- To, że żywność w Polsce drożeje, jest faktem i wszystko wskazuje na to, że nadal będzie drożeć. Koszty pracy rosną szybciej niż możliwości korygowania ich skutków na konkurencyjnym rynku. Te pozapłacowe należą do najwyższych w Europie - alarmuje Andrzej Gantner, dyrektor generalny Polskiej Federacji Producentów Żywności Związek Pracodawców.
- Ze względu na inwestycje i znaczące zwiększenie wydajności pracy. Pojawiły się technologie, które bardzo pomogły zmniejszyć pracochłonność produkcji. Automatyzacja procesów jest kierunkiem, w którym będzie podążać cała branża. Prawdopodobnie w ciągu najbliższych lat zautomatyzujemy wszystko, co dzieje się na końcu linii produkcyjnej; a więc pakowanie, kontrolę jakości i magazynowanie. Same linie produkcyjne są już dziś dosyć mocno zautomatyzowane. Warto tu zaznaczyć, że zwiększenie wydajności pracy wiązało się również z wprowadzeniem nowoczesnych metod zarządzania oraz zmianami w kulturze organizacyjnej firm.
- Mamy do czynienia z dwoma głównymi problemami: z rosnącymi kosztami pracy oraz brakiem pracowników.
Sytuacje komplikuje fakt, że część produkcji ma charakter sezonowy, choć tu dużo większe problemy mają jednak producenci surowców rolnych. Konieczność zatrudnienia dużych grup pracowników na określony okres, najczęściej na terenach wiejskich, skąd wiele osób w wieku produkcyjnym wyjechało, jest w obecnych warunkach bardzo dużym wyzwaniem w całym łańcuchu produkcji żywności. Problem ten pogłębia mała mobilność pracowników. W wielu krajach system zachęt i wsparcia dla pracowników mobilnych jest znacząco lepszy niż w Polsce. Stosuje się też określone ulgi podatkowe i wsparcia na tak zwane zagospodarowanie.
Warto też zauważyć, że wiele krajów stosuje bardzo atrakcyjne systemy zachęt dla pracowników z zagranicy. Oto Niemcy, największy producent żywności w Unii, poprzez system stypendiów i gwarancję dobrze płatnej pracy, skutecznie drenuje nasz rynek z dużej liczby młodych i zdolnych pracowników. System kształcenia zawodowego, stypendiów, dofinansowania dla młodych pracowników, z którego korzystają niemieckie przedsiębiorstwa, jest efektem konsekwentnej realizacji wieloletnich strategii. W tym kontekście "rozmontowanie" w Polsce szkolnictwa zawodowego należy uznać za poważny błąd, za który teraz przychodzi płacić polskiej gospodarce.
W których gałęziach produkcji żywności jest najtrudniej o pracownika?
- Można powiedzieć, że brakuje rąk do pracy w całym łańcuchu - zarówno na poziomie rolnictwa, jak i na poziomie przetwórstwa. Jeśli chodzi o branże - wydaje mi się, że numerem jeden, branżą, w której pracowników brakuje najbardziej, jest przemysł mięsny. Tutaj każda para rąk do pracy - biorąc pod uwagę wzrost eksportu - jest na wagę złota.
Duże zapotrzebowanie utrzymuje się w przetwórstwie owocowo-warzywnym, ale też w produkcji rolnej. Tu jest coraz gorzej. Zmiany w prawie nie pomagają. Mogą spowodować, że za chwilę nie będzie komu zbierać produktów z pola, bo konieczność ponoszenia dodatkowych kosztów zatrudnienia doprowadzi do tego, że część produkcji stanie się nieopłacalna. Spore obawy budzą zmiany w prawie o zatrudnianiu pracowników sezonowych. Bardzo wiele firm może ich nie wytrzymać, bo wzrost kosztów pracy będzie zbyt duży.
Jak duży to może być wzrost?
- Szacuje się, że o 30 proc. A może nawet więcej.
Jakie będą tego dalsze skutki?
- Firmy nadal będą podążały w stronę automatyzacji produkcji. Będzie za to drożej. Wzrost kosztów pracy odbije się na konsumentach, którzy zapłacą więcej za kupowaną żywność. Pracodawcy nie są w stanie wchłonąć tak wysokich kosztów. Gdzieś muszą znaleźć na nie środki.
To, że żywność w Polsce drożeje, jest faktem i wszystko wskazuje na to, że nadal będzie drożeć. Koszty pracy rosną szybciej niż możliwości korygowania ich skutków na konkurencyjnym rynku. Te pozapłacowe należą do najwyższych w Europie. Szacuje się, że do zatrudnienia pracownika przedsiębiorca musi dołożyć 70 proc. kosztów wynikających z różnych danin na rzecz państwa. Za chwilę możemy mieć duże problemy z utrzymaniem konkurencyjności polskiej produkcji.
Jakich rozwiązań pan oczekuje?
- Ktoś powinien się poważnie zastanowić nad tym, czy opłaca się tak drenować firmy z tytułu zatrudnienia pracownika. Bo za chwilę możemy mieć poważny kryzys. Moim zdaniem kluczem do zmiany sytuacji jest zmniejszenie kosztów pracy. Nie obniżenie pensji, bo uważam, że Polacy naprawdę zasługują na to, żeby zarabiać porządne pieniądze, ale obniżenie całej tej daniny, którą pracodawca musi oddawać państwu. A która tak naprawdę dusi rozwój przedsiębiorstw; niektórym może nawet wkrótce uniemożliwić funkcjonowanie. Bardzo wysokie koszty okołopłacowe sprzyjają również rozrostowi szarej strefy.
A ta jest duża w sektorze produkcji żywności?
- Niestety, stanowczo za duża. W piekarnictwie mówi się o 30 proc., w produkcji alkoholi również. I to dotyczy towarów normalnie wprowadzanych do obrotu; na przykład poprzez małe sklepy czy targowiska. W rezultacie legalnie działająca piekarnia, która legalnie zatrudnia pracowników, zaczyna mieć poważne problemy z utrzymaniem się na rynku. Bo jak ma konkurować z zakładem produkującym nielegalnie, skoro jego koszty nie są obciążane daninami na rzecz Skarbu Państwa? Mówimy tu o różnicach w kosztach rzędu 50 i więcej procent. Oczywiste jest, że owa legalna piekarnia będzie miała o wiele gorsze propozycje cenowe niż ta, która działa w szarej strefie. Od lat postulujemy dokonanie zmiany w tym zakresie, ale do tej pory nikt poważnie do tego problemu nie podszedł. Wielka szkoda, bo szara strefa szkodzi wszystkim: pracodawcom, pracownikom, państwu, także konsumentom.
Jedna z największe afer wybuchła wtedy, gdy odkryto, że zakład, który produkował sól spożywczą, w ogólnie nie był zarejestrowany! A pochodząca z niego sól została włączona do obrotu! Nie do końca rozumiem, dlaczego Polska, która jest potężnym producentem żywności, nie ma nawet specjalistycznego wydziału do walki z szarą strefą produkcji żywności. Mamy przecież wydziały do spraw przestępstw bankowych, gospodarczych. A w sektorze produkcji żywności takiego nie ma.
Inne kraje radzą sobie w tym zakresie lepiej?
- Włosi mają specjalnych karabinierów, którzy walczą z nielegalną i fałszowaną żywnością. Służby mogą interweniować w miejscach, o których nasza urzędowa kontrola żywności może tylko pomarzyć.
Innym przykładem może być Belgia. Byłem kiedyś świadkiem urzędowej kontroli w tamtejszej restauracji. Co został skontrolowane najpierw? To, czy towar, który znajduje się w restauracji, ma pokrycie w fakturach. Gdyby nie miał, restauracja zostałaby natychmiast zamknięta, a na jej właściciela nałożono by potężną karę. Legalność obrotu jest tam na pierwszym miejscu.
W Polsce żaden inspektor kontroli żywności nie ma prawa wejść do nielegalnie działającego zakładu, bo... nie ma go w ewidencji. Kto może wejść? Policja, ale żeby to zrobić, musi mieć podstawy. Nie tak powinna wyglądać walka z szarą strefą produkcji żywności.
KOMENTARZE (0)