W czasach gospodarczego kryzysu spowodowanego pandemią koronawirusa rynek oczekuje od rządu wsparcia i stosowania elastycznych rozwiązań, także w zakresie regulacji na linii pracownik (współpracownik) - pracodawca. Zwiększenie kosztów umów cywilnoprawnych spowoduje, że wiele osób może stracić pracę - mówi prezes Północnej Izby Gospodarczej Jarosław Tarczyński.
Resort rodziny wskazuje, że obecnie, co do zasady, składki płacone od umów zlecenia są bardzo niskie, czego konsekwencją jest wysokość otrzymywanych przez zleceniobiorców zarówno świadczeń krótkoterminowych (zasiłki chorobowe, macierzyńskie, gdy osoby te podlegają dobrowolnie ubezpieczeniom chorobowym) jak i świadczeń długoterminowych (renta z tytułu niezdolności do pracy, emerytura), która jest nieadekwatna (znacznie niższa) od otrzymywanych przychodów z tytułu wykonywanych umów cywilnoprawnych.
Wiceminister rodziny Stanisław Szwed zaznaczał, że ministerstwu zależy na tym, by Polacy otrzymywali jak najwyższe świadczenia emerytalne, pozwalające godnie przeżyć jesień życia. - Analizujemy różne warianty, szukamy jak najlepszych rozwiązań, które przysłużą się Polakom - podkreślał Szwed.
- Jednak powinien zadać sobie pytanie, czy jest to najlepszy moment na wprowadzenie takich zmian? Przedsiębiorcy dopiero co odetchnęli po pierwszym lockodwnie, nadal odbudowują swoje firmy, tymczasem rząd zapowiada coś na kształt "gospodarczego koronawirusa" na przedsiębiorców. Moim zdaniem w stosunku do nich jest to po prostu działanie nie fair - wskazywała, zaś sam pomysł nazwała typowo "pro oszczędnościowym" rozwiązaniem.
Teraz pojawił się kolejny krytyczny głos. Północna Izba Gospodarcza w Szczecinie przygotowała stanowisko, w którym sprzeciwia się tej propozycji i wskazuje, że efekt ostateczny będzie niekorzystny dla przedsiębiorców i ogólnie rynku pracy. W ich opinii propozycja, której zarys został ujawniony na początku tygodnia jest trudna do akceptacji z kilku powodów.
Jest to działanie zmierzające do zwiększenia kosztów zatrudnienia, co w czasach pandemii koronawirusa silnie odbija się na przedsiębiorcach, możliwości zatrudniania kolejnych ludzi oraz na ich ogólnej efektywności. Umowy cywilnoprawne traktowane są przez przedsiębiorców zwykle jako umowy z pracownikami tymczasowymi lub współpracującymi z pracodawcą incydentalnie.
- W czasach gospodarczego kryzysu spowodowanego pandemią koronawirusa rynek oczekuje od rządu wsparcia i stosowania elastycznych rozwiązań, takie w zakresie regulacji na linii pracownik - współpracownik - pracodawca. Zwiększenie kosztów umów cywilnoprawnych spowoduje, że wiele osób może stracić pracę - mówi prezes Północnej Izby Gospodarczej Jarosław Tarczyński.
Czytaj więcej: Oskładkowanie umów zleceń: "Forma reformy zależy od związkowców i pracodawców"
Z kolei dr Piotr Wolny, dyrektor biura PIG, zaznacza, że obecnie, kiedy firmy starają się odrobić straty z wiosny, a część podmiotów dotkniętych potencjalnymi zmianami nie jest w stanie w pełni prowadzić swoich działalności wprowadzanie dodatkowych obciążeń dla przedsiębiorców jest wysoce ryzykowne.
- W tym momencie powinniśmy szukać rozwiązań osłonowych i zapobiegawczych. Zabezpieczać przedsiębiorców przed utratą płynności i pracowników przed utratą pracy. Tworzyć jak najlepsze warunki do prowadzenia działalności gospodarczej, w tym w szczególności obniżać koszty pracy. Ozusowanie umów zlecenia spowoduje z pewnością dalszą redukcję zatrudnienia - alarmuje.
Podkreśla też, że ta forma zatrudniania często jest stosowana w turystyce, gastronomii i branży eventowej, które najmocniej odczuły kryzys gospodarczy. - Dalsze podnoszenie kosztów funkcjonowania w tych sektorach w postaci wyższych składek, trudno wskazać jako działania osłonowe i wspierające w wychodzeniu z kryzysu - podsumowuje dr Wolny.
Kosztowna zmiana
Także ekonomiści - biorąc pod uwagę obecna sytuację gospodarczą - krytykują rozwiązanie, o jakim myśli resort.
- Planowane zmiany będą bardzo niemiłym i kosztownym zaskoczeniem dla blisko miliona osób pracujących w trybie umów cywilno-prawnych i ich zleceniodawców. Oskładkowanie wszystkich umów zleceń oznacza bowiem dla pracowników niższe wynagrodzenie netto, a dla firm bezpośredni i nie mały, bo ponad 20-procentowy wzrost kosztów pracy - podkreśla prof. Aneta Zelek, rektor Zachodniopomorskiej Szkoły Biznesu.
Podkreśla też, że trzeba pamiętać, że w 2020 roku, na skutek walki z kryzysem covidowym rząd wygenerował potężny deficyt budżetowy i zadłuża gospodarkę na niespotykaną dotychczas skalę.
- Wielka szkoda, że rządzący dzisiaj nie rozumieją, że takimi rozwiązaniami zadają kolejne rany przedsiębiorcom i przedsiębiorstwom, które w tym roku zostały ekstremalnie poranione przez koronakryzys i związane z nim decyzje rządu. Takie decyzje opóźnią fazę ożywienia i spowodują eskalację recesji gospodarczej. Jednak nie miejmy złudzeń, tak jest od wieków. To obywatele spłacają długi zaciągane przez polityków - podsumowuje.
Czytaj więcej: Rząd planuje pełne oskładkowanie umów zleceń
Z kolei dr Katarzyna Kazojć, ekonomistka z Uniwersytetu Szczecińskiego, zaznacza, że wiele przedsiębiorstw korzysta z rozliczenia za pomocą umów cywilno-prawnych, w tym z umów zlecenia.
- Są one wygodnym rozwiązaniem, zwłaszcza w przypadku usług, czy wtedy kiedy mamy do czynienia z sezonowością sprzedaży i brakiem równomiernego strumienia przychodów w całym roku. Nie da się ukryć, że właśnie te przedsiębiorstwa mocno ucierpiały w ostatnim czasie w wyniku wprowadzenia obostrzeń związanych z przeciwdziałaniem wobec wirusa SARS CoV-2. Pod znakiem zapytania postawić można zasadność udzielania im wsparcia w czasie pandemii, jeśli jeszcze zanim zdążyły odrobić straty, wprowadza się rozwiązania utrudniające bieżące funkcjonowanie. Stracą na tym również osoby pracujące na umowach zlecenie, ponieważ za tą samą pracę, otrzymają niższą kwotę. Pracodawcy, którzy nie mogą pozwolić sobie na zwiększanie kosztów, będą oferowali niższe wynagrodzenia - zaznacza dr Kazojć.
KOMENTARZE (0)