W zeszłym roku głośno było o sprawie pracownika Google, który zbyt głośno wyrażał swoje opinie nt. politycznej poprawności w środowisku pracy. Obecnie inny zwolniony oskarża Google o dyskryminację - z zupełnie odmiennych powodów.

James Damore rozesłał po wewnętrznej sieci list, w którym sprzeciwia się parytetom i różnorodności za wszelką cenę. List został uznany za seksistowski, a pracownik został zwolniony z firmy. Po pewnym czasie Damore pozwał koncern zarzucając mu, że jest dyskryminowany za „konserwatywne poglądy oraz biały kolor skóry”.
Federalna instytucja nadzorująca rynek pracy w USA (NLRB, National Labor Relations Board) uznała jednak zarzuty za bezzasadne. Zgodnie z orzeczeniem zwolnienie Damore'a z pracy nie było niesprawiedliwe.
Obecnie Google mierzy się z dokładnie przeciwną stroną tego samego medalu: jeden z pracowników oskarża korporację o brak różnrodności.
Tim Chevalier, który uznaje się za osobę niepełnosprawną i transpłciową, w środowisku pracy znany był z wypowiedzi i postów ostro piętnujących rasizm i seksizm. Niedawno został zwolniony z pracy, co zdaniem samego Chevaliera jest kolejną oznaką dyskryminacji. 21 lutego wniósł pozew do Sądu Kaliforni.
W ten sposób technologiczny gigant ma wizerunkowy problem. Google nie chce być postrzegane jako firma dopuszczająca się dyskryminacji, ale nie chce też być firmą, która nie przyzwala na żadną dyskusję.
- Debata jest ważną częścią naszej kultury korporacyjnej. Ale jak w każdym środowisku pracy - nie oznacza to, że pozwalamy na wszystko - komentuje dyplomatycznie rzecznik Google Gina Scigliano. - Zdecydowana większość pracowników komunikuje się, nie naruszając naszych zasad. Ale jeśli te zostają naruszone, musimy potraktować to poważnie.
Wypowiedzi Chevaliera z wewnętrznych grup dyskusyjnych nie zostały ujawnione.

KOMENTARZE (0)