Jeszcze na studiach dostał pracę w banku, szybko awansował i równie szybko stwierdził, że to jednak nie to. Kolejnym krokiem był własny biznes w trudnej branży gastronomicznej. Tu też miejsca długo nie zagrzał. Dziś łączy doświadczenia gastronomiczno-finansowe i realizuje swoje pasje.
Tomasz Habdas. W sieci znany jako w "W Szczytowej Formie". Na Instagramie obserwuje go ponad 25 tysięcy osób. Zanim jednak swoją miłość do gór przekuł na pomysł na siebie, pracował w korporacji, miał własny biznes gastronomiczny. Dziś oprócz promocji turystyki organizuje szkolenia rozkładające na części pierwsze prowadzenie własnego biznesu.
Jeszcze w trakcie studiów zaczął pracę w banku. Po roku awansował na stanowisko kierownicze, zarządzał zespołem. - Finansowo wszystko się spinało, jak na tamte czasy uważałem, że złapałem Pana Boga za nogi - mówi w rozmowie z PulsHR.pl Tomasz Habdas. Pierwszy entuzjazm jednak szybko opadł.
- Dość szybko przyszło znużenie materiałem. Ja się po prostu w pracy nudziłem. Może to zabrzmi dziwnie, bo zazwyczaj ludzie zostają po godzinach, gonią ich deadline'y, a ja się nudziłem. Po trzech latach siedzenia za biurkiem nie wiedziałem, co mam ze sobą zrobić. Dużym minusem były dla mnie te korporacyjne ramy: praca od 8 do 16, w koszuli, mało swobody i niezależności. Plus zbyt duże przywiązanie do Warszawy - wyjaśnia. - Chyba jestem pod tym względem milenialsem. Bardziej cenię swobodę i niezależność niż tę sferę materialną.
Z Warszawą jeszcze bardziej związały go kolejne zawodowe decyzje. Sformalizowaną pracę w korporacji zamienił na własny biznes gastronomiczny. Wraz z kolegą założył sieć shot barów "Głębokie gardło".
- Ja miałem wtedy 26 lat i zupełnie inaczej myślałem o niektórych rzeczach. I pamiętajmy, że my Polacy czasami lubimy porywać się z motyką na słońce. Po pracy w korporacji wraz ze wspólnikiem rzuciliśmy się w branżę gastronomiczną, o której nie mieliśmy zielonego pojęcia. Na szczęście nam się udało. Mieliśmy wizję, wiedzieliśmy, jak ma wyglądać nasza firma, w trakcie poznawaliśmy zasady życia gastronomii, ale cały czas wdrażaliśmy w życie ten nasz określony wcześniej plan. I tak przez 6 lat z sukcesami prowadziliśmy wspólnie firmę - wyjaśnia.
Jednak i tu nie zagrzał miejsca. Po gastronomii przyszedł moment, w którym pierwsze skrzypce zaczęła grać realizacja własnych pasji. Postawił na siebie i zaczął działać w mediach społecznościowych.
- Zacząłem na pewno w nienajlepszym czasie, ale też w czasie zdecydowanie lepszym niż teraz. Ci, którzy dziś zaczynają i chcą zaistnieć w sieci, mają przed sobą zdecydowanie większe wyzwanie niż miałem ja. Cztery lata temu postanowiłem zacząć; najpierw konto na Instagramie, potem Facebook, na końcu strona internetowa. Wówczas świat gór był obecny w sieci, ale byli to fotografowie, przewodnicy, agencje wyprawowe. Mało było blogerów. Nie było kogoś takiego, jak ja: gościa, który chodzi po górach, robi relacje, zachęca do wyjścia w góry - wyjaśnia.
Jednakże całkowicie z branżą gastronomiczną się nie rozstał.
- Mało kto liczy i patrzy na restaurację jak na przedsiębiorstwo. Ja cały czas patrzyłem na swój interes właśnie tak. Stworzyłem cały system tabelek, dokumentów, raportów, analiz. Po 7 latach miałem na dysku kilka giga raportów i analiz dotyczących tego, jak działać efektywnie. Stworzyłem projekt pokazujący jak najbardziej biznesowe podejście do restauracji. Pokazujący, że to jest firma, która oczywiście generuje przychody, ale niestety często też i straty - wyjaśnia.
Rozłożyć rekrutacje na liczby
"Liczby na talerzu" jednak z łatwością można przenieść do każdej branży. Szczególnie w perspektywie źle przeprowadzanej rekrutacji.
- Gastronomia to branża specyficzna. Tu często pracownik "wypada" z dnia na dzień, na szybko szukamy kogoś nowego. Oszczędzając czas, często zatrudniamy pracowników bez kwalifikacji, bez sprawdzenia referencji, bez wdrożenia do systemu. Myślę, że warto stworzyć coś na wzór rekrutacji stałej. Ja zawsze byłem zwolennikiem stałej zakładki na stronie internetowej "pracuj z nami". Poświęćmy więcej czasu na rekrutację, bo to w przyszłości może to poskutkować tym, że taki pracownik zostanie z nami na dłużej - tłumaczy Tomasz Habdas.
Jak podkreśla, w procesie rekrutacji restauracje bardzo często popełniają błędy, które utrudniają znalezienie wartościowego pracownika: nie podają nazw restauracji, zakresu obowiązków czy stawki godzinowej za pracę.
- Restauracje muszą pozyskiwać klientów i muszą być dla nich atrakcyjne. Pamiętajmy jednak, że są to też miejsca, które są poważnym graczem na ryku pracy i muszą być atrakcyjne dla potencjalnych pracowników. Tworząc poważne oferty pracy, podchodząc do nich fair, zyskujemy w przyszłości - dodaje.
KOMENTARZE (3)