytanii, który nie musi potwierdzać dyplomu i uczyć się języka obcego, bo już go zna. Na Ukrainie i Białorusi nie ma wielu lekarzy z biegłą znajomością specjalistycznego języka polskiego" - podkreślają autorzy raportu.
Pandemia sprawiła także, że proces zatrudnienia spadł faktycznie na barki lekarzy i pielęgniarek, którzy musieli znaleźć odpowiednią placówkę, skontaktować się z dyrektorem i załatwić wszelkie formalności związane z dokumentacją. "Większość agencji zatrudnienia nie rekrutuje masowo lekarzy w Polsce ze względu na długotrwałe procedury legalizacyjne i brak dużej liczby wniosków z polskich placówek. Z punktu widzenia biznesowego ten obszar działalności jest obecnie mało interesujący dla agencji. Dlatego niewiele z nich podjęło się tej działalności, jedynie te, które specjalizują się w zatrudnianiu specjalistów, ale nawet tam borykają się ze złożoną procedurą".
KOMENTARZE (0)