Od początku roku do stowarzyszenia STOP Nieuczciwym Pracodawcom trafiło ponad 20 skarg od pracowników stacji benzynowych. Skarżyli się oni na to, jak traktowani są przez sfrustrowanych cenami klientów. Pierwsza fala wiadomości miała miejsce w marcu, a druga w ostatnich dniach.
- Im wyższe ceny, tym więcej niewybrednych komentarzy, ataków słownych, a nawet ataków agresji. Pracownicy stacji paliw nie są winni temu, że jest wojna, że ropa drożeje, czy że ceny są jakie są, a to oni mają bezpośredni kontakt ze zdenerwowanymi klientami. Wśród zgłoszonych nam spraw bywały wiadomości, że kierowcy wyzywają ich, rzucają polityczne aluzje czy po prostu ostro i wulgarnie komentują, że ceny są tak wysokie – mówi Małgorzata Marczulewska, prezes stowarzyszenia STOP Nieuczciwym Pracodawcom.
- Pojawiały się dość niepokojące groźby, że konkretne stacje należałoby spalić, że jest to globalistyczny spisek i podobne sformułowania. Frustracja klientów jest naturalną reakcją na wysokie ceny, ale pracownicy stacji benzynowych nie mogą być ofiarami tej frustracji. Apelujemy do zarządzających stacjami paliw o dodatkowe zabezpieczenia stacji w monitoring oraz pilnowanie, by na zmianach, szczególnie nocnych, pracowała silniejsza reprezentacja kadry stacji benzynowych – mówi Małgorzata Marczulewska.
O tym, że frustracja Polaków rośnie, świadczy zorganizowany w Bielsku-Białej protest na stacji benzynowej. Dziesięć samochodów nagle zepsuło się, blokując wjazd na teren stacji. Kierowcy podkreślali, że auta zaczęły szwankować wtedy, gdy zobaczyli ceny paliw - za litr 95-tki trzeba było zapłacić 7,94 zł. Samochody stanęły na wjeździe na około godzinę.
Obowiązków coraz więcej, a pracowników coraz mniej
W wiadomościach do stowarzyszenia pojawiają się także skargi na inne aspekty działalności stacji benzynowych.
- Podobnie jak handel, również sektor paliwowy charakteryzuje się dużą rotacją pracowników. Stacje mają problem z pozyskaniem nowych kadr i jest to widoczne szczególnie w sezonie przedwakacyjnym. Ofert pracy jest dużo, a chętnych mało, co przekłada się na braki kadrowe na niektórych stacjach. Pracownicy zmuszani są do pracy nawet po 16 godzin. Co ważne, żadna ze skarg nie dotyczyła nigdy braku wypłat, a częściej tego, że praca trzy dni z rzędu po 12 lub 16 godzin jest trudna – mówi Małgorzata Marczulewska.
- Pracownicy skarżą się także na to, że stacje coraz bardziej przypominają supermarkety. Dwójka pracowników, sześć dystrybutorów, hot dogi do zrobienia i do wydania paczki z usług pocztowych. Trudno jest to opanować, a zniecierpliwieni klienci poważnie dają się we znaki pracownikom stacji – dodaje Marczulewska.
Pracownicy handlu ofiarami frustracji klientów
Nie tylko pracownicy stacji benzynowych muszą zmagać się z agresywnym zachowaniem klientów. Do niedawna dochodziło do konfliktów w sklepach. Jednym z powodów kłótni były maseczki. Nie wszyscy czuli się w obowiązku przestrzegania przepisów. Ekspedienci upominający klientów narażali się na nieprzyjemności.
Drugim puntem zapalnym konfliktów w sklepach były wprowadzone przez rząd godziny dla seniorów.
– Ekspedientki pisały do nas, że były wyzwane tylko za to, że nie chcą sprzedawać towarów w czasie godzin dla seniorów. Cała paleta bluzgów. Bywali klienci, którzy wchodzili do dyskontów i na siłę chcieli być obsłużeni, nawet gdy z oczywistych powodów nie kwalifikowali się do obsłużenia – wyjaśniała wówczas Małgorzata Marczulewska.
Do stowarzyszenia dotarło blisko 30 skarg pisemnych i telefonicznych na zachowanie klientów i pracodawców w kwestii godzin dla seniora. Pojawiały się także pytania, czy pracodawcy mają prawo wymagać od pracownika, by „po cichu” obsługiwał osoby, które obsłużone zostać nie powinny. Pracownicy byli narażeni na poważny stres, sytuacje konfliktowe, a nawet na akty agresji ze strony klientów, którzy chcieli kupić coś w sklepie, a na mocy rozporządzenia ekspedient nie mógł tego zrobić.
– Klienci często prosili i błagali, by móc np. kupić pieczywo w piekarni, a gdy ekspedient odmawiał zdarzało się, że pojawiały się wyzwiska, groźby, a nawet rzucanie przedmiotami. Jedna z pracownic napisała nam, że klient cisnął w nią kartonikiem z batonikami, który był ustawiony na ladzie – mówi Małgorzata Marczulewska, prezes stowarzyszenia.
Paliwowe L4 na topie
W kontekście rekordowych ceny paliw w Polsce warto także wspomnieć o paliwowym zwolnieniu lekarskim. Drogie tankowanie przełożyło się nie tylko na szybsze wyczyszczenie naszego stanu konta, ale powoduje również chęć do pobierania fikcyjnych L4 wśród pracowników dojeżdżających do pracy samochodami. Po prostu praca w wielu przypadkach nie będzie się opłacała, ponieważ pieniądze, które pracownik mógłby wypracować lub utracić względem chorobowego, wydałby na paliwo.
- Pracownicy pobierają L4 często nawet powyżej 10 dni, choć w rzeczywistości nie są chorzy - chcą po prostu dać ulgę swoim portfelom. Wychodzą z założenia, że dojeżdżając do pracy np. 50 kilometrów w jedną stronę samochodem, to żadna strata dostać 80 proc. wypłaty za dni na zwolnieniu chorobowym. Mogą w tym czasie zająć się czymś innym m.in. pracą dorywczą lub po prostu odpoczywają i nie muszą kupować paliwa - mówi Mikołaj Zając, prezes Conperio, firmy doradczej zajmującej się problematyką absencji chorobowej.
Pracowników z tego typu podejściem będzie w Polsce przybywać. Jak wskazuje Mikołaj Zając, problem dotyczy w największym stopniu pracowników produkcyjnych niższych szczebli. To właśnie oni najczęściej dojeżdżają do pracy - od kilkudziesięciu, do nawet powyżej 100 kilometrów w jedną stronę.
- Podczas przeprowadzania jednej z kontroli w miejscu zamieszkania pracownika on sam przyznał kontrolerowi, iż prowadzi zeszyt, w którym zapisuje wydatki na benzynę, zarobione pieniądze oraz utracone wynagrodzenie. W niektórych firmach są wyspecjalizowani pracownicy, którzy prowadzą tego typu zeszyty kalkulacyjne również innym kolegom i koleżankom – dodaje Mikołaj Zając.
KOMENTARZE (11)