W poniedziałek (31 stycznia) na posiedzeniu sejmowej Komisji Zdrowia miało odbyć się pierwsze czytanie poselskiego projektu ustawy o szczególnych rozwiązaniach dotyczących ochrony życia i zdrowia obywateli w okresie epidemii COVID-19. Niestety tak się nie stało. Posłowie mają zająć się nim we wtorek (1 lutego).
Poseł Rajmund Miller (KO) złożył wniosek o zamknięcie posiedzenia Komisji Zdrowia do jutra (1 lutego) do godziny 15.00. Głosowało 39 posłów - 20 było za, a 19 przeciw.
Był to drugi formalny wniosek o odroczenie posiedzenia. Wcześniej podobny wniosek przedłożył poseł Jan Szopiński (Lewica), a poparła go Katarzyna Lubnauer (KO).
- Dla mnie jest dość oczywiste, że nie ma sensu procedowanie tej ustawy dzisiaj, jeżeli nie będzie przedstawicieli ministerstwa. Jeżeli te rozwiązania - choć mam nadzieję, że tak się nie stanie - weszłyby w życie, to ktoś musi je zrealizować. Jeżeli mówimy o tym, że trzeba dziennie robić ok. 2 mln testów - ustawa zakłada, że wszyscy pracujący Polacy będą testować się raz w tygodniu - to trzeba zorganizować taką liczbę punktów testujących, żeby było to realne. W tej chwili mamy sytuację, że jeśli któryś z Polaków chce się przetestować, to bardzo często musi pokonać wiele kilometrów zanim znajdzie punkt, w którym może wykonać test. Wiemy że tylko ok. 100 aptek na ponad 13 tys. placówek zdecydowało się na to, by włączyć się w tego typu program. Bez ministra i bez odpowiedzi, czy realizowanie tego programu jest możliwe, dzisiejsze obrady nie mają sensu - zauważa posłanka.
Wniosek ten został jednak odrzucony (39 głosów - 19 za, 20 przeciw). Wcześniej natomiast posiedzenie komisji przesunięto z godz. 16.00 na 17.00 z powodu braku przedstawiciela Ministerstwa Zdrowia.
Przypomnijmy, według nowych przepisów pracownikowi będzie przysługiwało prawo do nieodpłatnego testu, a pracodawca będzie mógł żądać jego wyniku. Osoby, które nie poddadzą się testom, mogą słono za to zapłacić - 15 tys. zł odszkodowania. Pracownik, który zaraził się wirusem i ma uzasadnione podejrzenie, że do zakażenia doszło w zakładzie pracy lub innym miejscu wyznaczonym do wykonywania pracy, może wystąpić o odszkodowanie. Jeżeli pracodawca potwierdzi, że zarażony pracownik miał kontakt z innym, który nie wykonał testu, musi w ciągu 3 dni przekazać wniosek do wojewody. Ten z kolei będzie musiał wszcząć postępowanie.
Jeśli zaś firma nie wykonuje testów wśród pracowników, wówczas to ona będzie musiała dedycją wojewody zapłacić 15 tys. zł odszkodowania zakażonemu pracownikowi. Co istotne, pracodawca może także ubiegać się o odszkodowanie. Kiedy? Jeśli testuje pracowników, a pracownik nie poddał się testowi i zaraził współpracowników, co utrudniło prowadzenie działalności.
Krytyka ze strony pracodawców i związkowców
Pracodawcy negatywnie oceniają projekt ustawy.
- Od dłuższego czasu zabiegaliśmy o udostępnienie pracodawcom możliwości testowania pracowników oraz przyznanie uprawnienia do weryfikacji statusu osoby zatrudnionej przez pracodawcę. Kierunek zaproponowanych w nowym projekcie ustawy rozwiązań jest jednak dla bardzo zaskakujący - opiera się głównie na przerzuceniu na pracodawców całego ryzyka i odpowiedzialności za działanie - komentuje w rozmowie z PulsHR.pl Robert Lisicki, dyrektor departamentu pracy Konfederacji Lewiatan.
W podobnym tonie wypowiada się Łukasz Bernatowicz, wiceprezes BCC, który zaznacza, że projekt ustawy powoduje, że wracamy do punktu wyjścia, a może nawet cofamy się.
- BCC od początku stał na stanowisku, że rozwiązania, które ma regulować ustawa, powinny dawać narzędzia rządowi, który jest zobowiązany do walki z pandemią, a nie przerzucać obowiązki na przedsiębiorców. Zwracaliśmy wielokrotnie uwagę, że to nie przedsiębiorcy mają być na pierwszym froncie walki z pandemią, tylko rząd. Tymczasem projekt ustawy nakazuje testowanie pracowników. Jeśli ktoś tego nie zrobi, będzie mógł zostać uznanym za osobę winną zakażenia współpracowników. To z kolei daje podstawę do ubiegania się o odszkodowanie. Ten wątek to absolutne nieporozumienie generujące prawny chaos. Zakażony pracownik będzie miał prawo ubiegać o odszkodowanie od osoby, która nie się przetestowała, a może wręcz od pracodawcy, który takiego pracownika dopuścił do pracy. Pamiętajmy jednak, że zgodnie z konstrukcją polskiego prawa dochodzący odszkodowania musiałby udowodnić, że zakaził się od konkretnej osoby. Ciężar dowodu spoczywa bowiem na osobie, która z danego zdarzenia wywodzi skutki prawne - mówi w rozmowie z PulsHR.pl Łukasz Bernatowicz.
- Zaproponowana konstrukcja jest więc utopijna i niemożliwa do zastosowania, ponieważ równie dobrze osoba ta mogła zostać zakażona w domu, w sklepie czy w tramwaju. Innymi słowy, nie da się udowodnić zakażenia w pracy bez zastosowania specjalistycznych, naukowych metod. Na koniec mogłoby się okazać, że to pracodawcy są winni zakażeń w miejscach pracy. Można by wówczas na nich zrzucić odpowiedzialność za nieskuteczną walkę z pandemią - dodaje Bernatowicz.
Również związki zawodowe krytykują projekt ustawy.
- Wszelkie przejawy przerzucania odpowiedzialności rządu za walkę z pandemią na pracodawców i pracowników będą przez nas - Forum Związków Zawodowych, z góry odrzucane. Zajmowanie się tym projektem, poświęcanie mu czasu i dociekliwość w zakresie zapisów nie zmieni intencji rządzących. Zajmowanie się tą ustawą to przyzwolenie na grę na czas, jaką prowadzą rządzący – podkreśla w rozmowie z PulsHR.pl Grzegorz Sikora, dyrektor ds. strategii i rozwoju w Forum Związków Zawodowych. - To rząd jest odpowiedzialny za walkę z pandemią i to rząd powinien tę odpowiedzialność ponosić na poziomie instytucji, które mu podlegają – dodaje.
Projekt ustawy negatywnie ocenia także Piotr Ostrowski, wiceprzewodniczący OPZZ.
- Walka z pandemią powinna być dla rządu absolutnym priorytetem, ale rząd umywa w tej sprawie ręce. Zrzuca z siebie odpowiedzialność i przerzuca ją na poziom zakładów pracy - na pracodawców i pracowników. A nawet zachęca do tego, aby pracownicy nawzajem na siebie donosili - komentuje Ostrowski na Facebooku.
KOMENTARZE (0)