-
- •11 kwi 2018 20:55
Ambasadorowie państw członkowskich przy UE przyjęli w środę (11 kwietnia) ostateczny tekst dyrektywy o pracownikach delegowanych przy sprzeciwie Polski i Węgier. Nie jest ona dla nas korzystna. O jej konsekwencjach mówi Cezary Kaźmierczak, prezes Związku Przedsiębiorców i Pracodawców.

Dyrektywa „klepnięta”, jest pan zaskoczony?
- Dyrektywa w takiej postaci nie jest niespodzianką. Głównym rozgrywającym była Francja. W przeszłości zresztą walczyła ona już poprzez regulacje z innymi państwami, gdy te były dla niej zagrożeniem w jakiejś dziedzinie. Przypomnę historię z hiszpańskim czy portugalskim winem.
Czytaj więcej: Ambasadorzy państw UE przyjęli dyrektywę o pracownikach delegowanych
Czy była szansa na zatrzymanie tej dyrektywy?
- Sądzę, że nie. Nawet gdyby wsparły nas inne kraje, to nie zdołalibyśmy tej batalii wygrać. Mam wrażenie, że wszelkie dyrektywy, które mają zmniejszyć konkurencyjność państw naszego regionu kraje tzw. Starej Unii będą przyjmowały bez zmrużenia oka. Często pada zresztą pod naszym adresem, że to nieuczciwa konkurencja. Pytaniem jest, czym, jak nie kosztami pracy, mamy rywalizować?
Co dalej?
- Co gorsza, obawiam się, że szczególnie Francja będzie chciała przegłosować tzw. kwalifikacje. Czyli przyznawanie rodzaju licencji na działalność. W tej sytuacji nietrudno sobie wyobrazić, że pracownicy a naszego regionu nie dostaną zgody, bo nie.
Jakie mogą być efekty takiej polityki?
- Polacy mogą być trwale biedni. Nie będziemy mogli bowiem nadrobić dystansu do krajów dawnej Unii. Naszym atutem są niskie koszty płacy, nie mamy kapitału. Tymczasem Paryż mówi o nas, że prowadzimy nieuczciwą konkurencję.
A inne skutki tych działań?
- Jeszcze większa biurokracja, pogorszenie warunków konkurencyjności europejskich firm, a później być może nawet rozpad z tych przyczyn Unii.



KOMENTARZE (2)