W USA trwa ożywiona debata o tym, do kogo powinna trafić nagroda za pomoc w unieszkodliwieniu mordercy. Bez wątpienia zasługę mają w tym pracownicy McDonalda.

Cała Ameryka śledziła obławę na Steve Stephensa, który morderstwem pokazanym w mediach społecznościowych skupił uwagę policji, organów ścigania i całych Stanów Zjednoczonych. Jego ucieczka zakończyła się pościgiem i samobójstwem w Pensylwanii.
Na ślad mordercy, który zamordował "na żywo" w Wielkanoc przypadkowego człowieka, organy ścigania nakierował pracownik restauracji McDonald, który rozpoznał poszukiwanego. W rozmowie ze Stephensem spowolnił jego ucieczkę informując go, że musi dłużej poczekać na złożone w restauracji fast food zamówienie. Możliwe, że to jego działanie, jak i współpraca z innymi pracownikami restauracji, umożliwiła późniejszy przebieg wypadków, który zakończył się śmiercią poszukiwanego.
Teraz w USA rośnie nacisk na władzę, by pracownikom restauracji wypłacić nagrodę 50 tysięcy dolarów, którą wyznaczono za pomoc w ujęciu Stephensa.
Portal internetowy Daily Mail akcentował w czwartek (20 kwietnia), że najbardziej prawdopodobny jest scenariusz, w którym sumę podzielą zarówno pracownicy restauracji, jak i agenci FBI, ATF (amerykańska agencja ds. m.in. broni) i innych podmiotów zaangażowanych w ściganie mordercy.
Tymczasem w mediach społecznościowych wiele osób organizuje się i przekonuje, by całość gratyfikacji trafiła do pracowników.


KOMENTARZE (0)