We wtorek, 2 maja "z powodu niskich wynagrodzeń oraz fatalnych warunków pracy" protestowali pracownicy ponad tysiąca sklepów z całej Polski.

- Jestem zadowolony z akcji - powiedział Bujara. - Będziemy informować o trudnej sytuacji pracowników handlu do skutku, czyli do momentu, aż firmy zdecydują się usiąść z nami do rozmów. Dlatego też już dziś planujemy kolejną akcję, ale będzie ona przebiegała inaczej. O szczegółach poinformujemy wkrótce - zapowiedział przewodniczący handlowej Solidarności.
Wtorkowa akcja polegała na "przesadnie skrupulatnym i dokładnym wykonywaniu powierzonych obowiązków przez pracowników i przestrzeganiu obowiązujących w danym sklepie procedur" - wskazał Bujara.
Pracownicy przykleili także do ubrań specjalne naklejki - Pan da: lepsze warunki pracy, wyższe wynagrodzenie. W części sklepów rozdawano klientom ulotki informujące o przyczynach protestu (wydrukowano ich 100 tys.).
- Materiały informacyjne wysłaliśmy również do pracowników sklepów, w których nie funkcjonuje nasz związek - powiedział szef handlowej Solidarności.
Według Bujary akcja trwała w ponad tysiącu sklepach w całej Polsce. - Zakładaliśmy minimum 300 miejsc, gdzie pracownicy będą informowali o swoich żądaniach poprzez naklejki, ulotki. Już teraz, około godz. 14, mogę powiedzieć, że akcję widać - powiedział.
W Warszawie na pięć sprawdzonych miejsc (Auchan Wola, Tesco Extra i stacja benzynowa Tesco - przy ul. Górczewskiej, Decathlon przy ul. Lazurowej, Biedronka przy Nowym Świecie) tylko pracownicy Tesco Extra pracowali zauważalnie wolniej, mieli też naklejki "Pan da".
W Łodzi protest przebiegał dość spokojnie, ale podobnie jak w stolicy, nie wzięli w nim udziału pracownicy wszystkich sieci, w których - według zapowiedzi "S" - miał się odbyć.
Z kolei w Poznaniu strajk pracowników sieci handlowych był niezauważalny. Żaden ze sklepów m.in. sieci Biedronka, które odwiedziła reporterka, nie brał udziału w akcji. Żaden z nich nie był też w jakikolwiek sposób oznaczony. Podobnie było w Krakowie.


KOMENTARZE (0)