W jednym z ostatnich odcinków programu "Betlejewski. Prowokacje" w budynku opustoszałej hurtowni w Radomiu zorganizowano fałszywą rekrutację podczas której, niczego nieświadomym kandydatom oferowano różnego rodzaju prace.
Do „objęcia” było m.in. stanowisko przemytnika ludzi, czy dilera dla „bogatszych klientów”. Wrażenie robiły też metody rekrutacji. Młody chłopak wypytywany jest o szczegóły swojego związku, a pani, które aplikuje na stanowisko opiekunki do dziecka musi udowodnić swoją formę fizyczną wykonując kilka przysiadów i skłonów.
Pomimo, że za niektóre z oferowanych aktywności można trafić na kilka lat do więzienia, odzew ze strony potencjalnych kandydatów jest pozytywny. Podobnie jak i wtedy, kiedy do grupy oczekujących kandydatów wychodzi rekruter i informuje, że za tę samą pracę kobiety otrzymają zdecydowanie niższą pensję niż mężczyźni. Panie, które mimo to postanowiły kontynuować spotkanie nie wydawały się być oburzone propozycją, wprost przeciwnie.
Przyczyną takiego stanu rzeczy były oczywiście pieniądze. Wszystkie osoby zostały po fakcie poinformowane, że cała sytuacja była prowokacją. Poproszone o komentarz, wskazywały na swoją trudną sytuacją materialną i brak innych perspektyw. Tylko jedna z pań była zdolna trzasnąć drzwiami podczas rekrutacji obruszając się na to, co ją spotkało.
Jakub Lasek, prawnik Raczkowski Paruch broni jednak programu, uważa, że pokazał z jakimi praktykami podczas rekrutacji może spotkać się każdy z nas. - Świadomość tego, jakie prawa ma kandydat do pracy oraz czego nie wolno potencjalnemu pracodawcy, powinna być nauką płynącą z prowokacji Betlejewskiego. Nauką, skierowaną wbrew pozorom przede wszystkim do potencjalnych pracodawców – którzy mając nadzieję na nawiązanie długofalowej i partnerskiej relacji z pracownikiem, będą jak najbardziej dalecy od stosowania tego typu nieuczciwych praktyk - mówi Lasek.
Jak wyjaśnia, zręby procesu rekrutacyjnego zostały opisane w art. 22[1] Kodeksu Pracy, który wymienia informacje, jakich może żądać pracodawca od osoby ubiegającej się o zatrudnienie. Katalog ten jest zamknięty i dopuszcza jedynie prawo do żądania podania innych informacji, jeżeli obowiązek ich podania wynika z odrębnych przepisów.
- Jednym słowem, jeżeli konkretny przepis nie wskazuje na możliwość uzyskania danej informacji (np. przedstawienia zaświadczenia o niekaralności przez potencjalnego pracownika samorządowego bądź odpowiedzialnego za ochronę osób lub mienia), pracodawcy przysługuje prawo do uzyskania informacji obejmujących imię (imiona) i nazwisko, imiona rodziców, datę urodzenia, numer PESEL, miejsce zamieszkania (adres do korespondencji), wykształcenie oraz przebieg dotychczasowego zatrudnienia - wyjaśnia Lasek.
Tłumaczy, że w sytuacji, gdyby pracownik miał korzystać z uprawnień przewidzianych przez prawo pracy (np. urlop wychowawczy), pracodawca może żądać także innych danych (w takim przypadku także danych dzieci). Nawet jeżeli potencjalny pracownik wyrazi zgodę na pobranie innych danych, niż te wskazane w art. 22 [1] k.p., uznanie tego faktu za okoliczność legalizującą pobranie takich danych stanowiłoby naruszenie Kodeksu Pracy (por. wyrok NSA z 6 września 2011 r., sygn. I OSK 1476/10). Z treści art. 22[1] k.p. wynika zatem jeden wniosek: pracodawca żąda jedynie tych danych, których wymaga od pracownika prawo pracy i może żądać od pracownika także danych, które wymagane są przez inne przepisy prawa (por. wyrok WSA w Warszawie z 27 listopada 2008 r., sygn. II SA/Wa 903/08).
- Program Betlejewskiego pokazał, jak może wyglądać rekrutacja w dowolnym miejscu w Polsce i próbował uświadomić, że nie na każde zachowanie potencjalnego pracodawcy należy się zgodzić. Albo przynajmniej warto wiedzieć, że nie są to działania zgodne z prawem. Mimo, że na dziennikarza spadły z tego tytułu gromy, wywołał on dyskusję i wiele osób zwróciło dzięki temu swoją uwagę na problem niewłaściwego przebiegu procesu rekrutacji - stwierdza Lasek.
Program wzbudził spore emocje również wśród radnych z Radomia, którzy złożyli zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez Rafała Betlejewskiego. Pod doniesieniem podpisało się 11 radnych z różnych ugrupowań politycznych. W piśmie do prokuratury napisali oni, że kilkanaście dni temu Betlejewski na portalu internetowym Medium Publiczne, opublikował artykuł, a następnie w telewizji TTV wyemitował program, w którym przeprowadził - jak to określił - eksperyment, mający pokazać, jak daleko mogą posunąć się ludzie desperacko szukający pracy.
- Prowokacje 'dziennikarza' Rafała Betlejewskiego ośmieszające i upokarzające mieszkańców Radomia oraz polegające na nakłanianiu ich do popełnienia przestępstw winny zostać objęte ściganiem i ukaraniem - podkreślili wnioskodawcy pisma do prokuratury.
Betlejewski w swoim komentarzu napisał: "Byłem w Radomiu. Polskim zagłębiu smutku. W opustoszałej hurtowni po nie-wiadomo-czym zorganizowałem społeczny eksperyment, który filmowały kamery".
Według radnych takie stwierdzenie stawia w złym świetle Radom. - Dość już bezprawnego szkalowania Radomia i jego mieszkańców - powiedział jeden z wnioskodawców, przewodniczący Rady Miejskiej w Radomiu Dariusz Wójcik.
Zdaniem radnych zachowanie autora wyczerpuje znamiona przestępstw określonych w Kodeksie karnym. Chodzi m.in. o przeprowadzanie eksperymentu bez zgody uczestników, podżeganie do popełniania czynu zabronionego czy znęcanie się psychiczne. - Żądamy ścigania i ukarania Rafała Betlejewskiego za powyższe czyny wyczerpujące znamiona przestępstw ściganych z urzędu - oświadczyli radomscy radni.
Program Betlejewskiego spotkał się również z krytyką części środowiska dziennikarskiego. Pojawiły się głosy, że autor przekroczył zasady etyki dziennikarskiej. Na znak protestu, z serwisu i radia Medium Publiczne, którego szefem jest Betlejewski, odeszło kilkoro dziennikarzy. Betlejewski bronił się, że w przypadku "eksperymentu radomskiego" był performerem, a nie dziennikarzem.
Interesują Cię biura, biurowce, powierzchnie coworkingowe i biura serwisowane? Zobacz oferty na PropertyStock.pl

KOMENTARZE (2)