Proszę sobie wyobrazić, że ma pani mieszkanie. Zarządca tego mieszkania robi z nim, co chce... O niczym pani nie informuje. Potem ma pretensje, że pani nie chce zatwierdzić tego, co on pozmieniał w środku. Czy to jest uczciwe podejście?
Na tym nie koniec. GI zobowiązał się do zainwestowania w WS 210 mln zł. Do dziś zainwestował nieco ponad 20 milionów; widać to po ostatnim działaniu, czyli wykupieniu spółek działających w Czechach i na Słowacji. To dużo mniej niż obiecywano.
Oczywiście Gi zapewnia, że chce zainwestować całą kwotę, ale tak naprawdę co się wydarzyło, a czego nam jako akcjonariuszom mniejszościowym nie mówiono, czy też ukrywano przed nami, to fakt, że spółka była restrukturyzowana siłą własną spółki.
Banki i obligatariusze bardzo mocno zredukowały kwoty swoich wierzytelności - ponad 80 mln. Urząd skarbowy i ZUS rozłożyli zobowiązania WS na 5 lat. De facto Gi za kwotę ponad 20 milionów złotych kupił firmę, która była liderem na rynku rekrutacyjnym w Europie Środkowo-Wschodniej. Zapewnia też, że była to uczciwa transakcja. Nie chcę wchodzić w szczegóły, czemu taka nie była...
Proszę wyjaśnić. Czemu pana zdaniem była nieuczciwa?
- Tymi wątkami zajmuje się teraz sąd. A podjął postępowanie i udzielił zabezpieczenia w dwóch kwestiach, więc moje podejrzenia uznano za uprawdopodobnione. Nie chciałbym wchodzić w kompetencje sądu. Po prostu było to nieuczciwe podejście.
Uważam, że w tej sytuacji powinienem się bronić, tak samo jak należy bronić mniejszych akcjonariuszy. Oni mogą nie znać całej sytuacji w spółce, a Gi chce ich „rozwodnić" po 0,39 zł za akcję, gdy spółka jest po ponad 1,2 zł na rynku. Oznacza to, że ktoś chce im zabrać 2/3 ich majątku.
Negocjacje z Gi były długie, żmudne, kilka razy przesuwano termin podpisania umowy. Wtedy nie pojawiły się w panu jakiekolwiek wątpliwości? Był czas na przemyślenia...
- Tylko że to nie były moje negocjacje. Gi negocjowała ze sobą i zarządem WS, który jednocześnie, mimo że w teorii pracował na rzecz WS, w praktyce był już pracownikiem GI. To od nich wziął pożyczkę pomostową.
Żaden ze wspólników nie był dopuszczony do rozmów. A symboliczne jest to, że główny negocjator, przedstawiciel funduszu, który tak właśnie zarządzał całą transakcją, nadal jest zatrudniony przez Gi w radzie nadzorczej, chociaż nie ma pojęcia o branży.
Dlaczego więc podpisał pan umowę, skoro nie był pan jej pewny?
- Zarządzający transakcją odcięli nas od wiedzy wewnątrz spółki, nie informowali, że są inni kupujący, a z doradcą, który nie był związany z Gi, przestali utrzymywać kontakt.
Nam każdego dnia grożono upadłością spółki i innymi działaniami, które nazwałbym bezprawnymi. W obliczu fałszywych danych i tych działań podpisaliśmy opcje sprzedaży, ale nawet z niej Gi się nie wywiązał.
Siłowo wepchnięto nas w transakcje, mimo że były inne oferty. Wykorzystano nasze poczucie odpowiedzialności za ludzi, których znaliśmy, mimo że od prawie roku byliśmy niezwiązani ze spotkaniami i należało nas traktować tak jak freefloat.
Proszę zwrócić uwagę, że wezwanie było po 0,60 gr, a nas zmuszano do uczestniczenia w nim jako jedyni za 0,21 gr. Przy czym za 0,60 gr nikt na rynku nie sprzedał akcji. Wezwanie zostało przez rynek odrzucone.
Czemu pan nie wierzy w dobre intencje włoskiego inwestora?
- Ale ja wierzę w jego dobre intencje! Problem polega na tym, że dotyczą one jedynie maksymalizacji jego zysków, kosztem wszystkich pozostałych. Wierzę w to, że Gi chce zarabiać na tej spółce dużo, ale jednocześnie chciałoby, żeby nie było w niej mniejszościowych akcjonariuszy. Najlepiej, gdyby ci dali się wykupić po kosztach lub oddali swoje akcje za darmo.
Moje obawy dotyczą tego, jak Gi traktuje mniejszościowych akcjonariuszy. To ich dotyczą złe intencje Gi, nie rozwoju WS. W tym zakresie nie wierzę w ich uczciwość.
Proszę pamiętać, że Stefano Colli-Lanzi, CEO Gi Group, nigdy w życiu nie miał innego wspólnika. Przez to uważam, że on nie rozumie, że można mieć wspólników i prowadzić firmę z powodzeniem w takiej formule.
Druga sprawa, która pokazuje, jakie intencje stoją za Gi, to zablokowanie prawa poboru dla wszystkich akcjonariuszy mniejszościowych. Chętnie zainwestowałbym w spółkę przy cenie 0,39 zł. Zapewne inni akcjonariusze również. Powinniśmy mieć prawo wyboru w tej kwestii.
Gi to duży, międzynarodowy koncern. Tym bardziej powinien pamiętać o partnerskich relacjach z mniejszościowymi graczami.
Kiedy Gi zainteresowało się WS, spółka technicznie była bankrutem. Jak, pana zdaniem, można ją było uratować inaczej, niż robi to włoski inwestor?
- Nie mam uwag, co do tego jak Gi ratuje spółkę. Mam uwagi do tego, jak traktuje mniejszościowych akcjonariuszy. A jak można ją było uratować?
Działać fair play wobec akcjonariuszy mniejszościowych, nie próbować na siłę przeprowadzać części działań, jakie Gi wykonał. Przecież było kilku innych kupujących, których nie dopuszczono do stołu. A zatem Gi, wcielając się w rolę rycerza na białym koniu, zapomina o tym, że pozostałym rycerzom zamknięto wrota. Królewna wielkiego wyboru nie miała.
Nie tylko pan zdecydował się złożyć pozew przeciwko Gi. Zrobili to także inni mniejszościowi akcjonariusze.
- Gi sugeruje, że jestem jedyną osobą, która podważa ich decyzje. To nieprawda. Nie ja jeden pozwałem tę spółkę. Sprawy założyli również akcjonariusze, którzy byli na listopadowym walnym zgromadzeniu. Oni dysponują 3-4 proc. akcji spółki.Tak samo jak ja uważają, że są krzywdzeni.
Proszę pamiętać, że tylko ci akcjonariusze, którzy są obecni na walnym zgromadzeniu, mają prawo zgłaszać uwagi. A Gi zrobił zebranie w piątek o godz. 17. Do tego, mimo że byliśmy w środku pandemii, nie można było łączyć się zdalnie. To coś mówi o sposobie, w jaki Gi traktuje akcjonariuszy.
W mediach pojawiały się informacje, że to pan namówił innych akcjonariuszy do sporu z Gi.
- Ja wiem, co to znaczy być uczciwym i zachęcam do tego Gi. Jest takie włoskie słowo „onesto"... Zachęcam, by sobie o nim przypomnieli i stosowali je w życiu.
Nie jestem osobą, która namawiała kogokolwiek do składania pozwów. Może więc warto się zastanowić, że skoro nie tylko ja tak postrzegam działania Gi, to gdzieś popełnili oni błąd? Cały czas jestem za tym, abyśmy wszyscy usiedli do stołu i razem znaleźli rozwiązanie sporu.
Co więcej, w połowie października rozmawiałem o całej sprawie z przedstawicielami Gi. Traktowałem to spotkanie jako rozmowę ugodową, tymczasem okazało się, że tydzień wcześniej Gi podało mnie do sądu.
Oni pana?
- Tak. Oni mnie.
O co?
- Według nich nie zrealizowałem sprzedaży ostatnich 4 proc. akcji, ponieważ nie przystąpiłem do wezwania. A nie zrobiłem tego, bo wcześniej uchyliłem się od skutków całości umowy. Tymczasem Gi, składając pozew przeciwko mnie, „zapomniała" poinformować sąd o moim wcześniejszym kroku.
Jakie działanie ma przynieść pana walka nie tylko o anulowanie umowy sprzedaży 9,5 mln akcji stanowiących 14,6 proc. kapitału zakładowego spółki, ale też o stwierdzenie nieważności lub uchylenie listopadowej uchwały o nowej emisji po 0,39 zł za akcję?
- Gi już poradził sobie z płynnością. Zadłużenie spółki zostało zniwelowane przez zakup jej części w Czechach i Słowacji. Oczywiście jestem ciekawy, czy te spółki zostały kupione za odpowiednią cenę.
Znów wrócę do przykładu mieszkania. Mieszkanie należy do pani, ale zarządca zaczął wyprzedawać z niego meble. Nikt pani nie powiedział za ile, na jakich warunkach, ilu było oferentów. Ale okazuje się, że meble kupił współwłaściciel. Natomiast nie przeprowadzono ich wyceny. A może tam były same antyki, które odziedziczyła pani po dziadkach?
W przypadku spółek należących do WS, w 51 proc. akcjonariusz sprzedał sam sobie aktywa. Pytam się, na podstawie jakiej wyceny? Kto zatwierdzał tę sprzedaż?
Sugeruje pan, że pod pozorem dokapitalizowania WS w tej chwili obserwujemy ogołacanie tej spółki?
- Nie sugeruję, a dokładnie to mówię. Chodzi nie tylko o spółki działające na terenie Czech i Słowacji. Również niemieckie aktywa zostały sprzedane Gi. Podejrzewam, że niebawem zostanie sprzedana spółka działająca na Węgrzech. Pytanie, za ile? Węgierscy partnerzy próbowali wykupić ją za 200 mln zł. Taka kwota zniwelowałaby do zera podatkowe i bankowe zadłużenie WS. Ale Gi zablokował tę transakcję.
Pana zdaniem jaki cel ma Gi? Włosi zapewniają, że chcą odbudować WS.
- Zachowują się nie jak strategiczny inwestor, a jak drapieżny fundusz hedgingowy. Chcą posprzedawać to, co się da, tych najmniejszych inwestorów osłabiać i najlepiej przejąć za darmo. Natomiast ja oczekiwałbym od tak zacnych osób jak międzynarodowa firma HR-owa mniej drapieżnego zachowania, które jest ewidentnie nastawione na szybki zysk.
Moim zdaniem dużo bardziej opłacałoby im się zbudować porozumienie z innymi inwestorami, którzy doskonale znają swoje lokalne rynki, i działać wspólnie. Gi wybrało inną drogę – przeprowadzają właśnie wyprzedaż cennych aktywów. Chcą ogołocić wszystko do zera. Szkoda. Bo uważam, że Gi, gdyby tylko chciał, usiadłby do rozmów, podyskutował o problemie, poszukał razem rozwiązania dla mniejszościowych akcjonariuszy.
Nawet jak ja zniknę z ich pola widzenia, to nadal jest 49 proc. małych „ciułaczy", którzy mają tam ulokowane 15 milionów złotych. Naprawdę Gi nie straci dużych pieniędzy w swoim światowym wartym 2,5 mld euro biznesie, kiedy pozwoli tym ludziom mieć akcje po złotówce. Nawet gdyby Gi podwyższył kapitał po dzisiejszej cenie, to przecież ci ludzie wpłacaliby pieniądze do własnej spółki, którą Gi kontrolowałoby.
Czemu, pana zdaniem, Gi nie chcą tego zrobić?
- Znów sięgnę po porównanie. W tej chwili ma pani pełną kontrolę portfela, w którym jest 1000
zł, ale 400 zł nie należy do pani. Natomiast pani chce powiedzieć, że procentowo portfel utrzyma się taki sam, ale ktoś podwyższy o 1000 zł jego zawartość. Zrobi to w ten sposób, że 400 zł już nie będzie tyle warte, a będzie warte 100 zł. Na tym polega rozwodnienie wartości akcji po niższej cenie. Czyli ten, kto zapłaci za każdą kolejną złotówkę w portfelu 0,39 zł, zyskuje coraz większy procent z portfela.
Gi uważa, że decyzja sądu o zamrożeniu praw do akcji jest tymczasowa i zostanie zmieniona w najbliższych tygodniach. Ich pewność siebie jest uzasadniona?
- Nie praktykuję komentowania wyroków sądowych. Na miejscu Gi byłbym bardzo ostrożny, bo jeśli kto mówi, że za jakiś czas decyzja sądu będzie nieważna, to sugeruje, że wie więcej, niż wie sąd. Ale nie sądzę, aby coś takiego się wydarzyło.
Natomiast czytałem uzasadnienie wyroku sądowego o zabezpieczeniu, które dla Gi jest bardzo bolesne. Na ich miejscu skupiłbym się na dokładnym zapoznaniu się z tym dokumentem. Dopiero po tym mówiłbym cokolwiek na temat ewentualnych dalszych kroków sądu.
Czy jest szansa na zakończenie sporu?
- W każdym momencie jestem gotowy do wspólnej rozmowy. Nie chcę mówić za innych mniejszościowych akcjonariuszy, ale uważam, że dwa rozwiązania konfliktu można by zastosować od ręki.
Pierwsze to emisja akcji z prawem poboru. Ci akcjonariusze, którzy będą chcieli dołożyć pieniądze, zrobią to. Ci, co nie będą chcieli, nie zrobią, wtedy Gi może przejąć po nich schedę. Drugie rozwiązanie to przeprowadzenie emisji po dzisiejszej wycenie - co też nie powinno nikogo boleć.
Co dla pana oznacza zakończenie sporu?
- Uczciwe traktowanie akcjonariuszy mniejszościowych. Dlatego apeluję do Gi, by zdecydować się zasiąść do wspólnego stołu z mniejszościowymi akcjonariuszami. Nam wszystkim zależy na rozwiązaniu tej sprawy. Dla biznesu miejscem do rozwiązywania sporów nie jest sala sądowa.
Interesują Cię biura, biurowce, powierzchnie coworkingowe i biura serwisowane? Zobacz oferty na PropertyStock.pl

KOMENTARZE (3)