Zdecydowaną większość - ponad 90 proc. - dorosłych uchodźców z Ukrainy stanowią kobiety. To one dziś aktywnie szukają pracy w Polsce. Mimo deklaracji ze strony pracodawców, że zrobią wszystko, by im ją zapewnić, to się może nie udać. Branże deficytowe w Polsce to te uchodzące za typowo męskie. Wśród kobiet nie znajdziemy więc zbyt wiele cieśli, murarzy, kierowców czy spawaczy.
Od wybuchu wojny w Ukrainie sytuacja na polskim rynku pracy diametralnie się zmieniła. Zaatakowani przez Rosję nasi wschodni sąsiedzi byli głównym wsparciem kadrowym dla polskich firm. Co więcej, najczęściej przyjeżdżali do nas mężczyźni. Teraz sytuacja jest inna.
Panowie są zobligowani przez ukraiński rząd do powrotu. Nie mogą również opuszczać kraju. To spowodowało, że wielu pracowników z Ukrainy musiało wrócić do domu. Ich miejsce zajmują kobiety, które wraz z dziećmi uciekają przed wojną.
Z badania socjologicznego przeprowadzonego przez Platformę Migracyjną EWL, Fundację Na Rzecz Wspierania Migrantów Na Rynku Pracy "EWL" oraz Studium Europy Wschodniej Uniwersytetu Warszawskiego "Uchodźcy z Ukrainy w Polsce" wynika, że zdecydowaną większość osób, które uciekły do Polski przed wojną, stanowią kobiety - aż 93 proc. biorących udział w badaniu. Jedna trzecia Ukrainek zapytana o swoje plany, przyznaje, że chce zostać w naszym kraju na dłużej.
Wraz z rosnącą skalą uchodźstwa kolejne firmy ruszyły z pomocą obywatelom Ukrainy. Oferowały m.in. etaty oraz deklarowały przygotowanie i przekształcenie męskich stanowisk na takie, które będą mogły zająć kobiety. Jednak z upływem czasu część pracodawców nie zaczęła nawet przyjmować do pracy, a już wstrzymuje rekrutacje, wielu nie rekrutuje wcale, bo obserwuje sytuację i czeka na jej rozwój.
- Duża liczba przedsiębiorców nie jest w stanie dostosować męskich stanowisk dla kobiet. Nie tylko z uwagi na specyfikę pracy wymagającą siły fizycznej, ale też ze względu na to, że jest to proces czasochłonny i niejednokrotnie wiążący się ze sporymi nakładami finansowymi, na które nie stać wielu firm - tłumaczy Cezary Maciołek, prezes Grupy Progres.
Czytaj więcej: Mamy bezprecedensową sytuację na rynku pracy. "Ciekawe zjawisko", które wciąż trwa
Jak dodaje, z prowadzonych przez nich rozmów z pracodawcami wynika też, że wielu z nich wstrzymuje rekrutacje z pobudek konserwatywnych - zaczynają analizować sytuację firmy, kontrakty, łańcuchy dostaw i na tej podstawie podejmują decyzje biznesowe i kadrowe.
- Część wycofuje się z rekrutacji, bo dochodzi do wniosku, że nie musi lub nie może na siłę zatrudniać kobiet, którym na dłuższą metę nie jest w stanie zagwarantować pracy. Inni nie rekrutują, bo rodzima branża zwalnia i czekają ich przestoje, widoczne już w sektorze automotive - dodaje Cezary Maciołek.
Prezes Grupy Progres wskazuje, że bardzo szybko na rynku mogliśmy zobaczyć efekt nożyc – popyt na kandydatki chętne do pracy nie nadąża za ich podażą. Do początkowej mobilizacji dołącza teraz wyczekiwanie pracodawców na rozwój sytuacji. W połączeniu z rosnącą falą migracji oznacza ono korek, w którym staną kandydatki z Ukrainy chętne do podjęcia pracy w Polsce.
– Sytuacja jest trudna i pogorszy się, gdy ze wschodu przyjadą kolejne kobiety chętne do podjęcia pracy, a te, które już tu są, również zaczną jej szukać. Nasz rynek potrzebuje do pracy kobiet, jak również mężczyzn. Dotychczas około 70 proc. rekrutowanych kandydatów było płci męskiej, aktualnie zdecydowana większość osób to panie. Ta nierównowaga na rynku pracy z pewnością dotknie wielu branż – mówi prezes Grupy Progres.
Branże deficytowe to branże dla mężczyzn
Na problemy z dostosowaniem miejsc pracy dla Ukrainek zwraca uwagę również Ewelina Glińska-Kołodziej, dyrektor operacyjny agencji zatrudnienia Trenkwalder.
- Najtrudniej jest wprowadzić zmiany na stanowiskach, które z uwagi na specyfikę pracy czy przepisy BHP są zdominowane przez mężczyzn. Mówię tu na przykład o branży budowlanej, gdzie pracownicy potrzebni są na takich stanowiskach, jak pracownik budowlany, zbrojarz, betoniarz, murarz, dekarz, cieśla, blacharz, operator robót ziemnych, pracownik obróbki drewna. Trudno będzie też w produkcji przemysłowej, gdzie potrzebni są spawacze czy elektrycy. Niestety te zawody są w większości na liście zawodów deficytowych w Polsce - zwraca uwagę dyrektor operacyjny agencji zatrudnienia Trenkwalder.
Czytaj więcej: Średnia krajowa to mit. Oto prawdziwy polski rynek pracy 2021 roku
Jak dodaje, braki kadrowe w branżach, w których przeważają mężczyźni, prognozowane były m.in. w ogólnopolskim Barometrze zawodów. Wśród nich znajdują się m.in. betoniarze, zbrojarze, brukarze, cieśle, stolarze budowlani, dekarze, blacharze budowlani, elektrycy, elektromechanicy i elektromonterzy, magazynierzy, kierowcy samochodów ciężarowych i autobusów, mechanicy pojazdów samochodowych, monterzy instalacji budowlanych, murarze, tynkarze, operatorzy i mechanicy sprzętu do robót ziemnych, robotnicy budowlani, robotnicy obróbki drewna, stolarze, spawacze oraz ślusarze.
Rekrutują męskie branże
- Tymczasem obecnie bardzo duży problem kadrowy ma m.in. sektor budowlany, transportowy, stoczniowy czy magazynowy, które bazują głównie na mężczyznach. Te branże nie są w stanie zmodyfikować stanowisk na taką skalę i w tak dużym zakresie, żeby móc otworzyć się w pełni na rekrutację samych kobiet - mówi Cezary Maciołek.
Wskazuje, iż sytuacji nie ułatwia fakt, że fala migracji spowodowała ogromny harmider.
- Wiemy, ile osób do nas przyjeżdża, ale szybkie rozpoznanie ich potencjału kadrowego to ogromne wyzwanie. Dużym znakiem zapytania są ich kompetencje, znajomość języka polskiego, chęć do podjęcia pracy oraz lokalizacja, w której będą przebywały dłużej - zwraca uwagę na problem.
A jeszcze rok temu taka wiedza nie stanowiła problemu, bo proces rekrutacji często zaczynał się w Ukrainie i pozwalał poznać kandydatów przed ich przyjazdem do Polski. Obecnie są oni już na miejscu, pracodawcy nic o nich nie wiedzą, przez co nie są w stanie oszacować, czy i jakie stanowiska mogą zająć w ich firmie panie z Ukrainy. To duży problem, zwiększający chaos, którego mogą nie opanować nawet kolejne przepisy dotyczące legalizacji pobytu i pracy obcokrajowców.
Profil zawodowy uchodźców w swoim badaniu sprawdził EWL ze Studium Europy Wschodniej Uniwersytetu Warszawskiego. Wynika z niego, że 53 proc. zapytanych przez autorów badania uchodźców ma wykształcenie wyższe, 8 proc. niepełne wyższe, 22 proc. zawodowe, 16 proc. średnie.
Czytaj więcej: Pracodawcy pod ścianą. Ukraińcy nadal będą opuszczać Polskę
Jednym z największych problemów do rozwiązania będą kwestie językowe. Tylko 4 proc. badanych stwierdziło, że potrafi się swobodnie porozumiewać po polsku, 5 proc. oceniło swoją umiejętność w tym zakresie jako dobrą, 17 proc. jako przeciętną, 29 proc. jako słabą, a aż 45 proc. nie mówi po polsku lub wychodzi im to bardzo słabo.
17 proc. z biorących udział w badaniu w Ukrainie pełniło funkcje wysoko wykwalifikowanych specjalistów, 15 proc. było nauczycielami lub związani byli z sektorem edukacji, 14 proc. to pracownicy sektora usług, 13 proc. to pracownicy sprzedaży i handlu, po 7 proc. pracownicy fizyczni i technicy oraz biurowi. 5 proc. zajmowało stanowiska kierownicze lub menedżerskie. Tyle samo pracowało jako ratownicy medyczni i pielęgniarki. 3 proc. uciekających przed wojną to przedsiębiorcy, a 2 proc. pracownicy sektora IT. 1 proc. to lekarze. Natomiast 6 proc. to były osoby niezatrudnione.
KOMENTARZE (90)