Z drugiej strony niektóre planowane zmiany nie powinny wchodzić w życie (np. nowe uprawnienia PiP).
- W mojej ocenie, należy to rozważyć w szczególności w perspektywie nowych inwestycji. Dla zagranicznych inwestorów, którzy jeszcze nie mają doświadczenia w inwestowaniu w Polsce, a myślą o ulokowaniu swoich operacji na naszym rynku, ważne są nie tylko przepisy związane z zatrudnianiem, ale również z kwestią elastyczności w restrukturyzowaniu swojej działalności.
Na chwilę obecną pracodawca, który planuje rozstać się z pracownikiem, musi podać przyczynę rozwiązania stosunku pracy. To znacznie ogranicza elastyczność na rynku pracy i zdecydowanie nie zachęca firm do zatrudniania na postawie umowy o pracę.
- Takie ryzyko istnieje, jednak nie sądzę, aby pracodawcy zaczęli masowo "żonglować" pracownikami. Dla wielu wizerunek na rynku jest niezwykle istotny i nie przypuszczam, aby chcieli sięgać po to narzędzie w sposób dowolny. Zdaję sobie jednak sprawę, że to byłaby prawdziwa rewolucja.
Natomiast niewątpliwie pracodawcy chcieliby mieć możliwości swobodniejszego doboru pracowników. Zmiany dotyczące umów terminowych, które weszły w życie 22 lutego br. taką elastyczność w pewnym sensie wprowadzają.
Z drugiej strony, jeśli chodzi o ochronę zatrudnionych, to zmiany dotyczące terminowych umów o pracę, wydłużają okres wypowiedzenia. Pracownicy zatrudnieni na umowach na czas określony będą objęci tożsamymi regulacjami w tej kwestii jak w przypadku umów na czas nieokreślony.
Czy coś jeszcze mogłoby zachęcić pracodawców do zatrudniania na umowę o pracę?
- Choć koszty pracy w Polsce są nadal niższe niż w wielu krajach Europy, i nie tylko, a także są atrakcyjne dla zagranicznych inwestorów, to jednak są jednymi z najwyższych w Europie. Jest to spore obciążenie zwłaszcza dla polskich przedsiębiorców. Składkowy koszt pracodawcy przy zatrudnieniu pracownika na umowę o pracę wynosi ponad 20 proc. wynagrodzenia brutto. Moim zdaniem to jest absolutnie podstawowy problem u wielu pracodawców - ergo - zmniejszmy koszty zatrudnienia.
Według danych Państwowej Inspekcji Pracy, co piąta umowa cywilnoprawna powinna być umową o pracę. Wiceminister pracy Stanisław Szwed zaproponował zamianę umów-zleceń na etaty w drodze administracyjnej. To dobry pomysł?
- Przede wszystkim chciałbym podkreślić, że jest aż tak źle, jak wskazują dane PIP. Pamiętajmy, że to co piąta umowa badana przez inspektorów, a nie 20 proc. wszystkich umów na rynku - to zasadnicza różnica.
Jeśli z kolei chodzi o reklasyfikacje umów w drodze decyzji administracyjnej, to moim zdaniem jest to niezwykle ryzykowny pomysł. Do tej pory kwestia rozstrzygnięcia czy jakaś umowa czy nie jest umową o pracę było prerogatywą sądów, a więc zawodowych prawników, zazwyczaj wysokiej klasy. Po pierwsze nie tylko odbieramy w pierwszym rzędzie sądom to narzędzie ale przesuwamy je na biurka urzędników, którzy - z całym szacunkiem do ich kunsztu - nie powinni wydawać tego typu decyzji. Zwłaszcza, że nie każdy posiada prawnicze wykształcenie.
Gdyby pomysł wszedł w życie, to - zakładając oczywiście istnienie ścieżki odwoławczej - sądy zostaną całkowicie zakorkowane, a pracodawcy skupią się na prowadzeniu spraw sądowych, a nie kreowaniu nowych miejsc pracy.
Byłoby aż tak źle?
- Obecnie prowadzę w sądzie sprawę klienta, który walczy z niesłuszną decyzją wydaną przez ZUS. Zakład nie ma absolutnie żadnych argumentów potwierdzających słuszność swojej interpretacji przepisów. Pomimo tego, że orzeczenie ZUS było bezpodstawne, przedsiębiorca, którego reprezentuję, musiał nie tylko zapłacić rzekomo zaległe składki, ale i tracić swój cenny czas na sądową batalię. Obawiam się, że gdyby PIP mogła rozstrzygać o zamianie umów-zleceń na etaty, mielibyśmy do czynienia nagminnie z podobnymi sytuacjami.
To właśnie odwrócenie ról - dotychczas to pracownik musiał walczyć w sądzie - byłoby głównym celem zmian, które proponuje rząd.
- Myślę, że nie jest to argument przemawiający za wprowadzeniem zmiany, wręcz odwrotnie. Pracodawcy zamiast walczyć z konkurencją, musieliby toczyć boje w sądzie, by udowadniać swoje racje. Nie na tym polega prowadzenie biznesu i nie na tym wprowadzanie przyjaznych warunków prowadzenia przedsiębiorstwa. Pytanie jest czy chcemy zachęcać inwestorów do bezpiecznych inwestycji w ustabilizowanym systemie czy grozić palcem zanim cokolwiek zrobią. Winny dopóki nie udowodni swojej winy?
Czy 12 zł za godzinę, która ma wejść od 1 stycznia 2017 r. może pomóc w walce z nadużywaniem umów cywilnoprawnych?
- Nie wiem, czy ustalanie minimalnej płacy godzinowej dla pracowników zatrudnionych na podstawie umów-zleceń pomoże. Trzeba zwrócić jednak uwagę, że umowy cywilnoprawne są także zawierane z inicjatywy pracowników – zwłaszcza ludzi młodych, którzy nie chcą odprowadzać składek do ZUS. Co wtedy? Karzemy pracodawców czy osoby fizyczne? Dlaczego tylko pracodawców? To osoby fizyczne wolą zarobić więcej, inwestować i odkładać na emeryturę we własnym zakresie. To jest prawdziwe wyzwanie dla rządu - jak zwiększyć zaufanie do systemu nie jak zwiększyć składki i wpływy do budżetu.
A może pracodawcy łamią prawo, bo czują się bezkarni? Kary nakładane przez PIP są bardzo niskie.
- Nie mam takiego poczucia, aby kary nakładane na pracodawców były zbyt niskie. Pamiętajmy, że to kary indywidualne a więc uderzające w osoby odpowiedzialne za sprawy kadrowe, nie w spółkę. 30 tys. złotych to w moim przekonaniu całkiem spora kwota.
Maksymalne kary są jednak nakładane bardzo rzadko. Z danych PIP wynika, że co roku ukaranych zostaje ok. 650 firm, a średnia wysokość grzywny to ok. 1,3 tys. zł.
- Myślę, że obciążenia finansowe nie mają wpływu na to, czy dana firma przestrzega prawa. Podobnie jest z niezapowiedzianymi kontrolami inspektorów pracy. Tego typu działania nie wspierają przedsiębiorców, wręcz odwrotnie. Już w tej chwili PIP uskutecznia tego typu praktyki co totalnie dezorganizuje pracę i przeradza się w środowisko niesprzyjające prowadzeniu biznesu. W takich miejscach inwestorzy nie będą lokować swoich firm.
Wyższe kary i niezapowiedziane kontrole to pana zdaniem nietrafione pomysły. Jak zatem sprawić, by pracodawcy przestrzegali przepisów?
- Nie ma pracodawcy, który w 100 proc. przestrzega przepisów prawa pracy. Zawsze znajdują się jakieś potknięcia. Pytanie czy są to pomyłki, czy celowe próby obejścia przepisów. To trochę tak jak przy przypadkowej jeździe na gapę pociągach - w Polsce kara murowana, w zachodnich pociągach konduktorzy upominają turystów i na tym się kończy. Co innego jak działamy w warunkach recydywy.
Moim zdaniem problem leży w tym, że sporo przepisów jest niejasnych – można je interpretować w różny sposób. Zdaję sobie sprawę, że nie da się stworzyć idealnego Kodeksu pracy, w którym wszystko byłoby klarowne i nie pozostawiało wątpliwości. Powinniśmy jednak wieloznaczne przepisy ograniczyć do minimum. I to powinien być nasz cel.