Z brakiem kadry medycznej mierzymy się od lat. Pandemia jedynie uwydatniła ten problem i spowodowała, że stał się jeszcze bardziej palący. Skąd wziąć lekarzy, pielęgniarki do walki z koronawirusem?
Polska od lat znajduje się na ostatnim miejscu w Unii Europejskiej pod względem liczby lekarzy w stosunku do liczby ludności.
Jak wynika z najnowszych danych OECD, na 1 tys. mieszkańców przypada u nas statystycznie 2,4 lekarza. Dla porównania; średnia unijna to 3,8 proc., w Niemczech - 4,3 lekarza, w Grecji – 6,1, a w Austrii i Portugalii – 5,2.
Problem lekarskich kadr widać w Polsce, rzecz jasna, nie od dziś. Jak podkreśla dr n. med. Jerzy Friediger, członek prezydium Naczelnej Rady Lekarskiej, dyrektor Szpitala Specjalistycznego im. Stefana Żeromskiego w Krakowie, Naczelna Izba Lekarska (NIL) bije na alarm od wielu lat – od 2000 r. kiedy wdrożono nowy model specjalizacji. Już wtedy ekspert - nasz rozmówca - podkreślał, że za 15-18 lat zabraknie nam lekarzy...
- Jak widać, wiele się nie pomyliłem. Mamy rok 2020 i ten brak wyraźnie już widać. Nie jestem w stanie zrozumieć, że ja byłem w stanie to przewidzieć, a ministrowie zdrowia, otoczeni gronem doradców - nie. Oni twierdzili, że wszystko jest w porządku. Co więcej, zarzucali nam, że mówimy o małej liczbie lekarzy po to, by wzmocnić swą pozycję. Życie to jednak zweryfikowało – komentuje dr Friediger.
Dr Jerzy Friediger alarmuje, że trzeba coś zrobić, by poprawić sytuację - nie tylko na czas pandemii, która kiedyś się skończy, a problem pozostanie. Według eksperta podejmowane działania potęgują braki kadrowe.
- Przykładowo: tworzymy dodatkowe specjalizacje - Polska ma ich najwięcej w Europie, bo aż 77. Jeżeli liczbę dostępnych lekarzy rozproszymy jeszcze bardziej, to - siłą rzeczy - będzie mniej specjalistów. Po co to robimy? Mam swoją teorię. Wymyślamy kolejne specjalizacje, by tworzyć zespoły lekarzy-fachowców, które dążą do zmonopolizowania pewnych obszarów w zamkniętym gronie. Warto dodać, że tak dzieje się od lat, nie tylko w czasie rządów obecnej partii – ocenia dr Friediger.
Szpitale tymczasowe rekrutują
Tymczasem trwa budowa szpitali tymczasowych w całym kraju. Sam sprzęt medyczny i dodatkowe łóżka naturalnie nie wystarczą, by leczyć pacjentów. Skąd zatem wziąć lekarzy, których na rynku brakuje? Eksperci zgodnie podkreślają, że nie można zabierać zatrudnionych szpitalom, które i tak borykają się z lukami kadrowymi.
- Przede wszystkim powinniśmy po prostu szukać lekarzy tam, gdzie oni są - i uruchamiać rezerwy możliwe do uruchomienia. W Katowicach szpital tymczasowy ma być wielospecjalistyczny, co pozwoli na leczenie pacjentów ciężko chorych na COVID-19 z , którzy mają choroby współistniejące. W MCK mają być dwie sale operacyjne, tomograf czy rentgeny przyłóżkowe. Ma być więc inaczej niż w szpitalu na Stadionie Narodowym w Warszawie - mówi w rozmowie z PulsHR.pl dr n. med. Tadeusz Urban, prezes Okręgowej Rady Lekarskiej w Katowicach.
I podkreśla, że znaczenie tego podmiotu jest inne ni ż w stolicy – pozwoli on odciążyć okoliczne placówki szpitalne.
- To bardzo ważne, zwłaszcza że zmarnowano czas od wiosny do jesieni. Nie przygotowano żadnych scenariuszy. Dyrektorzy szpitali nie wiedzieli, w jaki sposób będą musieli dostosować liczbę łóżek czy respiratorów. Dopiero teraz to się dzieje - i właśnie dlatego szpitale muszą zostać odciążone, by m.in. wprowadzać zmiany adaptacyjne – precyzuje dr Tadeusz Urban. - Dyrektorzy szpitali obawiają się jednak, że zabraknie im personelu. Część osób ciągle "wypada" na kwarantannę, inni chorują na COVID-19. Pamiętajmy również, że nie wszyscy pracownicy wracają do pracy po 10 dniach. Powtarzam: musimy zatem szukać rezerw, żeby nie osłabić kadry zatrudnianej w szpitalach, która już i tak jest uszczuplona.
W podobnym tonie wypowiada się dr Jerzy Friediger.
- Osłabianie tego, co jest, po to, by wzmocnić to, co tworzymy, nie jest dobrym pomysłem. Dlatego trzeba popatrzeć, gdzie mamy rezerwy – mówi .
Jednym z pomysłów na uzupełnienie braków kadrowych jest zaangażowanie młodych lekarzy. (Fot. Shutterstock)
Pomoc młodych lekarzy
Jedną z koncepcji na redukcję braków kadrowych jest zaangażowanie młodych lekarzy. Dr Jerzy Friediger zauważa, że nie tak dawno mieliśmy dwustopniowe specjalizacje. Po ukończeniu pierwszego etapu lekarz miał uprawnienia zawodowe: nie był rezydentem, ale pełnoprawnym lekarzem. Jego zdaniem, obecna sytuacja zmusi nas, aby powrócić do tego systemu.
- To już się dzieje - mamy podział na moduł podstawowy i specjalistyczny. Nie możemy traktować rezydentów, jak osoby, które nic nie umieją... - – zaznacza dr Friediger. - Przez 6 lat specjalizacji nie mogą nic, a po 1-3 dniach, gdy zdadzą egzaminy, mogą wszystko. To pokręcone! Musimy zmienić system specjalizacji, bo ten obecny pozbawia nas lekarzy, którzy mogliby pracować – nie tylko z COVID-19.
Dr Tadeusz Urban w tej sprawie napisał list do ministra zdrowia. Podkreślił w nim, że warto zaangażować do walki z koronawirusem absolwentów uczelni medycznych już z dyplomem lekarskim, ale jeszcze bez Lekarskiego Egzaminu Końcowego - a zatem bez prawa wykonywania zawodu. To lekarze mający za sobą 6 lat studiów i rok stażu w szpitalu. Mamy ich w Polsce ok. 1,6 tys.
- W tej chwili trwają w zawieszeniu. Siedzą w domach, ucząc się do kolejnej sesji w lutym. Należy wykorzystać ich potencjał. Jeżeli wiosną można było odpuścić specjalistom egzaminy ustne – wydano rozporządzenie nakazujące traktowanie osób, którzy nie mogli zdać ustnej części egzaminu, jak specjalistów - to można by lekarzom bez LEK-u dać prawo wykonywania zawodu i wysłać ich do pracy tam, gdzie mogą się sprawdzić - wyjaśnia dr Urban. - Oczywiście można wprowadzić pewne obostrzenia, np. lekarze ci nie powinni móc przystąpić do rezydentury, póki nie zdadzą LEK-u. Gdy jednak dyrektor szpitala zdecyduje się ich zatrudnić i kształcić poza systemem rezydenckim, to powinno się na to zezwolić, To dobre wyjście .
Zwraca jednocześnie uwagę, że ustawa covidowa zezwala na przyznanie im jedynie tymczasowego prawa wykonywania zawodu.
- Przekaz jest więc taki, że przez trzy miesiące, kiedy lekarze będą potrzebni, mogą pracować, a gdy pandemia się skończy, to prawo do wykonywania zawodu zostanie im odebrane i mają wracać do książek... Czyli nie tylko będą narażać swe zdrowie, ale także stracą czas, który mogliby poświęcić na naukę. To niesprawiedliwe. Właśnie dlatego odzew tych ludzi na propozycję pracy może być niewielki - dodaje.
Również Aleksandra Jankowska, ekspert ds. rekrutacji w obszarze life science z Manpower, uważa, że to dobry pomysł.
- Sytuacja związana z pandemią i nasilonym zapotrzebowaniem na kadrę medyczną spowodowała, że lekarze mają większe możliwości wyboru placówki czy organizacji oraz warunków, na jakich chcą w nich pracować. Ponieważ czas w obliczu coraz bardziej przeciążonej służby zdrowia jest kluczowy, należałoby się pochylić nad rozwiązaniem angażującym lekarzy rezydentów oraz stażystów lub zapewnieniem kadrze medycznej warunków finansowych i bezpieczeństwa pracy, które skłonią ich do udzielenia wsparcia w walce z pandemią. Personel medyczny oczekuje szczególnie odpowiedniego sprzętu i wynagrodzenia adekwatnego do ryzyka – komentuje.
Lekarze z zagranicy
Innym pomysłem jest ściąganie lekarzy z zagranicy. Projekt nowelizacji ustawy o zawodzie lekarza zakłada, że lekarze spoza Unii Europejskiej będą mogli podejmować pracę w konkretnym szpitalu, zanim jeszcze nostryfikują dyplom. Samorząd lekarski ma tu jednak wątpliwości.
- Ściąganie lekarzy, którzy nie znają języka polskiego, to absurd. Nie będą potrafili porozumiewać się z pacjentami, a przecież muszą wiedzieć, na co ci się skarżą. Nie jesteśmy przeciwko zatrudnianiu lekarzy z zagranicy, ale nie powinno odbywać się to w takiej formie – wskazuje dr Tadeusz Urban.
Czytaj też: Lekarze z zagranicy dorabiają jako ochroniarze. Bo muszą pracować za darmo
Również dr Jerzy Friediger żywi obawy. Jak podkreśla, do niedawna nie było żadnej regulacji, a uzyskanie nostryfikacji dyplomu przez lekarza z zagranicy często było niesłychanie trudnym zadaniem. Specjalista musiał zdać wiele egzaminów.
- Na jednych uczelniach przebiegało to w sposób cywilizowany, na innych - trwało latami... Nagle wpadamy w drugą skrajność: pojawił się poselski projekt ustawy, zgodnie z którym rezygnujemy z jakichkolwiek wymogów wobec lekarzy spoza UE. Na przykład nie wymagamy egzaminu z języka polskiego, wystarczy oświadczenie lekarza. Chcemy zatem przyjąć lekarzy, nie weryfikując ich kwalifikacji. Mam przyjaciół w Indiach i Nepalu, od których w ostatnim czasie odebrałem kilka telefonów: chętnie przyślą lekarzy do naszego kraju. Gdy zapytałem, czy umieją mówić po polsku, odpowiedzieli, że przecież nie trzeba... – mówi dr Jerzy Friediger.
Według ekspertów powinniśmy najzwyczajniej szukać lekarzy tam, gdzie naprawdę są, i uruchamiać te rezerwy, które są możliwe do uruchomienia. Są konkretne przykłady... (Fot. Shutterstock)
Samorządom lekarskim zarzuca się, że nie chcą przyjmować lekarzy spoza UE, w obawie o swoją pozycję. Zarzuty odpiera dr Friediger, który podkreśla, że lekarzom nie zabraknie pracy przez co najmniej 50 lat - taki czas nas dzieli od krajów, gdzie liczba lekarzy jest znacznie większa.
- Zarzuca nam się, że jako samorząd lekarski stajemy okoniem i bronimy swojej pozycji. To nieprawda! Co więcej, rolą posłów powinna być obrona społeczeństwa przed ludźmi, którzy nie mają wystarczającej wiedzy i umiejętności, by leczyć. Tymczasem okazuje się, że jesteśmy jedynymi, którzy decydują się, żeby chronić pacjentów – tłumaczy dr Jerzy Friediger.
Członek prezydium Naczelnej rady Lekarskiej nie ma nic przeciwko zatrudnianiu cudzoziemców, ale nie w takiej formie.
- Nie chcę deprecjonować kolegów z Ukrainy czy Białorusi. Większość z nich jest zapewne dobrze przygotowana. To, co chcę podkreślić: fakt, że stwarzamy takie warunki, w których będą mogli przemknąć się ludzie, którzy potrafią mniej. Znamy takie przykłady – jedna pani ginekolog z zagranicy, pomimo stażu pracy, nie potrafi niemal niczego. Z drugiej strony mamy też odwrotne sytuacje – przykład: lekarka ma specjalizację, dorobek naukowy, a wysoka komisja ministerialna kazała jej odbyć pełen tryb specjalizacji - komentuje dr Friediger.
I akcentuje, że nie mamy cywilizowanej i klarownej ścieżki dla lekarzy spoza UE - powinniśmy stworzyć odpowiednie normy.
- Ściągajmy specjalistów z zagranicy, ale dajmy im szansę, aby mogli uzupełnić wiedzę, jeśli będzie taka potrzeba – przykładowo stwórzmy dla nich kursy. Znam kraje, gdzie na bazarze można kupić każdy dokument. Przed tym musimy się bronić wszyscy – komentuje.
Inne pomysły
Posłowie Prawa i Sprawiedliwości proponują również, by dentyści mogli w czasie pandemii udzielać takich samych świadczeń medycznych, jak lekarze.
- Pomysł włączenia dentystów do walki z COVID-19 byłby uzasadniony w sytuacji krytycznej, kiedy kadra lekarska będzie uszczuplona i nie będzie miał kto leczyć ludzi. Wtedy oczywistym jest, że dentysta, który na studiach miał medycynę ogólną, będzie pomocny. W tej chwili nie widzę takiej potrzeby. To szukanie rozwiązań "pod publikę" – mówi dr Tadeusz Urban. - Dentyści nie są biegli w procedurach ogólnolekarskich. Zdają sobie sprawę, że w przypadku „mobilizacji” będą jedynie zbierać wywiady czy prowadzić dokumentację medyczną, a więc pracować jako personel pomocniczy dla lekarza, odciążając go od wielu obowiązków.
Dr Urban zauważa też, że istnieje grupa lekarzy-Polaków, mieszkających za granicą, poza Unią Europejską, którzy biegle mówią po polsku i chcieliby nawiązać współpracę na zawodowym polu.
- Polska przed pandemią miała obawy, że będzie jedynie punktem pośrednim dla nich - w ten sposób uzyskają prawo wykonywania zawodu w UE i wyjadą z Polski. Tymczasem lekarze z tej grupy chcą przyjechać i na stałe u nas pracować. Niestety, o nich w ogóle się nie rozmawia - przypomina prezes Okręgowej Rady Lekarskiej w Katowicach.
KOMENTARZE (1)