Firmy śledzą ruch pracowników w mediach społecznościowych. Za wpis niezgodny z kulturą danej organizacji można stracić pracę. Przekonał się o tym pracownik amerykańskiej sieci supermarketów Walmart. Ale takie przypadki nie należą do rzadkości także w Polsce.
W mediach społecznościowych dzielimy się wszystkim, co dotyczy naszego życia. Chwalimy się sukcesami, wątpliwościami, piszemy o naszych rozterkach. Nie tylko prywatnych, ale i zawodowych. Dzielenie się spostrzeżeniami o życiu zawodowym może być jednak dotkliwe w skutkach. Zależy to od treści wpisu.
- Konstytucyjna wolność słowa daje pracownikowi prawo do wyrażania swoich opinii, również o przełożonym czy o firmie, w której pracuje. Jeśli wypowiedzi są umieszczane na Facebooku, Twitterze lub innym podobnym portalu po godzinach pracy, to, co do zasady, pracodawca nie ma prawa dyscyplinować za nie pracownika - mówi PulsHR.pl Marta Kopeć, radca prawny i partner zarządzający w kancelarii Kopeć Zaborowski Adwokaci i Radcowie Prawni.
Krytyka pracodawcy, jeśli się pojawia, musi być przedstawiona w odpowiedniej formie i dotyczyć prawdziwych historii.
- Sądy dotychczas uznawały za dopuszczalne wypowiadanie się o sprawach dotyczących organizacji pracy, w tym rozkładu pracy, podziału zadań itp. Jeśli natomiast krytyka ma znaczący wpływ na pracodawcę, np. wulgarne i agresywne wypowiedzi o pracodawcy prowadzące do dezorganizacji pracy, to stanowi ona naruszenie obowiązków pracowniczych - wyjaśnia radca prawny.
Takie naruszenie może stanowić publikowanie dokumentów firmy. Przekonał się o tym kilka dni temu pracownik amerykańskiej sieci supermarketów Walmart. Mężczyzna utracił pracę za to, że na forum pracowników Walmarta w serwisie Reddit ujawnił wewnętrzne dokumenty firmy i poinformował o jej nowej inicjatywie, która jest testowana w niektórych sklepach.
Wśród pozostałych pracowników Walmart powiało strachem. Według nich pracodawca monitoruje działalność Reddit i bez trudu może odkryć tożsamość każdego z udzielających się tam pracowników. Na forum przypięto post, który ostrzega użytkowników przed umieszczaniem jakichkolwiek informacji, które mogą pomóc w ustaleniu ich tożsamości.
Homofobiczny wpis
Przypadki reperkusji za wpis w mediach społecznościowych nie należą do rzadkości i dotyczą także Polski. W czerwcu zajęcie stracił jeden z druhów Ochotniczej Straży Pożarnej w podkrakowskiej Brzezince, który na Facebooku zamieścił wulgarny, homofobiczny wpis. Reakcja była natychmiastowa:
„W reakcji na post na prywatnym koncie Facebook'owym jednego z naszych druhów, Zarząd OSP w Brzezince (...) podjął uchwałę o wykluczeniu druha z członkostwa w naszej OSP” – napisano.
Problemy z pracą, które były efektem aktywności w mediach społecznościowych, miała posłanka PiS Krystyna Pawłowicz. W 2017 roku jej wpis dotyczący samobójczej śmierci 14-latka odbił się szerokim echem. Rektor Wyższej Szkoły Administracji Publicznej w Ostrołęce, w której zatrudniona była posłanka, otrzymała apel o usunięcie Krystyny Pawłowicz z grona pracowników uczelni. Pod apelem podpisało się ponad 2 tys. osób, w tym 230 osób związanych ze środowiskiem naukowym. Posłanka sama złożyła wypowiedzenie. Odeszła za porozumieniem stron.
Kilka lat temu głośno było z kolei o dziennikarzu, korespondencie z Tel Awiwu. Eli Barbur stracił pracę w agencji IAR za wpis na blogu. "Rzecz się stała niesłychana:)... Pierwszy chyba raz w historii polskich mediów (właśc. mediów w ogóle) zerwana została w trybie natychmiastowym współpraca z zagranicznym korespondentem z powodu... notki blogowej" - pisał Eli Barbur.
Dziennikarzowi zarzucono, że wpis obraził innego dziennikarza IAR.
„W związku z zamieszczeniem na Pana blogu (link w załączeniu) obraźliwego dla dziennikarza Polskiego Radia wpisu i złamaniem elementarnej zasady, że ewentualnych pretensji lub obraźliwych ocen wobec osób zatrudnionych w tej samej korporacji nie zamieszcza się na forum publicznym, IAR rezygnuje ze współpracy z Panem ze skutkiem natychmiastowym” - brzmiała decyzja IAR.
"Oddam asystentkę"
Na włosku zawisła w ubiegłym roku kariera jednego z menedżerów Panasonica. Gdy jego znajomy na LinkedIn zamieścił wpis "Witam, jestem zmuszony oddać, a zarazem polecić asystentkę. Studentka germanistki z płynnym niemieckim angielskim, odpowiedzialna i sumienna", demand planner w Panasonic zapytał wprost: "A dobrze się bzyka? ;)". Firma musiała poradzić sobie z kryzysem wizerunkowym. W wydanym oświadczeniu Panasonic zapewnił, że podejmie stosowne kroki, zmierzające do wyjaśnienia zaistniałej sytuacji i dołoży wszelkich starań, aby podobne zdarzenia nie miały miejsca w przyszłości. Czy menedżer stracił pracę? Tego firma nie zdradziła, faktem jest jednak, że jego profil zniknął z mediów społecznościowych.
„Gazeta Lubuska” wspominała natomiast kilka lat temu przypadek pracownika, który w przerwie śniadaniowej w pracy zamieścił na Facebooku wpis następującej treści: „Ja pier…, jak można tak ciężko pracować za tak marne pieniądze”. Pracę oczywiście stracił. Warto przypomnieć w tym kontekście niedawną sprawę z IKEA. Pracownik sieci odmówił udziału w prowadzonej przez firmę akcji "solidarności z osobami wykluczonymi, z LGBT".
Z głową
Jak twierdzi radca prawny Marta Kopeć, wulgarne i agresywne wypowiedzi o pracodawcy można oceniać jako brak lojalności lub naruszenie zasad współżycia społecznego czy organizacji pracy, a to już może stanowić podstawę do rozwiązania umowy o pracę.
- Dodatkowo przekroczenie przez pracownika granic dozwolonej krytyki w stosunku do pracodawcy może stanowić naruszenie dóbr osobistych. Dlatego też, jeśli pracownik zamierza skrytykować na forum publicznym swojego pracodawcę, musi to zrobić z głową. Pracodawca z kolei, aby zapobiegać takim przypadkom, powinien jasno określić pracownikom, jakiego rodzaju informacje stanowią tajemnicę przedsiębiorstwa i nie mogą być ujawniane - mówi radca w kancelarii Kopeć Zaborowski Adwokaci i Radcowie Prawni.
KOMENTARZE (3)