– Są procesy technologiczne, które w trakcie pracy wytwarzają wysokie temperatury. Tak jest w odlewnictwie, hutnictwie czy górnictwie. Gdybyśmy postawili górną granicę temperatury, w której można pracować, wiele z tych procesów nie mogłoby istnieć. Tak też jest w budownictwie. Jeśli ustalilibyśmy górną granicę temperatury, przez upalne lato nic by nie powstało, żadna inwestycja nie posuwałaby się do przodu.
Co nie oznacza, że nie można pracownika odpowiednio zabezpieczać przed skutkami takich upałów. A te są bardzo poważne. Od 28 stop. Celsjusza zaczynają zachodzić pewne zmiany w funkcjonowaniu naszego organizmu. Im wyższe temperatury, tym jest gorzej. A przebywanie w takich temperaturach skutkuje wieloma poważnymi konsekwencjami. To udary cieplne, omdlenia, osłabienie mięśni oraz odwodnienie, które najmocniej zostało wyeksponowane w przepisach BHP.
Wymieniła pani długą listę negatywnych konsekwencji, jakie niesie ze sobą praca w upale. Dodałabym do tego niską efektywność. Z badania amerykańskiej firmy Captivate Network wynika, że podczas upałów aż o 20 proc. spada produktywność, a o 19 proc. zdolność koncentracji wśród pracowników biurowych. Realizacja tych samych projektów latem zabiera nam około 13 proc. więcej czasu niż w okresie jesienno-zimowym, a człowiek jest o 45 proc. bardziej podatny na rozproszenie uwagi. Tym samym praca w upale ani nie jest bezpieczna, ani wydajna. Może warto więc pomyśleć nad wprowadzeniem górnej granicy.
Pracodawca jako organizator pracy naturalnie skupia się na zysku. Osiąga go, kiedy pracownik jest skupiony, wypoczęty, wydajny, produktywny. Wszystkie czynniki, które osłabiają tę produktywność, powinny dać mu do myślenia, co zrobić, by je zminimalizować.
Zaleca się, że kiedy wskaźnik WBGT (wskaźnik służący do oceny średniego wpływu oddziaływania ciepła na człowieka w okresie reprezentatywnym dla jego pracy) liczony dla mikroklimatu gorącego przekracza 28 stop. Celsjusza, oprócz napojów chłodzących (mówimy nie o wodzie, ale o napojach uzupełniających elektrolity w organizmie człowieka) pracodawca powinien organizować przerwy w pracy, zmieniać jej godziny w taki sposób, by unikać pracy w największym upale czy też dobrać odpowiednią odzież ochronną, która potrafi obniżyć temperaturę ciała. Po prostu powinien robić wszystko, by chronić pracowników przed nadmierną emisją ciepła. Ale to nie jest obowiązek zapisany w przepisach, a jedynie jego dobra wola.
No właśnie, dobra wola. A z nią różnie bywa. Do stowarzyszenia STOP Nieuczciwym Pracodawcom w pierwszym tygodniu upałów w tym roku przyszło tyle skarg na pracodawców niewywiązujących się z obowiązków w czasie upałów, ile przez całe wakacje w ubiegłym roku.
– Kiedy coraz głośniej mówimy o efekcie cieplarnianym, do pracodawców powinno docierać, że w naszej strefie klimatycznej pojawiają się dwa skrajne warunki pogodowe – upały i silne mrozy.
Wiemy, że legislacja nie zawsze nadąża za zmianami. Dlatego to pracodawcy powinni zdawać sobie sprawę, że prowadzą firmę w kraju, gdzie występują takie zjawiska, które są następstwem zmian klimatycznych. To powinno prowadzić do tego, że coraz świadomiej powinni dbać o dobrostan pracowników.
A tu pracodawcy zamykają przed pracownikami wodę na klucz, wydzielają każdą butelkę, a kiedy widzą, że nie została dopita do końca, następnego dnia nie dają nic…
– Bo przepis nic nie mówi o tym, ile wody do picia powinien zapewnić pracodawca. Ma dostarczyć każdemu pracownikowi 30 litrów wody przy pracach brudzących, 120 litrów przy pracach związanych z kontaktem ze substancjami szkodliwymi i trującymi, 90 litrów wody przy pracach brudzących w wysokiej temperaturze i 60 litrów w przypadku korzystania z natrysków. Ale to nie jest woda pitna.
Ilości wody pitnej prawo nie reguluje. Jeśli w firmie działają związki zawodowe i wywalczą zapis określający tę ilość, to jest to doprecyzowane. Jeśli nikt tego nie zrobi, pracodawca daje wody tyle, na ile go stać lub na ile ma ochotę.
Niedawno Główny Inspektor Pracy Katarzyna Łażewska-Hrycko opublikowała coroczny apel do pracodawców na temat upałów. Pisała w nim o tym, że napoje powinny być dostępne stale, w ilości zaspokajającej potrzeby zatrudnionych.
– No dobrze, ale co oznacza „potrzeby zatrudnionych”? Ile to jest? Jedna osoba przez dzień wypije litr wody, inna trzy litry. Uśrednić to? Na jakiej podstawie? Zapewnienie nieograniczonej ilości napojów to również dobra wola pracodawcy.
Oczywiście zdroworozsądkowo byłoby, gdyby napoje były dostępne non stop. Bo tutaj zaznaczę, że przepisy mówią o zapewnieniu napojów z określoną porcją witamin i minerałów, a nie wody. A doszło do tego, że wiele firm promuje picie kranówki. Uważają, że skoro kranówka jest cały czas dostępna, to nie muszą nic innego dawać do picia.
Czyli co? W biurze mamy 40 stopni, brak klimatyzacji i jakichkolwiek wiatraków, obok postawiony baniak z wodą, albo i nie, i jeśli pracodawca się nie zgodzi, to musimy bite 8 godzin pracować w takich warunkach?
– Tak.
Przyjęło się, że praca powinna być przerwana, gdy temperatura w biurze przekracza 30 stopni Celsjusza, w hali 28 stopni Celsjusza, a w szczególnych przypadkach 25 stopni Celsjusza. Ale to też zależy od dobrej woli. Kiedy więc pracodawca powinien przerwać pracę i wysłać nas do domu?
– Zazwyczaj dzieje się to w momencie pierwszego zasłabnięcia pracownika, którego to skutkiem jest uraz. Smutne, ale prawdziwe.
Jest taki dokument – ocena ryzyka zawodowego – który musi wypełnić każdy pracodawca. Kiedy dojdzie do takiego nieszczęśliwego zdarzenia, to on zazwyczaj wprowadza w tym dokumencie zapis, że jeżeli są temperatury powyżej 30 stop. Celsjusza na dworze, to w biurach przeorganizowywana jest praca, rezygnujemy z dress code'u czy możemy wypełniać obowiązki służbowe z domu lub też robimy przerwę w środku dnia, na wzór krajów śródziemnomorskich.
Czyli co, musimy czekać na wypadek?
– Zmiany te powinny wynikać z oceny ryzyka zawodowego, a z wypełnieniem tego dokumentu nie czeka się na pierwszy wypadek w firmie. Ale mówiąc brutalnie, prawda jest dokładnie taka, jak pani powiedziała. Dopiero wypadki, sytuacje niebezpieczne, zmuszają pracodawców do konkretnych działań. Pracodawca robi minimum minimum, jakie nakładają na niego przepisy.
To może nie czekać na wypadek i nie mówić o tym, że w umowie przyjęło się, że szef może wysłać nas do domu, kiedy w biurze jest ponad 30 stopni, a wprowadzić górną granicę ciepła? Oczywiście wyłączając z tych przepisów branże, o których pani wspomniała na początku, które po prostu wiążą się z pracą w wysokiej temperaturze.
– To postulat, który powinien wypłynąć ze związków zawodowych i trafić na Wiejską 1 w Warszawie. Związki zawodowe powinny lobbować w Sejmie u właściwych ministrów o wprowadzenie zmian w tym zakresie.
A czy kiedykolwiek ktokolwiek próbował zmienić te przepisy?
– Z pełnym zaangażowaniem, to nie. Dyskusja na ten temat pojawia się co roku, kiedy temperatury idą w górę. Ale po tygodniu czy dwóch upałów na pierwszy plan wychodzą inne tematy. Zapominamy o problemach pracowników, a zaczynamy przejmować się tornadami, trąbami powietrznymi, burzami.
A Polacy nie wyciągają wniosków. Nie zdają sobie sprawy, że zmiany klimatyczne dzieją się tu i teraz, a my powinniśmy się do nich przygotować.
KOMENTARZE (1)