Obecnie masowych wyjazdów do Ukrainy i rezygnacji z etatu w związku z powołaniami do armii ukraińskiej jeszcze nie widać, ale na horyzoncie pojawiają się inne problemy. Dotyczą one m.in. przekwalifikowania „męskich” stanowisk i zadań na lżejsze czy przeciwdziałanie konfliktom na tle politycznym, które coraz częściej mogą pojawiać się w firmach z międzynarodową kadrą.
Polscy pracodawcy każdego dnia śledzą sytuację w Ukrainie, która zmienia się niczym w kalejdoskopie. Gdy w nocy z 23 na 24 lutego Władimir Putin ogłosił w telewizyjnym wystąpieniu rozpoczęcie "operacji specjalnej w Donbasie", niewielu spodziewało się, że widmo tej decyzji aż tak szybko może odbić się echem na polskim rynku pracy.
Mimo że koronawirus testował jego wytrzymałość i wiele firm nauczył elastyczności, to wojna w Ukrainie jest kolejnym, zupełnie innym wyzwaniem oznaczającym dostosowanie do nietypowej i dynamicznie zmieniającej się sytuacji.
Obecnie Ukraińcy przebywający w Polsce nie rezygnują masowo z pracy, by wyjechać do swojej ojczyzny.
- Nie obserwujemy masowego odpływu pracowników z Ukrainy napędzanego przez chęć dołączenia do ukraińskiej armii. Osoby zatrudnione w Grupie Progres, jak i innych organizacjach, z którymi jesteśmy w stałym kontakcie, nie rezygnują z pracy w związku z ogłoszonym poborem. Zatrudniamy kilka tysięcy Ukraińców, w tym momencie na wyjazd i wstąpienie do wojska zdecydował się 1 proc. z nich. Sytuacja zmienia się bardzo dynamicznie, monitorujemy ją i bierzemy pod uwagę, że część Ukraińców może zrezygnować z pracy, bo wyjadą bronić swojej ojczyzny – mówi Paweł Dąbrowski, prezes spółek operacyjnych w Grupie Progres.
- Przyjechałem za lepszą pracą, lepszymi pieniędzmi i lepszym życiem. Na Ukrainie stawialiśmy dom. Teraz nie wiem, co mam zrobić. Wezwania do wojska jeszcze nie dostałem. Ściągam do Polski rodzinę, ale mają problem z dotarciem na granicę, mieszkali koło Sumy, do przejechania mają niemal cały kraj - opowiada o swojej obecnej sytuacji.
Przyznaje jednak, że kilku jego kolegów nawet nie czekało na wezwanie. Spakowali walizki i ruszyli w drogę do domu, gdy tylko pojawiła się informacja o ataku.
Podobnie jest w mikołowskiej firmie transportowej Kuźnia Trans, gdzie pracuje 330 osób, a 3/4 z nich pochodzi z Ukrainy.
- Do tej pory niewiele osób wyjechało, około 5 proc. naszych pracowników z Ukrainy. Bo to nie jest takie proste. Wielu naszych kierowców jest daleko w trasie. Nie zostawią auta w Hiszpanii czy we Włoszech. Części powszechna mobilizacja nie dotyczy, bo skończyli 60. rok życia. Wielu cały czas się waha i czeka na wezwanie do wojska, a trudność z podjęciem decyzji polega na tym, że nie wiedzą, czy uda im się dotrzeć do celu. Ten problem dotyczy szczególnie osób mieszkających na wschodzie Ukrainy, gdzie toczą się najbardziej zacięte walki. Słyszą od bliskich, że drogi i mosty są zniszczone lub zablokowane, przez co dojazd tam jest bardzo utrudniony - wylicza Maciej Zwyrtek, dyrektor generalny ds. sprzedaży Kuźni Trans.
Sytuacja na polsko-ukraińskim przejściu granicznym w miejscowości Hrebenne (Fot. PAP/Wojtek Jargiło)
Pracodawcy szukają ratunku
Zdaniem Pawła Dąbrowskiego deficyty kadrowe mogą pojawić się z powodu masowych powołań do wojska, niedrożnych lub w pełni zamkniętych granic i ogólnego braku mężczyzn do pracy, których poszukuje wiele branż.
- Dotychczas duża część z nich pochodziła właśnie z Ukrainy. Obecnie ich emigracja z tego kierunku jest niemożliwa – obowiązuje zakaz wyjazdu z Ukrainy dla mężczyzn w wieku od 18 do 60 lat. Jeżeli wojna szybko nie dobiegnie końca, to już niebawem braki kadrowe staną się odczuwalne dla wielu firm z regionu oraz całej Polski – dodaje Paweł Dąbrowski.
Braki kadrowe w w branżach zatrudniających głównie mężczyzn nie są nowym wyzwaniem. Już w ubiegłym roku odnotowano znaczący wzrost puli ogłoszeń rekrutacyjnych na „męskie stanowiska” i nie szedł on w parze ze skokowym wzrostem liczby panów chętnych do podjęcia pracy – tych niestety brakowało.
Z kolei fala uchodźców z Ukrainy nie pokryje potrzeb, bo do Polski przyjeżdżają głównie kobiety i dzieci. Panie, w wielu przypadkach, nie są w stanie wykonywać ciężkich prac wymagających m.in. dużej siły fizycznej.
Sytuacji nie poprawiają też braki kadrowe dotyczące mężczyzn prognozowane na 2022 r. w Barometrze zawodów, według którego ok. połowa zawodów deficytowych zdominowana jest przez mężczyzn. Wśród nich znajdują się takie profesje jak betoniarze, zbrojarze, brukarze, cieśle, stolarze budowlani, dekarze, blacharze budowlani, elektrycy, elektromechanicy i elektromonterzy, magazynierzy, mechanicy pojazdów samochodowych, monterzy instalacji budowlanych, murarze, tynkarze, operatorzy i mechanicy sprzętu do robót ziemnych, robotnicy budowlani, robotnicy obróbki drewna, stolarze, spawacze i ślusarze.
Dlatego wiele firm ma obecnie twardy orzech do zgryzienia, bo musi dostosować „męskie” stanowiska i zadania do kondycji kobiet, tj. „przekwalifikować” etaty np. na takie niewymagające dużej siły fizycznej.
Obecnie obserwowany jest także wzrost zainteresowania pracownikami (z innych kierunków niż Ukraina) mogącymi pokryć braki zespołowe w polskich firmach.
- Popularna staje się kadra z Azji oraz państw Europy Wschodniej, którą można zatrudnić na 24 miesiące na podstawie uproszczonej procedury – oświadczenia pracodawcy o powierzeniu wykonywania pracy. Do tego typu sześciu państw, obok Ukrainy, Białorusi i Rosji, należą Armenia, Gruzja oraz Mołdawia i o kandydatów z tych trzech kierunków zaczynają coraz częściej pytać pracodawcy. Rosja czy Białoruś są mniej popularne, mimo że na ich obywateli nie nałożono jeszcze blokad uniemożliwiających pracę w Polsce – zaznacza Paweł Dąbrowski.
Uchodźcy z Ukrainy na polsko-ukraińskim przejściu granicznym w Korczowej (Fot. PAP/Darek Delmanowicz)
Konflikty między pracownikami
Atak Rosji na Ukrainę zaczyna również wpływać na nastoje wśród pracowników, szczególnie tych pracujących w zespołach wielonarodowościowych.
- W przypadku firm takich jak nasza, zatrudniających obcokrajowców z wielu kierunków, braliśmy pod uwagę konflikty spowodowane polityką międzynarodową. Bacznie monitorujemy relacje między naszymi pracownikami tymczasowymi pochodzącymi z niemal 50 krajów. Mamy pełną świadomość, że każda z tych osób ma swoje poglądy polityczne i może dochodzić do wymian zdań dotyczących polityki - mówi Paweł Dąbrowski.
- Docierają do nas pojedyncze sygnały o konfliktach między pracownikami, które wywołane są obecnie trwającą wojną. Z naszych rozmów z pracodawcami wynika, że zaczyna dochodzić do nich w krajowych firmach, jednak nie jest to zjawisko powszechne. Niemniej wymusza ono na pracodawcach działania prowadzące do ich zażegania oraz profilaktyczne,polegające np. na relokacji lub lokowaniu obcokrajowców w kwaterach pracowniczych zajmowanych przez osoby tej samej narodowości – podsumowuje Paweł Dąbrowski.
KOMENTARZE (32)