Polska nie byłaby jedynym krajem w Europie z darmowym startem L4, gdyby zmiany proponowane przez pracodawców - m.in. brak wynagrodzenia przez pierwsze trzy dni na zwolnieniu lekarskim - weszły w życie. Tak jest m.in. w Czechach, Estonii, Wielkiej Brytanii, Francji. Z drugiej strony, jak wskazują specjaliści od zarządzania absencjami, są inne sposoby na eliminowanie notorycznych zwolnień lekarskich, niż zmiany w Kodeksie pracy.
Zmiany zaproponowane przez Konfederację Lewiatan mają pomóc pracodawcom w walce z lewymi zwolnieniami lekarskimi. Spotkały się jednak ze sporym oporem związkowców. – Propozycja „Lewiatana” to oczywiście jawna bezczelność i próba uderzenia w prawa pracownicze – skomentował na stronie strajk.eu Piotr Nowak z Polskiej Lewicy.
Okazuje się jednak, że takie rozwiązania obowiązują w wielu europejskich krajach. Przykładowo w Szwecji pracownik nie otrzymuje żadnego wynagrodzenia podczas pierwszego dnia pobytu na L4, we Włoszech, Grecji, Francji, Czechach, Estonii, Wielkiej Brytanii i Bułgarii przez pierwsze trzy dni (tak jak proponuje Lewiatan w Polsce), a w Irlandii przez pierwszych sześć dni, podczas gdy w Finlandii nawet przez dziewięć.
Z drugiej strony jednak w niektórych krajach "chorobowe wynagrodzenie" wynosi zawsze 100 proc. Tak jest na przykład w Niemczech, Austrii, Belgii, Luksemburgu, Norwegii czy Szwajcarii. W Szwecji pracownicy przebywający na L4 otrzymują 95 proc. pensji, a we Włoszech i Czechach – 85 proc. Są jednak kraje, w których wynagrodzenie jest niższe – np. we Francji w pierwszym tygodniu choroby (pomijając trzy pierwsze dni przez które pracownik nie otrzymuje wynagrodzenia w ogóle) osoba na zwolnieniu lekarskim może liczyć na 20 proc. pensji, a później do 50 proc.
Czy 60 proc. na L4 przejdzie w Polsce?
– Mówiąc szczerze, wprowadzenie takiego zapisu byłoby bardzo trudne, nawet gdyby miał to być tylko jeden dzień bezpłatny – powiedział w rozmowie w Wirtualną Polską Stanisław Szwed, wiceminister rodziny, pracy i polityki społecznej. Podkreślił również, że propozycja ta nie wydaje się być sprawiedliwa i za nadużycia, z którymi chcą walczyć pracodawcy, zapłaciliby głównie uczciwi pracownicy.
Przypomnijmy, pracodawcy chcą zmian przepisów, ponieważ mają dość lewych zwolnień od pracowników. Szczególnie podpadają im te, które brane są też na krótki okres i np. tuż po weekendzie.
Okazuje się, że każdego roku firmy wydają na wynagrodzenia osób przebywających na zwolnieniach lekarskich blisko 5 mld zł. Po przeprowadzonych w 2016 r. ok. 500-600 tys. kontroli przez ZUS, okazało się, że Polacy musieli oddać ok. 200 mln zł z tytułu wyłudzonych zasiłków. W sumie, jak szacuje ZUS, ok. 10 proc. zwolnień przedłożonych przed pracowników jest nieuzasadnionych.
Czy jednak zmiana przepisów coś zmieni?
Po pierwsze – nie wszyscy pracownicy to symulanci. Może się zatem okazać, że po kieszeni oberwie się uczciwym pracownikom albo ci sami, uczciwi pracownicy – szczególnie zarabiający najmniej – będą za wszelką cenę pojawiać się w pracy, mimo choroby, aby ich pensje się nie skurczyły, co na dłuższą metę nie przyniesie korzyści, ani pracodawcy, ani zespołowi, ani pracownikowi. Co zatem robić?
Niektórzy proponują premie. – Wprowadzenie w życie premii uzależnionej od liczby dni, które pracownik spędził na zwolnieniu lekarskim jest bardzo skuteczne. W ten sposób docenimy pracowników, którzy rzadko korzystają ze zwolnień lekarskich, a tych, którzy pozorują choroby zachęcimy do pracy w najprostszy z możliwych sposobów – za pomocą motywacji finansowej – radzi Mikołaj Zając, prezes firmy Conperio. Więcej na ten temat czytajcie tutaj.
Innym rozwiązaniem – wydaje się dość sprawiedliwym – może być „polowanie” na bumelantów. Przede wszystkim należy pamiętać, że nie tylko ZUS może przeprowadzać kontrole pracowników na L4, ale również pracodawca ma do tego prawo. Z pomocą przychodzą też firmy, które się w tym specjalizują. Przykładowo firma Loyalis odwiedza chorego pracownika w domu, dzwoni do niego, a po powrocie do pracy robi z nim wywiad.
– Sam fakt, że jest firma, która zajmuje się absencją chorobową może spowodować, iż pracownik dwa razy się zastanowi zanim pójdzie na zwolnienie lekarskie, żeby np. mieć czas na remont domu - stwierdza w rozmowie z portalem PulsHR.pl Jeroen van der Weijde, prezes firmy Loyalis.
Bumelanctwo to nie wszystko
Tak naprawdę w dobrym diagnozowaniu przyczyn absencji nie chodzi jednak tylko o to, żeby wyłapać osoby, które biorą L4, choć wcale nie są chore. Chodzi też o podjęcie odpowiednich kroków, np. poprzez profilaktykę zdrowotną czy… rozmowy z menedżerami. Okazuje się bowiem, że wielu Polaków idzie na L4 ze względu na stres i złe relacje z przełożonym. Tylko w pierwszym półroczu ubiegłego roku, Polacy wzięli 9,5 mln dni wolnych z powodu złego stanu psychicznego właśnie.
- Coraz częściej powodem nieobecności w pracy jest stres, wypalenie zawodowe czy konflikt w firmie. Oczywiście pracownik może wtedy wziąć L4 i odpoczywać w domu, ale to nie rozwiązuje problemu. Dlatego nasz zespół jest szkolony w zakresie mediacji. Chcemy, jako strona zewnętrzna wspierać dialog między pracownikiem a pracodawcą, bo przebywanie na L4 nie jest przecież ani w interesie pracownika, ani pracodawcy – mówi Jeroen van der Weijde.
- W takich przypadkach możemy zaoferować pracownikowi np. wsparcie psychologa, a także popracować z kadrą menedżerską nad rozwiązywaniem konfliktów. Już teraz zauważyliśmy pewną zależność między renomą, zarobkami i atmosferą jaka panuje w danej firmie a absencjami pracowników. Jeśli pracodawca nie traktuje odpowiednio pracowników, to najwyższy czas to zmienić, a my chcemy w tym pomóc – podsumowuje.
KOMENTARZE (0)