Oczywiście są zawody, w których zawsze znajdziemy pracę, na przykład lekarz, opiekunka czy rehabilitant. Pamiętajmy jednak, że one także się zmieniają. Zawód lekarza wygląda zupełnie inaczej niż kilkanaście lat temu, na co wpływ miała cyfryzacja. Sztuczna inteligencja pozwala przykładowo na rozpoznawanie nowotworów na obrazach rentgenowskich - jest ona w stanie zrobić to szybciej i bardziej precyzyjnie niż człowiek. Inteligentne systemy wspierają pracę ludzi i odciążają ich. Mimo wszystko czynnik ludzki jest niezbędny, chociażby w kontakcie z klientem. Potrzebne są jednak nowe kompetencje, które umożliwią współpracę z inteligentnymi systemami do rozpoznawania obrazu i do diagnostyki. Nie można też zapominać o miękkich umiejętnościach, niezbędnych podczas kontaktu z drugim człowiekiem.
Transformacja cyfrowa sprawia, że nasza praca staje się bardziej kreatywna i ciekawa – nie musimy się już skupiać na powtarzalnych czynnościach, które może za nas wykonać sztuczna inteligencja. Ludzie natomiast mogą skoncentrować się na rozwoju innych kompetencji.
Kompetencje przyszłości
Jakich?
KŚ: Na pewno warto rozwijać kompetencje cyfrowe, które pozwolą nam zrozumieć, co i w jaki sposób robi algorytm. Po drugie należy skupić się na umiejętnościach miękkich, takich jak komunikacja.
Kkrytyczne myślenie, rozwiązywanie problemów, branie na siebie odpowiedzialności to coś, co bardzo przydaje się w pracy (fot. Shutterstock)
Dr Justyna Pokojska, koordynatorka programu Jobs&Skills for the Future w DELab UW, adiuntka na Wydziale Socjologii UW (JP): Potrzebne są także kompetencje transformatywne, czyli umiejętność brania spraw w swoje ręce i inicjowania działań. Nie mówi się o tym, że aby poradzić sobie na rynku pracy, trzeba inicjować działania, które pozwolą na dalszy rozwój. Pojawiają się dyskusje o kompetencjach cyfrowych, poznawczych i miękkich, natomiast zapomina się o transformatywnych. Tymczasem krytyczne myślenie, rozwiązywanie problemów, branie na siebie odpowiedzialności to coś, co bardzo przydaje się w pracy i pokazała nam to pandemia. Z dnia na dzień zostaliśmy wrzuceni na głęboką wodę – musieliśmy pracować z domu, w towarzystwie innych członków rodziny.
Z badań, które przeprowadziliśmy w sektorze finansowym, wynika, że dla 48 proc. respondentów kłopotem okazało się zarządzanie życiem zawodowym. Gdy pracownicy pojawiali się w biurze, szef wyznaczał im zadania do wykonania. Gdy przenieśli się do domów, musieli sami zarządzać własnym czasem i zadaniami. Dla wielu jest to problem nie tylko w skali mikro, ale i makro. Zarządzanie karierami w perspektywie kilku lat to wyzwanie. Nikt nas tego nie uczył, dlatego potrzebne są zmiany w kształceniu, by pracownik mógł być samodzielny na rynku pracy. Tego będzie wymagała zmieniająca się rzeczywistość.
Problem polega na tym, że tych kompetencji nie uczymy w szkole podstawowej, szkole średniej, a nawet na studiach…
KŚ: To podstawowe wyzwanie dla szkolnictwa, które jest teraz w wyjątkowo trudnym momencie. Mamy pokolenie wykładowców, którzy nie posiadają wspomnianych kompetencji. W przeciwieństwie do młodych pokoleń, nie wychowali się w cyfrowym świecie, z kolei młodzi nie znają świata bez internetu, komputera czy nauki zdalnej. Mają zupełnie inny sposób myślenia i podejścia do cyfrowego świata. Nie posiadają jednak umiejętności takich, jak higiena cyfrowa czy samodyscyplina.
JP: Z naszych badań wynika, że tylko 30 proc. uczelni uczy kreatywnego myślenia na najniższym poziomie. To bardzo niewiele. Myślę, że w dużej mierze przyczynia się do tego nasz system edukacji. Jakość kształcenia jest mierzona m.in. poprzez osiąganie wytyczonych celów w obszarach przedmiotowych. Ponadto przedmioty są nieprzechodnie i nie współpracują ze sobą. Zmiana w tej kwestii wymagałaby uczenia projektowo-zadaniowo – tak jak robią to w Skandynawii.
Przykładowo uczniowie szkoły średniej mogliby otrzymać zadanie – zbudować huśtawkę na placu zabaw. By to zrobić, muszą pracować w zespole – uczą się więc współpracy i komunikacji. Wspólnie muszą znaleźć odpowiednią przestrzeń – uczą się współpracy ze środowiskiem. Następnym krokiem będzie przeprowadzenie konsultacji społecznych – rozwijają kompetencje miękkie. Na koniec uczniowie mogą stworzyć projekt huśtawki w programie informatycznym. Cały projekt zajmie pół roku, ale rozwinie umiejętności w wielu obszarach. Co więcej, młodzi zdobywają wiedzę poprzez praktykę, a nie z książek czy wykładów nauczyciela. Niestety wprowadzenie nauki projektowo-zadaniowej nie jest łatwe. W Polsce nauczyciel jest rozliczany z realizacji podstawy programowej, dlatego skupia się na osiąganiu odgórnie postawionych celów. Nie będzie mógł zakończyć roku szkolnego bez odpowiedniej liczby sprawdzianów. Potrzeba systemowych zmian, jednak wiadomość o kolejnej reformie w szkolnictwie zapewne wywołałaby opór wielu osób.
Tylko 30 proc. uczelni uczy kreatywnego myślenia na najniższym poziomie (fot. Shutterstock)
Szkoły pozostaną mało nowoczesne? Młodzież uczy się, czym jest euglena zielona, ale nie potrafi rozliczyć PIT-u albo odróżnić pensji brutto od netto. Studenci nabywają specjalistyczną wiedzę, ale brakuje im kompetencji miękkich. O polskich inżynierach mówi się, że są świetnymi specjalistami, ale nie potrafią pracować zespołowo. Nie uczymy na żadnym etapie kompetencji przyszłości…
KŚ: Nie tylko nie uczymy kompetencji przyszłości, ale często przekazujemy wiedzę, która jest nieprzydatna. Na uczelniach brakuje mechanizmów, które aktualizowałyby system, w związku z czym wykładowcy dalej działają w starych ramach, podając czasem przestarzałe informacje.
System edukacji do poprawy
Dlaczego tak się dzieje?
KŚ: Do niedawna dostęp do wiedzy był ekskluzywnym dobrem. Nieliczne grono osób mogło korzystać z książek, artykułów naukowych czy publikacji. Naukowcy przetwarzali zdobyte informacje i przekazywali je studentom. W tej chwili mamy demokratyzację dostępu do informacji - wszyscy możemy sięgnąć po dane, których szukamy i pozyskać je w bardzo krótkim czasie. To, czego nie potrafimy zrobić, to wyciąganie wniosków, praca przy projektach w oparciu o pozyskane informacje, komunikowanie się, radzenie sobie w sytuacjach kryzysowych. W efekcie pojawiają się bariery na naszej drodze zawodowej i w uzyskiwaniu efektów biznesowych.
Pamiętajmy też, że innowacje cyfrowe wkraczają do niemal każdej dyscypliny nauki. Do niedawna to głównie nauki ścisłe zmieniały się ze względu na postęp technologiczny. Teraz zmiany są widoczne wszędzie, także w naukach humanistycznych.
JP: Warto zwrócić uwagę, że kompetencje, z którymi mamy problem, są naszą przewagą nad robotami. Dzięki nim jesteśmy konkurencyjni i możemy być pewni, że maszyny nas nie zastąpią. Musimy z tego skorzystać. Nigdy nie będziemy tak szybko i bezbłędnie wyciągać informacji, jak algorytm, możemy natomiast połączyć je ze sobą, wyciągnąć wnioski czy spojrzeć na nie multidyscyplinarnie. Tutaj człowiek jest niezbędny. Właśnie dlatego powinniśmy inwestować w kompetencje przyszłości, o których rozmawiamy.
Znów wracamy do polskiego systemu edukacji, który nie uczy kompetencji przyszłości…
JP: To nie jest tak, że nic się nie zmienia. Zmiany są widoczne, choć zachodzą wolno – zwłaszcza w porównaniu z tempem transformacji cyfrowej. Mówi się, że ponad dwa lata temu, gdy wybuchła pandemia, w Polsce rozpoczął się XXI wiek w szkolnictwie. Rzeczywiście, ten moment był przełomowy. Wszyscy musieli dostosować się do nowej rzeczywistości i przejść na nauczanie zdalne. Nie będzie już powrotu do tego, co było – studenci wymuszą na nas dalsze zmiany. Nauczycielom w szkołach podstawowych i średnich będzie trudniej, ponieważ są oni rozliczani ze starego programu nauczania, wymagającego innych form prowadzenia zajęć.
Program nauczania to wyzwanie dla nauczycieli, którzy od dawna skarżą się, że jest on przeładowany. Nie mogą jednak od niego odejść. Dla porównania, w Finlandii, której system edukacyjny przez wielu jest oceniany jako najlepszy w Europie, nauczyciel ma zdecydowanie większą swobodę. Mamy za mało elastyczności w polskich szkołach?
JP: Gdyby nauczyciele mieli całkowicie wolną rękę, to nie czułabym się bezpiecznie, jeśli chodzi o edukację dzieci. Należałoby znaleźć coś pomiędzy obecnym mierzeniem jakości pracy a totalną swobodą, która wymaga sporego zaufania wobec nauczycieli. Musielibyśmy także lepiej wynagradzać dydaktyków.
Czas na zmiany
Czy jest szansa na zmiany?
JP: Proces legislacyjny jest bardzo długi. Nawet gdyby zmiany weszły na uczelniach już teraz, to potrzeba dwóch lat na opracowanie odpowiednich dokumentów. Nauczyciele próbują więc oddolnie wprowadzać zmiany. Dobrym przykładem jest ogólnopolski konkurs programowania. Zespół, który go wygrał, nie był przygotowywany przez informatyka, ale przez polonistkę. To pokazuje, że kompetencje cyfrowe mogą nabyć wszyscy. Muszą jednak chcieć.
Szkoły wyższe nie przygotowują studentów do pracy (fot. Shutterstock)
KŚ: Potwierdzam, zmiany są widoczne. Przykładowo na kierunkach humanistycznych studenci uczą się zastosowania narzędzi cyfrowych do analizy czy pisania różnego rodzaju tekstów. Jeśli uczelnia nie nauczy młodych ludzi nowych kompetencji, pójdą po nie gdzie indziej. Już teraz to zauważamy. Przez to, że szkoły wyższe nie przygotowują studentów do pracy, młodzi korzystają z platform e-learningowych. To nowy, ogólnoświatowy trend. Najlepsze uczelnie, takie jak Harvard, organizują kursy, które pozwalają studentom zdobyć certyfikat. Ten jest z kolei przepustką do pracy w międzynarodowych korporacjach. Trend ten jest wyzwaniem dla uczelni. Studia nie dość, że trwają kilka lat, to jeszcze dają zdecydowanie mniej korzyści niż kiedyś. Studenci coraz więcej pracują i przez to coraz mniej czerpią z samego procesu studiowania. Za chwilę dodatkowo okaże się, że uczelnie nie uczą kluczowych z perspektywy rynku pracy kompetencji.
Czy fakt, że nie zawsze uczelnie przygotowują do wejścia na rynek pracy, zniechęci młodych do studiowania?
JP: W tym momencie warto zadać pytanie o paradygmat uczelni. Pamiętam, jak podczas jednej z dyskusji na uczelni padło pytanie, czy rolą uniwersytetu jest przygotowanie absolwenta do wejścia na rynek pracy. Jak podkreślili wówczas profesorowie, to jest zadanie szkół zawodowych. Dyskusja toczyła się wokół zupełnie innej wizji akademii – uczelni rozszerzającej horyzonty, skupionej wokół poznawania i dyskusji filozoficznej.
Z drugiej strony mamy studentów, którzy chcą otrzymać pakiet kompetencji, potwierdzonych certyfikatami, pozwalających zdobyć lepiej płatną i ciekawą pracę. Tego oczekują młodzi od uczelni. Jak więc widać, mamy tutaj zderzenie dwóch wizji. Musimy pamiętać, że dostęp do wiedzy nie jest już ekskluzywny i nie możemy uczyć tak, jak kiedyś.
Wychodzi na to, że uczelnie muszą się zmienić. Pytanie, czy chcą wyjść naprzeciw oczekiwaniom młodych ludzi?
KŚ: Już wyszły. Pandemia zmieniła wiele, jeśli chodzi o sposób prowadzenia zajęć. Studenci mogą skorzystać z mojego podręcznika, który jest dostępny online. Można go pobrać na każdy czytnik. Dodatkowo we współpracy z profesjonalnym lektorem udało nam się stworzyć wersję audio. W związku z tym moją rolą nie jest już nauczanie ex cathedra. Przychodzę na zajęcia i prowadzę dyskusję ze studentami o tym, co przeczytali czy przesłuchali przed wykładem. Wcielam się w rozmowach w rolę przewodnika. Zastanawiamy się wspólnie, co wynika z przeczytanych treści, a ja sprawdzam, czy studenci dobrze je zrozumieli.
Transformacja cyfrowa zmienia więc sposób nauczania. Mamy ogromną ilość wiedzy, której nie jesteśmy w stanie zapamiętać. Jest ona jednak pod ręką i w każdym momencie możemy sięgnąć po interesujące nas dane. Musimy tylko nauczyć się w odpowiedni sposób patrzeć, myśleć, rozumieć i przetwarzać konkretne informacje. Dzięki temu wiemy, jakie korzyści mogą one przynieść naszemu życiu czy biznesowi.
JP: Zgadzam się. Produkt edukacyjny jest gotowy – wiedza jest dostępna w książkach, a wykłady mamy nagrane, dlatego też nasza rola zmieniła się. Wykładowcy akademiccy muszą przejść na kolejny poziom rozwoju, choć nie wszyscy są na to gotowi i nie wszystkim się to podoba. Mamy grupę osób, które nie zmieniły nic w sposobie prowadzenia zajęć w ciągu ostatnich dwóch lat. Elastyczność i dopasowywanie się do zmieniającej się rzeczywistości, które wymusiła pandemia i towarzysząca jej transformacja cyfrowa, dotyczą także wykładowców akademickich. Umiejętność uczenia się nowych rzeczy i oduczania starych jest bardzo ważna. Ten, kto tego nie potrafi zrobić, będzie analfabetą przyszłości.
Starsi i bardziej doświadczeni powinni uczyć się od młodych. Pytanie, czy chcą?
JP: Przy każdej rewolucji technologicznej mieliśmy do czynienia z socjalizacją odwrotną, czyli młodzi uczyli starszych. Pod względem wychowawczym są to niekomfortowe momenty. Nie zapominajmy jednak, że to już czwarta rewolucja. Podczas pierwszej świat został wywrócony do góry nogami. Luddyści niszczyli maszyny, jednak zmiany były nieuchronne. Różnica polega na tym, że trwająca rewolucja jest dużo szybsza, nieprzewidywalna i gwałtowna, a jej konsekwencje są widoczne natychmiast.
Warto także zwrócić uwagę, że pokolenie, które wybierało studia za namową rodziców, już wtedy kwestionowało, czy dyplom jest niezbędny na rynku pracy. Gdy ich dzieci dorosną, to zapewne podpowiedzą im, że nauka na uniwersytecie czy politechnice nie jest niezbędna w karierze – sami tego doświadczyli. Można zrobić kursy, zdobyć certyfikaty. To wystarczy, by nabyć cenne kompetencje i zbudować ciekawą karierę.
Czy to oznacza, że jeśli uczelnie nie zmienią się i nie dopasują do potrzeb młodych, nie będą miały kogo kształcić?
JP: Niekoniecznie. Z danych systemu monitorowania Ekonomicznych Losów Absolwentów (ELA) wynika, że niezależnie od kierunku absolwent studiów zarabia więcej niż osoba bez dyplomu. Być może nie tylko wynika to ze zdobytej wiedzy i umiejętności, mają na to wpływ również predyspozycje, determinacja i postawa ludzi korzystających ze studiów. Niemniej jednak badania pokazują korelację między wykształceniem a poziomem zarobków.
KŚ: Trendy są już widoczne w Stanach Zjednoczonych, które wyprzedzają Polskę. Uczelnie wyższe zaczynają wprowadzać roczne studia, np. z zarządzania. W programie uwzględnione są kompetencje przyszłości, takie jak programowanie, praca z systemami itp. Sądzę, że zmiany na uczelniach będą zmierzać właśnie w tym kierunku.
KOMENTARZE (0)