- Z badań wynika, że przez najbliższych kilka lat nie powinniśmy na studia wyższe przyjąć jakiegokolwiek chętnego do zawodu nauczyciela, bo nie będzie dla niego w przyszłości pracy w zawodzie – mówi w rozmowie z serwisem portalsamorzadowy.pl Anna Zalewska, minister edukacji narodowej. Tymczasem, w niepublicznych szkołach dyrektorzy potrafią zarabiać nawet po 40 tys. zł miesięcznie.
- Włodzimierz Kaleta
- •1 mar 2016 15:13

Ministerstwo Edukacji Narodowej zapowiada debaty z nauczycielami na temat zmian w edukacji. Od 7-8 marca ruszą one w szesnastu województwach, a do połowy marca mają zostać wybrani wszyscy nowi kuratorzy.
– Będą oni zapraszać dyrektorów szkół w swoich województwach na rozmowy nie po to, by „zmasakrować” ewaluację, ale po to, żeby zebrać wnioski dotyczące tego, co najbardziej środowisku nauczycielskiemu przeszkadza i jakie zmiany ich zdaniem należy wprowadzić, pamiętając przy tym, aby zrobić to tak, by nie oddać pieniędzy z UE – wyjaśnia Zalewska.
Jej zdaniem, jeśli teraz nie zmienimy systemu, przy tak dramatycznym niżu demograficznym, z bardzo dużą nadpodażą nauczycieli, za 2-3 lata, kiedy do szkół każdego roku przychodzić będzie o 50 tys. dzieci mniej, możemy mieć do czynienia z niekontrolowanymi zwolnieniami nauczycieli, których i tak od 2007 r. odeszło 43 tysiące. – Stąd desperacja resortu, by podjąć debatę społeczną z nauczycielami, jak tego uniknąć, dokonując koniecznych zmian – mówi Zalewska.
Minister przypomina również, iż resort będzie uszczelniać dotacje na edukację – szczególnie dla niepublicznych szkół i przedszkoli. - Będziemy uszczelniać dotacje, by urealnić wielkość, sens i potrzebę wydawanych pieniędzy. Chcemy samorządowcom zaoszczędzić np. 150 mln, a do budżetu państwa odprowadzić dodatkowe 30 mln zł. Tyle bowiem można oszczędzić na wprowadzeniu podatku na nieopodatkowane obecnie pensje dyrektorów w szkołach niepublicznych. Dyrektorzy tych szkół potrafią zarabiać po 40 tys. zł miesięcznie – mówi Zalewska.
Jej zdaniem, udzielanie dotacji w wielu miejscach wymknęło się spod kontroli. – Zdarzył się przypadek firmy, która zgłosiła nauczanie 1100 uczniów w systemie domowym. Otrzymali na to 9 mln zł dotacji. Mieli uczniów z całej Polski i prowadzili jeszcze zajęcia dodatkowe. Nie potrafili jednak wyjaśnić, jak tego dokonywali – opowiada Zalewska.
– Wśród tych uczonych domowo dzieci, znalazły się także takie, które przebywają za granicą. Nikt nie umiał wskazać, jak firma organizuje zajęcia dodatkowe dla dzieci, które są np. w Wielkiej Brytanii. Co więcej, firma zarejestrowała się w gminie wiejskiej, dzięki czemu, zamiast 5,3 tys. zł subwencji na każdego ucznia, dostawała 7 tys. zł – dodaje minister.


KOMENTARZE (6)