Ekonomiści alarmują: tendencje demograficzne mogą być głównym hamulcem wzrostu gospodarczego w Polsce. Bóle wywołane pustkami na naszym rynku pracy koi milion pracowników ze Wschodu - przede wszystkim z Ukrainy. Co będzie, jak ten środek przestanie działać?
Ministerstwo Inwestycji i Rozwoju przyznaje, że w 2030 r. pracodawcy będą mieli problemy z obsadzeniem co piątego stanowiska pracy. Niedostatek rąk do pracy już jest pośrednią przyczyną fiaska niektórych przetargów w inwestycjach infrastrukturalnych. Najprościej rzecz ujmując: potencjalni wykonawcy nie mieszczą się ze swoimi budżetami płacowymi (a jeśli chcą się zmieścić - nie mogą znaleźć pracowników za proponowane wynagrodzenia) w inwestorskich kosztorysach. To oczywiście nie jedyna przyczyna, ale istotna.
Optymiści twierdzą, że mimo alarmistycznych doniesień o braku rąk do pracy zatrudnienie w polskiej gospodarce wciąż rośnie. Ale...
- Od ponad dwóch lat ekonomiści i przedsiębiorcy wskazują na bariery w rozwoju biznesu związane z rynkiem pracy. Jednak ciągle udawało się te bariery pokonywać - w 2017 r. przedsiębiorcy powiększyli liczbę pracowników o 4,5 proc. rdr, w 2018 r. o 3,5 proc. Teraz, w ciągu pięciu miesięcy, wzrost ten wyniósł 2,9 proc., a w maju - jedynie 2,7 proc. Wydaje się, że rynek pracy nie ma dna... Ale to przestaje być pewne - twierdzi Wiktor Wojciechowski z Towarzystwa Ekonomistów Polskich.
Wskazuje, że zatrudnienie w przedsiębiorstwach co prawda rośnie, ale coraz wolniej. W maju zeszłego roku urosło o 220 tys. osób w stosunku do maja 2017 r., ale w maju tego roku już tylko o 170 tys. Jednocześnie w maju br. nastąpił spadek zatrudnienia w stosunku do poziomu z marca i kwietnia br. o 12-13 tys. osób.
Co zatem z tym fantem robić? Już teraz słychać, że część przedsiębiorców wstrzymuje inwestycje w nowe moce produkcyjne w obawie, że nie będą mieli kogo zatrudnić. Trudno to uchwycić w statystykach, bo choć inwestycje do niedawna były niesatysfakcjonujące (ale w ostatnich miesiącach wręcz eksplodowały), to statystyki mają to do siebie, że najczęściej opisują fakty-następstwa, a nie przyczyny. I znów: powodów inwestycyjnej wstrzemięźliwości przedsiębiorców mogło być wiele, ale ten kadrowy wydaje się tu ważny.
Chwilowa ulga?
Na razie luki na rynku pracy wypełniają pracownicy ze Wschodu, przede wszystkim z Ukrainy - to grubo ponad milion osób; fala "ekonomicznej emigracji" od naszego wschodniego sąsiada wylała się zwłaszcza po rosyjskiej agresji na Krym.
Na razie przybysze ze Wschodu sprawiają, że sytuacja na rynku pracy jest "trudna, ale nie beznadziejna". Eksperci przestrzegają jednak, że ten stan rzeczy nie będzie trwał wiecznie.
- Mamy do czynienia z krótkotrwałą szczepionką migracyjną - twierdzi Marta Anacka, zastępca dyrektora Ośrodka Badań nad Migracjami na Uniwersytecie Warszawskim.
Dlaczego pracownicy z Ukrainy mogą przestać zasilać nasz rynek pracy? Po pierwsze zasoby ukraińskich pracowników też nie są niewyczerpane.
- Na Ukrainie zmniejsza się drastycznie liczba ludności. Nie wiemy dokładnie o ile, bo ostatni spis powszechny był dawno, ale widać, że państwo to przestanie być źródłem migracji do Polski - stwierdziła Myroslava Keryk, prezes Fundacji Nasz Wybór.
Drugi argument? Ukraińcy uciekali z kraju przed biedą i niestabilnością. Wprawdzie konflikt w Donbasie wciąż się tli, a Krym pozostaje w rosyjskich rękach, ale przez ostatnich kilka lat Ukraina, mozolnie i nie bez przeszkód, powoli zmierza w stronę normalności.
- Hrywna się ustabilizowała, gospodarka też. Wiele będzie zależeć od wyborów parlamentarnych (21 lipca br. - przyp. red.) - ocenia Keryk.
Trzecim powodem zatrzymania się "ukraińskiej fali" jest to, że ludzie stamtąd mogą sobie poszukać atrakcyjniejszej, lepiej płatnej roboty gdzie indziej. Polskich pracodawców niepokoi otwarcie niemieckiego rynku pracy. 19 grudnia 2018 r. rząd w Berlinie zatwierdził projekt ustawy, która m.in. ogranicza przeszkody formalne w zatrudnianiu pracowników z krajów spoza UE. Nowe prawo wejdzie w życie 1 stycznia 2020 r.
Z badań NBP wynika, że po otwarciu niemieckiego rynku pracy od 2020 r. w ciągu czterech lat z Polski może wyjechać do 25 proc. pracujących Ukraińców. Spory ubytek! Czy nastąpi? Niekoniecznie. Polsko-Ukraińska Izba Gospodarcza uważa na przykład, że masowego eksodusu pracowników z Ukrainy do Niemiec nie będzie.
Fakt, polscy przedsiębiorcy nie mogą konkurować płacami z kolegami zza Odry. Nasz rynek pracy ma jednak dla pracowników ze Wschodu inne atuty: bliskość geograficzną (nie bez znaczenia, jeśli się przyjeżdża do pracy na pewien czas) i bliskość kulturową. Polska jest dla Ukraińców bardziej swojska niż kraj naszych zachodnich sąsiadów.
Interesują Cię biura, biurowce, powierzchnie coworkingowe i biura serwisowane? Zobacz oferty na PropertyStock.pl
Kogo nam brak
Problemy polskiego rynku pracy i kalkulowanie, czy pracownicy Ukrainy u nas zostaną, czy pojadą na Zachód, jest naszym lokalnym problemem. Polska nie ucieknie jednak przed trendami migracyjnymi znacznie ogólniejszej natury w najbliższych dekadach.
- Będą następować masowe ruchy ludności. Głównym powodem jest brak pracy. To już w Afryce problem nr 1. A przecież ludność szybko tam przyrasta. W 2100 r. Nigeria będzie miała 750 mln mieszkańców! - mówi Wojciech Wilk, prezes Polskiego Centrum Pomocy Międzynarodowej.
Zapewnienie pracy milionom młodych ludzi stanie się jeszcze bardziej palącym problemem.
- Gospodarki krajów afrykańskich są porównywalne z naszymi województwami. Na przykład gospodarka woj. śląskiego ma porównywalną wielkość z gospodarką Etiopii - tyle że tam mieszka 100 mln ludzi… - mówi obrazowo Wilk.
Można z dużym prawdopodobieństwem założyć, że fala imigracji zarobkowej z południa najbliższych dekadach wielkim problemem dla bogatej Europy. I chociaż Polska stanęła okoniem wobec unijnej polityki migracyjnej (kwoty migracyjne), to wątpliwe, by udało się trwale odsuwać problem.
Wyjściem mogłaby być - jakkolwiek okrutnie by to brzmiało - selekcja imigrantów w zależności od potrzeb poszczególnych branż. I to już nie tylko w skali Polski, ale europejskiej, gdyż starzeje się cała Europa (choć Polska najszybciej) i brak rąk do pracy będzie coraz dotkliwiej odczuwalny na Starym Kontynencie. Ale...
- Pracuję z uchodźcami: te osoby nie mają umiejętności zawodowych potrzebnych na rynku pracy - ocenił Wojciech Wilk.
Fala imigracji, której europejski rynek pracy nie będzie w stanie wchłonąć, może być zarzewiem poważnych problemów społecznych.
Jadwiga Wiśniewska, poseł do Parlamentu Europejskiego (PiS), zwraca uwagę na zagrożenia związane z falą migracji.
- To kryzys migracyjny był przyczyną brexitu. Otwarcie zewnętrznych granic UE spowodowało, że w sposób niekontrolowany weszła rzesza ludzi. Na to nałożył się kryzys bezpieczeństwa... - ocenia.
Doraźnie czy strategicznie?
Chociaż Polska poszła na kurs kolizyjny z UE w sprawie polityki migracyjnej, nie można powiedzieć, że zamyka się na obcokrajowców.
- Nasza gospodarka już teraz potrzebuje pracowników spoza Polski, a w przyszłości będzie ich potrzebować coraz więcej - deklaruje minister inwestycji i rozwoju Jerzy Kwieciński.
Według OECD Polska w 2017 r. stała się globalnym liderem importu cudzoziemskiej sezonowej siły roboczej (szacunki: 1-1,5 mln w okresie letnim).
Lwia część z nich to przybysze z bliskich kulturowo Ukrainy i Białorusi. Na celowniku - jako źródła pracowników - są jednak takie kraje jak Filipiny, Nepal, Indie, Bangladesz. W ub.r. ok. 20 tys. zezwoleń na pracę trafiło w ręce obywateli Nepalu (na marginesie: to więcej, niż Polska miałaby przyjąć uchodźców w ramach tzw. kwot migracyjnych).
Na razie udaje nam się łagodzić ból na rynku pracy, wszystko to jednak sprawia bardziej wrażenie doraźnego łatania dziur aniżeli przemyślanej strategii (ten zarzut można też postawić równie dobrze europejskiej wspólnocie).
Potrzebna jest spójna polityka migracyjna, która określi, na jakich zasadach będziemy przyjmować cudzoziemców: tylko do pracy czy na stałe; czy według potrzebnych na rynku pracy specjalizacji, czy też przyjmiemy kryterium narodowe (Ukraińcy - tak, ale Syryjczycy - już niekoniecznie); wreszcie, czy i jakie zachęty zastosujemy, by przybysze z zagranicy nie byli jedynie pracownikami sezonowymi, a stałym elementem polskiego rynku pracy.
- Żeby polityka migracyjna przyniosła oczekiwane skutki, musi być inteligentna, czyli ukierunkowana na potrzeby rynku pracy - twierdził
Paweł Wojciechowski, główny ekonomista Zakładu Ubezpieczeń Społecznych, podkreślając, że dla rynku pracy korzystna będzie migracja osiedleńcza. - To jednak wymaga pracy.
I to dość dużej, jeśli wziąć pod uwagę fakt, że obecnie - stwierdził Wojciechowski - jedynie 11 proc. migrantów chciałoby się w Polsce osiedlić na stałe.
Na razie jesteśmy skazani raczej na partyzantkę. Przemyślanej polityki migracyjnej nie mamy. Dwa lata temu do kosza trafił dokument opracowany jeszcze za rządów Platformy Obywatelskiej "Polityka migracyjna Polski - stan obecny i postulowane działania". Prawda - ów w pewnej mierze się zdezaktualizował - powstał przed falą imigracji zarobkowej z Ukrainy i przed kryzysem migracyjnym. Sęk w tym, że jeszcze nie zaproponowano niczego w zamian.
W maju podczas Europejskiego Kongresu Gospodarczego wiceminister rodziny, pracy i polityki socjalnej
Stanisław Szwed deklarował jednak: trwają prace nad ostatecznym kształtem polityki migracyjnej. I pod koniec czerwca MSWiA zakończyło prace nad projektem takiego dokumentu.
Wynika z niego, najprościej rzecz ujmując, że... polityki migracyjnej nie będzie. Polska chce zapełniać luki na rynku pracy, sięgając (co skądinąd godne pochwały) po krajowe zasoby nieaktywnych zawodowo.
Plany polityki migracyjnej zakładają, według Rzeczpospolitej, stworzenie centralnego rejestru cudzoziemców. Rozważa się powołanie scentralizowanej instytucji, odpowiedzialnej za gromadzenie informacji o potrzebach pracodawców i rekrutującej pracowników cudzoziemskich o odpowiednich kwalifikacjach, pochodzących z krajów niestanowiących ryzyka migracyjnego.
Czyżby polityka migracyjna sprowadziła się tu do prostej centralizacji i reglamentacji? Warto podkreślić, że nowa szefowa MSWiA
Elżbieta Witek dementuje te doniesienia.
- Błędnie została w artykule przywołana potrzeba opracowania takiego strategicznego dokumentu, jakim powinna być polityka migracyjna państwa, odnosząca się do szeroko pojętej sytuacji demograficznej, bezpieczeństwa polityki gospodarczej i innych - mówiła Witek.
Z projektu MSWiA wynika jednak, że polityka migracyjna Polski powinna koncentrować się na imigracji cyrkulacyjnej i krótkoterminowej, czyli skoncentrowanej na bieżących potrzebach rynku pracy, ze szczególnym uwzględnieniem luk kompetencyjnych i przy zachęcaniu do powrotu Polaków ze Wschodu. Znowu mamy zatem do czynienia raczej z łataniem dziur niż długofalową strategią.
Możemy zatem w obliczu demograficznych i imigracyjnych wyzwań Polski i Europy zastanawiać się tymczasem, co lepsze: czy centralizacyjna polityka migracyjna, czy też jej brak. Diabelska alternatywa... Pozostaje mieć nadzieję, że w najbliższych latach powstanie jednak strategia, która odpowie przynajmniej na część wyzwań.
KOMENTARZE (1)