Pedagodzy, którzy stracili zatrudnienie na skutek likwidacji gimnazjów, masowo odwołują się do sądów pracy - donosi "Dziennik Gazeta Prawna".
- Autor: JS
- •8 sie 2017 20:21

– Z automatu wszyscy nasi nauczyciele związkowi idą do sądu, bo jeśli nawet nie wygrają przywrócenia do pracy, to zawsze można wywalczyć trzymiesięczne odszkodowanie za nieuzasadnione zwolnienie – mówi DGP Sławomir Wittkowicz, przewodniczący Branży Nauki, Oświaty i Kultury Forum Związków Zawodowych.
Jego zdaniem prawdziwa fala zwolnień dopiero nastąpi. Za dwa lata dojdzie bowiem do całkowitego wygaszenia gimnazjów.
Według Związku Nauczycielstwa Polskiego i Elżbiety Rabendy, ekspertki z listy MEN i niezależnej specjalistki ds. oświaty, najwięcej odwołań do sądów pracy jest w dużych miastach.
Jak mówi na łamach DGP Elżbieta Radwan, dyrektorzy nie będą mieć łatwo w postępowaniach, bo nagminne używanie argumentu, że powodem zwolnienia była utrata godzin wskutek reformy, nie przemawia do sędziego. - Jego interesuje, czy zwolniony był gorszym nauczycielem od innych uczących tego samego przedmiotu, czy też nie - mówi specjalistka.
Sądy pracy, jeśli wypowiedzenie uznają za niezasadne, mogą orzec przywrócenie do pracy lub wypłatę odszkodowania.
Jak przypomina DGP, takie procesy, to duże obciążenie dla samorządów. Jeśli sądy pracy orzekną odszkodowanie za nieuzasadnione zwolnienie, koszty ponosi organ prowadzący szkoły, czyli najczęściej gmina. Jeśli nakaże przywrócić nauczyciela do pracy, to trzeba wypłacać mu wynagrodzenie, mimo że nie ma dla niego tylu godzin lekcyjnych.


KOMENTARZE (3)